Od dłuższego czasu zamierzałam zrobić konfiturę z jarzębin, ale zawsze mi coś przeszkadzało - w zeszłym roku tak długo czekałam, aż dojrzeją, że ptaki mi całą wyżarły:) W tym roku postarałam się wcześniej (tak naprawdę miałam opublikować ten wpis prawie dwa miesiące temu...), ale wy możecie się jeszcze załapać; tylko nie zrywajcie takich rosnących przy ulicy!
Znalazłam bardzo różne przepisy, w końcu połączyłam je w logiczną całość i uzyskałam idealną konfiturę - nie za słodką, nie za gorzką, bardzo smaczną i do tego butelkę syropu na kaszel jako bonus:) Tradycyjnie owoce zbiera się po przymrozkach, żeby nie były gorzkie, ale my na szczęście mamy lodówki z zamrażarkami i nie musimy konkurować z wronami. Obrane z szypułek i wypłukane kulki jarzębiny powinny spędzić w zamrażalniku przynajmniej dwie doby, żeby przemarzły na kość.
1 kg zamrożonej jarzębiny
1 kg cukru
2 szklanki ciepłej wody
Do garnka o grubym dnie wysypujemy cały cukier i zalewamy półtorej szklanki wody, mieszamy i stawiamy na mały ogień. Kiedy cukier zupełnie się rozpuści i powstanie syrop dodajemy zamrożoną jarzębinę, mieszamy i zwiększamy temperaturę, żeby całość zagotować. Jeżeli cukier nie chce się rozpuścić podejrzanie długo, dolewamy resztę wody.
Kiedy jarzębina się zagotuje natychmiast zmniejszamy ogień i gotujemy przez pół godziny bez mieszania, zbierając powstałą pianę. Po pół godzinie możemy przemieszać, sprawdzić, czy się nie przypala i gotujemy dalej aż szumowiny przestaną się pojawiać. Nadmiar syropu zlewamy do butelki, powstanie bardzo dobry środek na kaszel (już wypróbowany; polecam butelki z szeroką szyjką, bo z czasem robi się z niego galaretka) a resztę przekładamy do czystych, gorących słoików, zamykamy, stawiamy do góry dnem i powinno się samo zamknąć, ale nikomu nie zabraniam pasteryzacji.
Konfitura jest i słodka, i gorzka, bardzo leśna, pasuje idealnie do porannej herbaty, na tosty z masłem orzechowym oraz jako dodatek do placków ziemniaczanych. Była też bardzo dobra z serem nerkowcowym. Ogólnie rzecz biorąc nadaje się wszędzie, ale do potraw wytrawnych, nie słodkich; nie wyobrażam sobie przełożenia nią ciasta:)
zawsze mam ochotę na jarzębinę, kiedy patrzę na jej grona czerwieniejące w słońcu. Ale nie mam takiego drzewka z dala od cywilizacji, żebym miała pewność, że nie zjem w tej konfiturze całej tablicy mendelejewa. Niestety, zazdroszczę Ci bardzo tej konfitury.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Monika
www.bentopopolsku.blogspot.com
Wygląda apetycznie, więc pojutrze zrywam jarzębinę i dalej w/g Twoich wskazówek:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie robiłam i nie jadłam konfitury z jarzębiny,najwyższy czas na próbę.
Haha pierwsze moje wejście na Twój blog bardzo mnie rozbawiło :) Fajny pomysł, fajny wpis i konfiturka !
OdpowiedzUsuńMonika, ja też moje zrywałam na wakacjach, pod czujnym okiem właścicielki kempingu przekonanej, że zerwanie kilograma owoców ogołoci jej drzewo:) U mnie drzewka są rachityczne i, jak wspomniałam, jarzębina szybko znika. Takie zaprawy trzeba planować z wyprzedzeniem...
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że najbardziej męczącym etapem jest obieranie tej jarzębiny, można spokojnie obejrzeć dwa odcinki serialu w międzyczasie.