niedziela, 26 października 2008

Sałatka owocowa z tapioką

Zawsze się zastanawiałam, do czego właściwie służą te perłowobiałe kuleczki tapioki leżące w sklepie ze zdrową żywnością; najwyraźniej nie tylko ja nie wiem, o co chodzi, bo sprzedawczyni w tymże sklepie zapytała mnie, co mam zamiar z tym zrobić, bo zawsze ją to interesowało :)

Kupiłam tapiokę, bo znalazłam na stronie Lunch in a Box przepis na nią, konkretnie na "kawior" z tapioki, którego oczywiście nie zamierzałam zrobić, ale fascynował mnie rezultat widoczny na zdjęciach :) Ponieważ autorka polecała użycie soków owocowych, uznałam, że nada się na sałatkę z bananami, pomarańczą i nerkowcami:



Krótki kurs gotowania tapioki:

kuleczki moczymy na noc w zimnej wodzie lub kolorowym soku. Ja użyłam jabłkowego, co dało lekko żółte zabarwienie, tak więc polecam mocniejsze kolory i smaki. Ja mój sok dosłodziłam.

Rano odcedzić tapiokę i ugotować ją w wodzie z dodatkiem soku, który użyto do zabarwienia. W trakcie gotowania zrobi się przezroczysta i bardzo kleista. Po ugotowaniu należy bardzo starannie ją przepłukać, chyba, że chcemy mieć kisiel :) Perełki są bardzo małe, więc ja płukałam ją na dużym cedzaku wyłożonym gazą.

Gotowa tapioka jest przezroczysta, o smaku i kolorze płynu, w którym się moczyła i gotowała, o konsystencji żelków, perełki nadal dobrze się siebie trzymają. Polecam :D

piątek, 24 października 2008

Pudełko z kwiatkiem

Kupiłam sobie książkę o dekorowaniu potraw. Nie jestem specjalną miłośniczką przesłodzonych ozdóbek, ale skoro i tak muszę pokroić czy obrać warzywa...

Ten kwiatek wyszedł na zdjęciu zadziwiająco dobrze, i, co jeszcze dziwniejsze, wcale się nie rozwalił w transporcie:



Po prawej: zielona i fioletowe winogrona, mandarynka

Pośrodku: ryż pomidorowy z solą jajeczną (nieco mdłe, następnym razem dodam też trochę zwykłej soli), kwiatek z ogórka, orzecha włoskiego i koperku

Po prawej: świeży szpinak, pokrojone w kostkę tempeh, trochę żółtej papryki i nerkowców. W rybce oliwa z przyprawą chana do polania warzyw.

Mango na śniadanie

Bardzo mi się spodobał przepis na norweski deser jabłkowy i postanowiłam kiedyś go sobie zrobić. Ponieważ odkryłam tajemnicę robienia serka :D nadarzyła się okazja i zrobiłyśmy z siostrą coś takiego:


Na warstwy składają się kolejno: pokrojone w kostkę mango, serek homo-niewiadomo, owsianka przesmażona z cukrem i tłuczonymi migdałami, znowu mango i trochę serka. Wyszło naprawdę tak pyszne, jak się spodziewałam, i w tej wersji składnikowej jest idealnym pomysłem na słodkie śniadanie.

wtorek, 21 października 2008

Sojecznica pomidorowa z tempeh

Kupiłam czarną sól, zwaną też solą jajeczną. Wbrew nazwie jest ciemnoczerwona, zawiera wapń, potas, magnez, sód, jod i żelazo i jest polecana osobom z problemami z ciśnieniem. Myślałam, że ten jajeczny smak to taki pic na wodę, ale rzeczywiście smakuje i pachnie jajkami.

Kupiłam też w końcu tempeh, co mnie bardzo ucieszyło (do czasu, kiedy zauważyłam, że jest już usmażony :/ ) i wykorzystałam oba te składniki do dzisiejszego śniadania. Najpierw podsmażyłam pokrojony w paski tempeh na suchej patelni (był już dość tłusty od tego fabrycznego smażenia), dodałam tofu namoczone na sojecznicę z dodatkiem soli jajecznej i podsmażyłam, a na koniec dodałam pomidory. Całość posypałam jeszcze odrobiną tej soli i wyszło naprawdę przepyszne.


Smacznego :)

poniedziałek, 20 października 2008

Czarno-białe pudełko

Ostatnio znalazłam w sklepie czarną soczewicę (naprawdę, ile jest tych kolorów? czekam na niebieską) i uznałam, że będzie się ładnie komponować z białym ryżem, więc ją kupiłam.

Z jedzeniem robionym na wynos jest o tyle problemów, że zazwyczaj są jedzone w temperaturze pokojowej, i nie wszystkie produkty się do tego nadają. Ryż na przykład musi być nieźle doprawiony, żeby był dobry, ale zawsze zostaje jedna kwestia, a mianowicie kolor - niejednolita, biaława masa nie zachęca nie Azjatów do jedzenia. Dlatego te całe zabawy w kolorowanie nie są bynajmniej takie głupie i dziecinne, jak się wydaje przy pierwszym zetknięciu z tym zjawiskiem, ponieważ ułatwiają nam zachęcenie siebie do jedzenia. W moim przypadku bezkształtna masa (na dodatek bezzapachowa - zdecydowanie doradzam mocno aromatyczne produkty na lunch, i mówię to z doświadczenia) nie jest substancją jadalną, podczas gdy masa dwukolorowa - owszem.

Po prawej: domowe chipsy jabłkowe (te, do których był robiony wczorajszy serek), pieczony kalafior i jedna różyczka brokuła dla utrzymania ściśliwości (kalafior jest trochę za miękki), w rybce sos keczupowy, będący tak naprawdę keczupem rozcieńczonym wodą, żeby dało się go nabrać do środka i bez problemu wycisnąć.

Po lewej: pikantny ryż z ostrą, czarną soczewicą - do ryżu dodałam czarny pieprz i sól, podczas gdy soczewice ugotowałam ze słodką papryką i cayenne - z "wkładem" z tofu smażonego na oliwie z białym pieprzem .


Celowo nie rozdzieliłam ryżu i tofu, żeby pokazać, że nie trzeba wcale mieć dzielonych pudełek, żeby zabrać ze sobą różnoskładnikowy lunch (i nie wyjdzie z tego sałatka). Pomocne są zwłaszcza wszelkie pojemniczki po sosach na wynos i silikonowe foremki. Należy - przy każdym pudełku - pakować wszystko na ścisk, żeby się nie ruszało w podróży, i to jest cała tajemnica.

Po remoncie

Jak widać udało mi się nie zniszczyć całej zawartości przy zmianie ;) Oprócz zmiany kolorystyczno-szablonowej dodałam banner, który średnio mi się podoba, ale poczekam ze zmianą do czasu, kiedy zrobię zdjęcia jedzenia PRAWDZIWYM aparatem :) Dodałam linki do blogów, które regularnie czytam - jeżeli ktoś czuje się pominięty, proszę o info ;)

Z nowych elementów jest jeszcze karuzela z najczęściej wykorzystywanymi przeze mnie książkami kucharskimi (A Amazon w końcu wysyła do Polski - źle, bardzo źle... dobrze, że nie mam karty kredytowej) i tłumacz strony, który nie wiadomo dlaczego, ale nie działa. Widziałam taki na jednej ze stron Cinek, i byłabym bardzo wdzięczna, gdyby właścicielka mi powiedziała, gdzie się wkleja (w sensie w którym miejscu) update tej wyszukiwarki, bo automatyczne widgety nie mają nic wspólnego z tamtym kodem. Oczywiście, sama też sprawdzę, który to był blog, ale może akurat ona to przeczyta wcześniej... :)

Żeby nie było, że to kolejny niezachęcający wizualnie post, wklejam tort galaretkowy:


Czasami potrafię zrobić ładne jedzenie, ale tylko czasami ;)

niedziela, 19 października 2008

Serek homo-niewiadomo ;)

Jestem z siebie normalnie dumna - to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek wymyśliłam. Miałam ochotę zrobić dip do warzyw (lub owoców), coś a la hummus, tyle że z nerkowcami. Stwierdziłam, że w takim razie lepszy będzie na słodko, i dodałam trochę syropu klonowego. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania...

Ten przepis ma jedną wadę, najtańszy bowiem nie jest - nerkowce, absolutna, niewymienialna baza, trochę kosztują (luzem są tańsze), syrop klonowy też nie należy do podstawowego wyposażenia polskiej kuchni; na pewno można go zastąpić jakimkolwiek miodem czy inną płynną słodkością, ale to najprawdopodobniej drastycznie zmieni smak. Pozostaje mi tylko przekonywać, że syrop klonowy warto mieć (jedna butelka starczy na kilogramy serka) a kupienie orzechów raz w dużej ilości też się opłaci. Na pewno przyda się wszystkim uczulonym na mleko; po lekkim rozcieńczeniu może być substytutem jogurtu i wydaje mi się, że wyjdzie z niego fantastyczny sernik.

Nazwa pochodzi stąd, że ten absolutnie wegański, niefermentowany i niearomatyzowany produkt smakuje kubek w kubek jak waniliowy serek homogenizowany. A ponieważ nie miałam pojęcia, co z tego wyjdzie, powiedziałam siostrze, że nie wiadomo, co robię w blenderze ;)


Serek homo-niehomo

100 g nerkowców
pół cytryny
trochę gorącej wody (do pół szklanki)
2-4 łyżki syropu klonowego

Nerkowce wrzucamy do blendera razem z sokiem z cytryny i syropem klonowym. Miksujemy na bardzo gładką masę, dolewając powoli wody dla lepszego rozdrobnienia. Serek osiąga rzeczywiście strukturę imiennika, ale trzeba go długo i sumiennie miksować, zeskrobując orzechy ze ścianek itd. Jeżeli macie wybór, weźcie blender żyrafę, a nie koktajlowy.


Zauważyliście pewnie, że najczęściej dodaję do miksowania gorącą wodę. Powód jest bardzo prosty - wcale nie chcę płynnego rezultatu, ale woda bardzo pomaga w miksowaniu na gładko. Gorąca wyparowywuje w ciągu kilku minut od skończenia pracy i zostawia nas z idealnie puszystą, kremową masą - jeżeli oczywiście nie przesadzimy z nawadnianiem ;)


Tutaj serek w roli dipa do pokrojonych jabłek (miał być do chipsów jabłkowych, które właśnie się suszą w suszarce, ale jakby to powiedzieć... nie wytrwał :D), z dekoracją z suszonej moreli i wisienki w czekoladzie:


Miseczki pilnują przed skrytożercami dwa duszki do przypraw, o wdzięcznych imionach przysól i przypieprz.

Sałatka z awokado

Nie przepadam za awokado samym w sobie (w zapiekankach owszem) , i nie mam pojęcia, dlaczego właściwie je kupiłam, ale to była bardzo dobra decyzja.


2 dojrzałe awokado
kilka liści chrupiącej sałaty
kilka liści kapusty pekińskiej
(ewentualnie ogórek)
2 ząbki czosnku
50 ml oliwy z oliwek
suszona bazylia i koperek
1 cytryna
sól i pieprz


Zaczynamy od tego, że do oliwy w miseczce wyciskamy czosnek, mieszamy dokładnie i lekko podgrzewamy tak, żeby oliwa przeszła zapachem czosnku.

Awokado obieramy, przepoławiamy, wyjmujemy pestkę. Każdą połówkę kroimy na pół (tak, żeby powstały 4 krótsze kawałki) i te ćwiartki kroimy na grubsze plasterki. Przekładamy do miski i polewamy sokiem z całej cytryny, mieszając chwilę awokado, żeby obtoczyło się w niej całkowicie. Zostawiamy na 10 minut.

Myjemy sałatę, kapustę i ewentualnie ogórek (piszę ewentualnie, bo znajduje się on na zdjęciu, ale nie chciałam go wcale dodawać; było robione następnego dnia po produkcji i moja mama doszła do wniosku, że sałatki jest za mało na śniadanie i dodała ogórka. Zepsuło to doszczętnie minimalistyczną koncepcję, ale jak kto lubi), drzemy na małe kawałeczki i odstawiamy do wyschnięcia.

Z oliwy wyławiamy cały czosnek i wyrzucamy. Awokado posypujemy przyprawami i polewamy oliwą. Starannie mieszamy, dodajemy resztę składników i jeszcze raz mieszamy.



Chrupiące liście, od twardszych do bardziej miękkich, i zupełnie miękkie awokado o nienachalnym aromacie czosnku - musicie spróbować ;)

piątek, 17 października 2008

Remont

Zorientowałam się już mniej więcej, jakie zmiany chcę wprowadzić w szablonie, i jak tylko znajdę czas zabiorę się za to w ten weekend. Ponieważ nie znam się na tym w ogóle, uprzedzam: jeżeli strona nie będzie chciała się załadować, to tylko ja :)

Mam nadzieję, że nowy wygląd się wam spodoba.

czwartek, 16 października 2008

Słodko-kwaśne pudełko

Zaczarowana bento blogami (na których dla odmiany są porządne zdjęcia) postanowiłam zrobić sobie coś uroczego na lunch. Zaczęłam oczywiście od kolorowania ryżu - po krótkim przeglądzie szafek padło na kolor różowy.

Po lewej: słodkie ciemne winogrona, soczyste zielone winogrona i kwaśna mandarynka
Pośrodku: różowy pilaf
Po prawej: sojecznica z kiełbaską seitanową i sosem słodko-kwaśnym w rybce.



Różowy pilaf:

100 g ugotowanego ryżu
50 ml soku z buraka lub koncentratu barszczu czerwonego (co wychodzi na jedno)
trochę wody (max pół szklanki)
garść rodzynek
garść nerkowców
sól, pieprz, papryka, może być też chili albo inne ulubione ostre przyprawy

Zaczynamy od tego, że ma rozgrzaną patelnię wylewamy sok z buraka i czekamy,aż zawrze. Na gotujący się sok wysypujemy ryż i mieszamy, aż cały nabierze koloru - jeżeli będzie miał z tym problem, to dolewamy wody. Czekamy aż cały płyn odparuje i przyprawiamy. Dodajemy posiekane orzeszki, rodzynki i podajemy (lub przekładamy do pudełka). Nie przesadzajcie z solą, a z przypraw nadają się wszystkie pikantne.

Smacznego :)

Płatki z mlekiem z nerkowców

Chwilowo zabrakło mi mleka sojowego, a chciałam zjeść sobie spokojnie płatki na śniadanie (kupili czekoladowe) więc postanowiłam skorzystać z kupionych ostatnio nerkowców. Przepis jest dokładnie takie sam jak na mleczko migdałowe, z tym, że prostszy, bo nerkowce są od razu obrane i dość miękkie, nie trzeba więc ich namaczać, wystarczy wrzucić garść do blendera razem ze szklanką wody i zmiksować do całkowitego rozdrobnienia, a potem przecedzić przez drobne sitko.


Nie wiem, dlaczego właściwie nie jem płatków... chyba odstrasza mnie kilometrowa lista składników ;)

środa, 15 października 2008

inne hot-dogi

Postanowiłam zrobić sobie trochę takich ładnych hot-dogów w cieście, jakie sprzedają na dworcach. Oczywiście bez mięsa :



Przepis jest bardzo prosty i zabiera jakieś 15 minut z życia ŁĄCZNIE z pieczeniem, więc myślę, że warto go wypróbować na jakąś imprezę albo piknik:

pół opakowania ciasta francuskiego (sprawdź skład)
4 parówki sojowe
sos pomidorowy/keczup/sos do pizzy/dowolny inny

Parówki obieramy z folii i kroimy na połówki (lepiej się układają). Ciasto rozwijamy, kroimy pas szerokości nieco mniejszej niż długość obciętej parówki (chyba że chcecie je schować w środku) i smarujemy sosem pomidorowym. Zawijamy parówki w ciasto, zlepiając cienko 2 końce.


Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni i zaglądamy co 5 minut - po 10 minutach powinny być rumiane i rozrośnięte. Nie pozwólcie im się spalić, co na pewno nastąpi jeżeli nie będziecie zaglądać co 5 minut (wiem, bo kiedyś już spaliłam).



Tak wyglądają idealnie dopieczone hot-dogi. Jedno całe opakowanie ciasta starcza na 10 parówek.

Miały być na wynos, ale zjadłam połowę zaraz po wyjęciu z pieca :D

wtorek, 14 października 2008

Pasztet sojowy i pyszny burger z nim właśnie

Oto pyszny, naturalny, domowy pasztet sojowy:



Tak, to nie jest chleb razowy. Postanowiłam zrobić sobie jakiś materiał kanapkowy i padło na soję właśnie.

Przepis jest bardzo prosty: miksujemy razem szklankę ugotowanej soi, 1/3 szklanki oleju i ok pół szklanki ciepłej wody. Powstałą masę solimy, dosypujemy ulubioną przyprawę (nie chciało mi się myśleć, więc dodałam tylko garam i płatki drożdżowe) i przekładamy do małego, żaroodpornego naczynka. Pieczemy w mikrofalówce 10 minut na najwyższych obrotach albo 25 min w piekarniku, w 250 stopniach. Co jakiś czas zaglądamy i podlewamy lekko z wierzchu sosem sojowym. Pasztet jest gotowy, kiedy przestaje być miękką masą, a staje się elastyczną całością z apetycznie "spieczonym" wierzchem.

Jeżeli go spieczecie, będzie się kruszył, więc można dodać do niego jakiegoś lepiszcza: margarynę (zamiast oleju), kaszkę mannę (suchą-wtedy więcej wody), mąkę ziemniaczaną albo zmielone siemię lniane. Polecam przy produkcji większych ilości.

A o to burger:



Grahamka, kapusta pekińska, pasta fasolowa, pomidor i keczup. Pyszne.

poniedziałek, 13 października 2008

Sałatka garam z soją

Historia tego śniadania obrazuje dokładnie to, jak ja właściwie gotuję cokolwiek i po co mi książki kucharskie, postanowiłam więc ją wam zaprezentować:) Z góry uprzedzam, że to przepis dla odważnych, bo sałatka jest jednocześnie słona, słodka i ostra, składniki są albo bardzo miękkie, albo chrupiące, ale całość jest zdecydowanie warta uwagi.

Kupiłam francuską książkę z sałatkami i przykuł moją uwagę przepis "pate de soya avec du cresson" (nie mam tu akcentów, chodzi o pasztet) i postanowiłam zrobić ją na śniadanie. Teraz co następuje:
- ugotowałam nawet soję, żeby zrobić pasztet, bo nie mam gdzie kupić gotowego
- ale w sumie to nie chciało mi się myśleć nad tym, jak go zrobić, więc uznałam, że zamiast kostek pasztetu obtoczonych w sezamie użyję całych ziaren soi
- nie znalazłam w szafce sezamu, ale za to orzeszki ziemne i uznałam, że można je podsmażyć razem z soją
- nie chciało mi się szukać w słowniku, co to znaczy "cresson", chociaż na zdjęciu wyglądało znajomo, postanowiłam więc użyć szpinaku
- niestety szpinak zwiędł a sałata wyszła; właściwie to okazało się, że nie mam żadnej zieleniny w domu
- uznałam, że w takim razie przyda się czerwona papryka pokrojona w kostkę, a do niej pasuje pomidor
- do pomidora pasuje coś pikantnego, więc może zamiast obtaczać soję w sezamie, którego i tak nie mogę znaleźć, obtoczę ją w garam masali
- i właściwie po co prażyć orzeszki, skoro już są prażone?


Sałatka, która z tego wyszła, jest pyszna, a oto przepis:



pół szklanki gotowanej soi
1/3 szklanki fistaszków (solonych lub świeżo obranych z łupinek)
pół czerwonej papryki
1 duży pomidor lub 2 małe
garść rodzynek
łyżka miso
sos sojowy
garam masala

Zaczynamy do soi: ugotowaną i odsączoną przenosimy na rozgrzaną i suchą (!) patelnię; prażymy przez kilka minut, aż nie zacznie podskakiwać. Wtedy polewamy ją sosem sojowym tak, żeby na środku patelni utworzyła się jego warstewka i w to miejsce kładziemy miso i mieszamy, żeby się rozpuściło. Tą mieszanką obtaczamy całą soję i posypujemy hojnie garam. Smażymy jeszcze chwilę na małym ogniu (lub przy wyłączonym palniku, jeżeli patelnia jest gruba lub macie kuchenkę elektryczną), aż przyprawa zbrązowieje i trwale przylgnie do ziaren. Zdejmujemy z ognia i studzimy.

Jeżeli używacie niesłonych orzeszków, dorzucacie je razem z soją na patelnię; słone są już raz prażone. Jeżeli nie to wrzucacie je do miski razem z wystudzoną soją.

Paprykę kroimy na drobną kostkę po usunięciu białych części; pomidora kroimy na plastry i również w kosteczkę. Dorzucamy warzywa do ziaren. Dodajemy rodzynki i mieszamy.


Jest pyszna i znakomicie się prezentuje, więc polecam ją też jako część menu na imprezę, przy czym należy ją przygotować tuż przed podaniem, bo potem orzechy i soja wchłaniając sok z pomidorów i nie są już tak przyjemnie twarde.

P.S. Cresson to rzeżucha - zdjęcie musiało być wa takim razie makabrycznie powiększone, nic dziwnego, że jej nie poznałam :)

sobota, 11 października 2008

Pasta fasolowa

Nie chce mi się wierzyć, że nigdy nie podałam tu mojego ulubionego przepisu kanapkowego (czy raczej okołochlebowego, bo zazwyczaj wyjadam tą pastę chlebem z miseczki): pasta z białej fasoli. Przepis pochodzi z książki "Warzywny rock and roll" (która jest też przy okazji jednym z moich ulubionych tłumaczeń - oryginalny tytuł brzmi "Vegetables rock" czyli "Warzywa rządzą") i nazywa się "Puree Phoebe z białej fasoli na ciepło", co sugeruje, że nie tylko ja wyjadam świeżą fasolę jako danie własne.

Tu jest oryginalny przepis, wg którego oczywiście dania ani razu nie zrobiłam:

pokrojony ząbek czosnku
3 łyżki oliwy z oliwek
1/2 łyżeczki posiekanych świeżych liści rozmarynu (na oczy nie widziałam świeżego rozmarynu, jeżeli go tutaj dodaję, to w wersji suszonej; zazwyczaj dosypuję też tonę oregano i majeranek, bo bardzo do fasoli pasuje)
4 szklanki gotowanej fasoli lub fasoli z puszki (ja zawsze robię ten przepis z jednej, odsączonej puszki i tej samej ilości przypraw, co daje smaczne, idealnie doprawione puree, więc mniemam, że te 4 to błąd drukarski)
sól i pieprz

Zagotuj 1/4 szklanki wody z oliwą, rozmarynem i czosnkiem. Dodaj fasolę. Gotuj, często mieszając, dopóki całość nie będzie gorąca, Zdejmij z ognia. Widelcem lub w robocie kuchennym ugnieć fasolę na puree, przełóż do miski i dopraw solą i pieprzem.


To gotowanie fasoli jest o tyle sensowne, że ją zmiękcza i ułatwia miksowanie, no i otrzymujemy gorącą pastę. Można ten etap pominąć. Ja zazwyczaj wrzucam wszystko do blendera i miksuję na gładką masę, dolewając gorącej wody w razie oporu.

Pasta jest dobra gorąca i wyjadana z blendera, jest też pyszna na kanapce z ciemnego chleba. Nadaje się na bazę do sosu albo zupy, jako nadzienie albo jako ciepły lub zimny dip do surowych warzyw i krakersów. Tutaj na kanapkach z sałatą, pomidorem i - a jakże - pietruszką:


Tak naprawdę to nie jest mój ulubiony przepis. Ulubiona pasta to czerwona fasola z dużą ilością różnych papryk i pieprzów, z oryginału zostaje tylko fasola, oliwa i czosnek. Na dodatek po piętach goni ją przepis na tatar soczewicowy, więc uznajmy, że ta tutaj jest w pierwszej trójce kanapkowych pyszności.

piątek, 10 października 2008

Warzywne pudełko

Dzisiaj szybkie, pożywne pudełko, składające się głównie z surowych warzyw z dodatkiem białkowych dopychaczy :)

Po lewej - serek wiosenny

Na górze - Makaron kokardki (Farfalle) ugotowany w bulionie z dodatkiem garam masali, w towarzystwie świeżej natki pietruszki.

Na dole - Połówki rzodkiewek, grube słupki zielonego ogórka i trochę czerwonej papryki dla przełamania smaku. Z boku leży rybka z sosem sojowym, którym polałam warzywa przed jedzeniem i który doszczętnie zapaprał mi torbę - pamiętajcie, żeby ZAWSZE zabierać ze sobą serwetki i wycierać nimi pudełko przed włożeniem go do torebki !!!




Tak, wiem, że to było durne. Wszystko przez to, że nie przemyślałam tego sosu sojowego na początku, tylko dorzuciłam w ostatniej chwili, żeby mieć wolny pojemniczek.

czwartek, 9 października 2008

Twarożek wiosenny na jesień

Bardzo się zdziwiłam, kiedy znalazłam dzisiaj na targu rzodkiewki - duże, soczyste i wcale nie przerośnięte. Wydawało mi się, że one rosną na wiosnę, może to drugi zbiór?

W każdym razie postanowiłam zrobić sobie tradycyjny,wiosenny twarożek, z rzodkiewkami, szczypiorkiem i ziołami.

Zaczynamy od kostki zwykłego tofu; w rondelku gotujemy wodę i wkruszamy je do wrzątku (czystego, bez soli czy oliwy). Tofu powinno po chwili wypłynąć, jeżeli nie, to mieszamy po dnie, żeby mu pomóc; kiedy woda się zagotuje zmniejszamy ogień i gotujemy jeszcze 5 minut.

Na gęstym sitku (lub zwykłym wyłożonym gazą) odcedzamy dokładnie wszystkie grudki. Przesypujemy je do miseczki i tam ucieramy z solą i ziołami - w moim przypadku było to suszone oregano i bazylia. Dodajemy pokrojoną rzodkiewkę i koperek w ilościach dowolnych, ja użyłam też natki pietruszki.


Po co w ogóle gotować to tofu? Zmienia nieco konsystencję i smak, po gotowaniu stając się bardziej podobne do białego sera. A w końcu miał to być twarożek...


Tak sobie myślę, że jeżeli ktoś ma katar, to mógłby spróbować jesiennej wersji twarożku - z suszoną miętą i majerankiem zamiast podanych przeze mnie przypraw, i pomidorem w miejsce rzodkiewki. Pietruszka może zostać, przyda się. Taki twarożek mógłby być lepszy serwowany tuż po zrobieniu, kiedy tofu jest jeszcze ciepłe i parujące.

środa, 8 października 2008

pudełkowy powrót

Postanowiłam znowu pochodzić sobie na zajęcia (tak, mogę sobie postanowić albo i nie), więc zapowiada się powrót zestawów drugośniadaniowoobiadowych - i oby triumfalny. Dzisiejsze pudełko jest właściwie z resztek, co tylko dowodzi, że wcale nie trzeba długo się męczyć nad własnym jedzeniem; wystarczy raz na tydzień ugotować odpowiednio dużo.

Po lewej: banan (przycięty, żeby pasował) i owocowy batonik z Lidla



Pośrodku: ryż curry smażony w sosie pomidorowym. Miałam stary ryż gotowany z curry, o przyjemnym, żółtym kolorze i pikantnym smaku; ponieważ nieco zasechł, przesmażyłam go na patelni z odrobiną oliwy i sosem pomidorowym - poczekałam, aż wchłonie cały płyn i przełożyłam na talerz, żeby wystygł, zanim go włożę do pudełka.

Po prawej jest sałatka, która zdecydowanie wymagała najwięcej pracy z tego wszystkiego:

1/3 kostki wędzonego tofu
3 łyżki oliwy
3 łyżki octu winnego
łyżka musztardy
suchy fix dressingu Kamis z pomidorami i chili (ten, co mi od wczoraj został)
garść młodej, zielonej, chrupiącej sałaty (przy czym chrupkość jest tu ważna, reszta niezbyt)
pół małej, czerwonej papryki

Kroimy tofu w małe kosteczki. W miseczce mieszamy oliwę, ocet i musztardę na jednolitą masę, do które wrzucamy tofu tak, żeby całe zostało przykryte; jeżeli marynaty jest za mało, dolewamy trochę wody. Zostawiamy na noc, albo przynajmniej na 2 h.

(tak naprawdę to idea sałatki opiera się na tym, że nie mam pojemniczka do sosu i nie chciałam, żeby mi się rozlał, więc uznałam, że lepiej, żeby coś go najpierw wchłonęło)

Rano myjemy sałatę i drzemy na małe kawałeczki. Paprykę kroimy w plasterki, a potem na cząstki - można też pokroić w kostkę, ale uznałam, że duże kawałki łatwiej będzie nabrać na widelec (i miałam rację). Mieszamy sałatę z papryką. Z tofu odlewamy marynatę, ale nie odsączamy kostek; wyławiamy mokre i obtaczamy w suchej mieszance przypraw, po czym wrzucamy do sałatki.

Była naprawdę pyszna, pomysł z sosem poskutkował idealnie - warzywa były nim obtoczone, ale nie wypaprane, a tofu zyskało pyszny, kwaskowaty posmak (następnym razem dodam jednak mniej octu). Ryż idealnie ją uzupełniał. Polecam.

Zielona sałatka z oliwkami

Ostatnio nie miałam za dużo ciekawych przepisów ani możliwości zrobienia zdjęć, więc wpisów było nieco mniej niż zazwyczaj. Teraz mam nadzieję wrócić z regularniejszymi propozycjami na dodatkową energię w szare, jesienne dni.

Dziś zielona sałatka z oliwkami i suszonymi pomidorami:

Kilka liści zielonej sałaty (takiej, jaka wg was ma jakiś w ogóle smak)
1/3 zielonego ogórka ze skórką
garść posiekanej natki pietruszki
garść czarnych oliwek bez pestek
łyżka oliwy z oliwek
łyżka octu z czerwonego wina
Fix dressingu Kamis z pomidorami i chili

Zaczynamy od sosu: mieszamy oliwę z octem, dosypujemy suchą mieszankę ziół w takiej ilości, jaka nam będzie potrzebna (mi na jedną porcję wyszło ok 1/3 opakowania) i odstawiamy, żeby się przegryzło. Ogórek kroimy na plasterki, a plasterki na słupki, oliwki kroimy na oponki albo ćwiartki. Myjemy i suszymy sałatę, drzemy ją na małe kawałki i mieszamy z warzywami. Polewamy sosem i odrobinę solimy.



Bardzo smaczna z żytnim pieczywem i herbatą malinową.

niedziela, 5 października 2008

Sałatka ryżowa

Prosta, tradycyjna sałatka ryżowa, tylko że bez majonezu (fuuj...)

100 g ugotowanego ryżu
pół puszki kukurydzy
pół czerwonej papryki konserwowej
2 ogórki konserwowe
1/3 puszki groszku
oliwa
sól, pieprz

Paprykę i ogórki kroimy w kostkę i wszystko mieszamy, doprawiając do smaku.


Naprawdę, co jest takiego fajnego w majonezie?

piątek, 3 października 2008

Makaron słodko-kwaśny

Znalazłam w sklepie jakąś zupkę chińską z makaronem gryczanym, a ponieważ go uwielbiam, zabrałam zupkę do domu. Po wyrzuceniu przypraw postanowiłam zrobić sałatkę, ale że ranki nadal zimne, pasło na makaron w glazurze. Dość egzotycznej :)

makaron z jednej zupki (namoczony we wrzątku)
garść posiekanej świeżej papryki - kolor jest obojętny, ważne, żeby była soczysta
2 łyżki słodkiego sosu chili
łyżeczka ciemnego miso
sok z połowy cytryny
2 łyżki syropu klonowego (tak, naprawdę mam takie rzeczy w domu pod ręką)
łyżka sosu sojowego
3 łyżki oliwy
1-2 ząbki czosnku (jak kto lubi)

Odsączony makaron mieszamy z sosem chili. Na patelni rozgrzewamy oliwę, wrzucamy na nią posiekany drobno czosnek i zalewamy sokiem z cytryny. Chwilę smażymy, aż czosnek nie zrobi się złoty; dolewamy sos sojowy, syrop klonowy i dodajemy miso, wszystko starannie mieszając na ciemnobrązową masę. Dodajemy makaron i smażymy, aż cały pokryje się słodko-kwaśną glazurką i zacznie być lepki. Wtedy dorzucamy pokrojoną w kostkę paprykę, smażymy jeszcze chwilkę i podajemy na ciepło.


Żałuję bardzo, że nie mam zdjęcia, ale znowu mam problem z połączeniem z komputerem:/ Jak tylko uda mi się je uzyskać, zdjęcie wstawię. W międzyczasie, wzorując się na amerykańskich blogerkach, wstawię zdjęcie kota jako dystraktor:



Kot nie jest mój, ale zdjęcie już tak :D

czwartek, 2 października 2008

Marchwiowe grzanki

Jestem pewna, że nigdzie nie widziałam marchewki na kanapce (z wyjątkiem chleba posmarowanego tradycyjną sałatką z toną majonezu, bez której nie może się obyć żadna impreza w tym kraju), wiec to będzie super-oryginalny przepis.

Wstaję dzisiaj rano i otwieram tępo lodówkę, a tam same jakieś paskudztwa, i gotowane marchewki od wczoraj. Szukałam czegoś, co pasowałoby do wędzonych parówek, więc myślę "marchewki, ok, okrągłe i podłużne są, to pasują, może zrobię z nich sałatkę?" ale z jakiegoś powodu nie lubię poplasterkowanych parówek, więc postanowiłam marchwią posmarować kanapki. Tak to wyszło:


Paskudne zdjęcie, wiem. Za to zrobienie śniadania zajęło 7 minut, z czego 4 polegały na czekaniu, aż się podgrzeje.

W miseczce rozgniatamy widelcem ugotowaną wcześniej dużą marchew. Dodajemy szczyptę soli i łyżeczkę oliwy z oliwek, starannie mieszamy i jeszcze trochę rozgniatamy. Jeżeli chcecie uzyskać kremową pastę, potraktujcie ją blenderem.

To wszystko, bez żadnej filozofii, i nie dodawajcie dużo soli, bo słona marchewka to zdecydowanie nie jest to. Pastą smarujemy chleb, kładziemy na to ulubione parówki i podgrzewamy w opiekaczu/mikrofalówce/piekarniku aż będą chrupkie i ciepłe.

To jest przepis-jednorazówka, na ilość wystarczającą na 2 kanapki. Można zrobić więcej, ale nie ręczę za to, jak smakuje na zimno.

środa, 1 października 2008

Omlet z marchewki i wędzonego tofu

Gry komputerowe są straszne, zwłaszcza, gdy pojawia się w nich jedzenie; od wczoraj chodził za mną omlet z marchewką, więc dzisiaj rano otwarłam lodówkę i wyprodukowałam wegańską wersję.

1 duża ugotowana marchewka
pół kostki (ok 100 g) wędzonego tofu
3 łyżki mąki ziemniaczanej
sos chili
sól
trochę ciepłej wody

Tofu kruszymy, marchewkę rozgniatamy widelcem i mieszamy. Dodajemy trochę ciepłej wody i miksujemy na jednolitą masę (może być gładka lub nie, jak wolicie. jeżeli tofu jest twarde, trudno będzie uzyskać mieszankę bez żadnych widocznych kawałków). Solimy, polewamy sosem chili i dokładnie mieszamy; następnie posypujemy cienko mąką ziemniaczaną i jeszcze raz mieszamy, uważając, żeby nie zrobiły się grudki. Odstawiamy na 5 minut, żeby skrobia miała czas związać ciasto.

Najpierw chciałam usmażyć omlet na patelni, ale pierwszy mi przywarł, więc drugi zrobiłam w mikrofalówce. Omlet jest gotowy, kiedy zmieni kolor na soczyście pomarańczowy i będzie stałej konsystencji.


Mój zjadłam z liśćmi świeżego szpinaku, surowym brokułem i sosem do pizzy:) Sam omlet jest pyszny, wędzone tofu daje mu niepowtarzalny smak, a skrobia miękką, ale zwartą konsystencję. Jeżeli chcecie uzyskać delikatniejszy omlet możecie dodać mniej kartoflanki, ale nie wiem, jak to wpłynie na łączenie się składników; ja chciałam uniknąć tutaj zwykłej mąki, ale możecie trochę jej dodać.

Przepis jest na jeden duży i gruby omlet albo dwa mniejsze i cieńsze. Polecam z sokiem cytrusowym albo innym kwaśnym; doskonałe śniadanie na szary, deszczowy poranek.
Ranking i toplista blogów i stron