wtorek, 31 sierpnia 2010

Kawa czy herbata?

Zbierałam się do tego posta od dłuższego czasu, ponieważ najczęstszym argumentem ludzi, którzy nie jedzą śniadania jest nie to, że nie mają czasu, tylko to, że... mają ściśnięty żołądek od rana i nie są w stanie nic zjeść. Dziwne. Piją więc. Najczęściej kawę z mlekiem, jeszcze do tego słodzona, która jest najgorszym wyborem z możliwych. Dlaczego? Jest mnóstwo powodów:

symbol niewinnie wyglądającego zła

- kawa na pusty żołądek idealnie wspomaga zgagę i wrzody żołądka, zarówno w powstawaniu, jak i podtrzymywaniu
- kawa z mlekiem wypłukuje minerały z organizmu! Mleko wcale nie jest dobrym źródłem wapnia, nadmiar białka w diecie powoduje jego złe przyswajanie, do tego kawa wypłukuje wapń i magnez, jednym słowem jeżeli masz powody bać się osteoporozy, wywal ją z diety natychmiast
- o wpływie cukru mlecznego oraz zwykłego na zęby, zazwyczaj umyte PRZED wypiciem, chyba nie muszę się rozpisywać
- ostatnie jest subiektywne, ale powiązane z pierwszym - kawa na pusty żołądek powoduje u mnie przynajmniej paskudny oddech przez resztę dnia, którego trudno się pozbyć

Wszystkim osobom ze "ściśniętym" żołądkiem polecam wypicie po przebudzeniu szklanki wody w temperaturze pokojowej - zawsze działa, a jeżeli nie działa, możecie dodać soku z cytryny i wtedy musi podziałać. Nie wolno wychodzić z domu bez jedzenia!!!

Koniec morału.



Piję czasami kawę, jak widać, ale zawsze do obfitego, długiego śniadania i nigdy jako jedyny napój, tylko zazwyczaj w połączeniu z wypitą wcześniej wodą lub sokiem. Jako alternatywę proponuję kawę zbożową, z której da się zrobić bardzo smaczne latte, albo odkrytą niedawno przeze mnie kawę żołędziową. Kojarzyła mi się ona tylko z opowieściami mojego ojca (nawet nie dziadka) na temat mitycznych pokarmów wojennych jedzonych jak nic nie było, obok marmolady z buraków i chleba z marchwi. Wszystkie te specjały wypróbowałam i nie wydały mi się specjalnie odrażające (poza tym, że marmolada buraczana jednak smakuje surowymi burakami, a ja mam z nimi na pieńku), a kawa żołędziowa zasmakowała mi strasznie; smakuje trochę jak orzechy włoskie, jest słodkawa i intensywna w smaku. W poznańskiej Ekowiarni robią z niej pyszne cappucino, tak więc wszystkim ciekawskim, ale ostrożnym polecam wybranie się tam zamiast kupowania paczki w ciemno.


Co ciepłego i rozgrzewającego zamiast kawy? Można spróbować gorącej czekolady, chociaż nie do wszystkiego pasuje. Ja kocham czekoladę i ma blogu opisywałam różne próby odtworzenia w domu takiej gęstej, kawiarnianej, które zakończyły się jakiś czas temu sukcesem - problem w tym, że w międzyczasie odzwyczaiłam się od jej smaku i nie pociąga mnie teraz tak, jak kiedyś. No, ale oczywiście najważniejszym napojem śniadaniowym jest i będzie...

HERBATA

czarnej nienawidzę. Jest gorzka, cierpka, gorzka i jeszcze raz niedobra. W połączeniu z cukrem robi się słodko-gorzka i lepko- cierpka. Toleruję z dwóch postaciach, pieprzowej oraz jako bazę do Masala Chai. Tą drugą piję bardzo często i o każdej porze roku, a przyczyna jest prozaiczna - znam tylko jedną osobę, która po spróbowaniu nie wpadła w nałóg jej przyrządzania, ale to kosmitka, bo nie lubi cynamonu. Powyższe herbaty piję, z nieodgadnionych powodów, zazwyczaj z goframi.

Na szczęście na Sadze czy Liptonie świat się nie kończy, co uzmysłowiła mi moja koleżanka, pracująca kiedyś w sklepie z herbatą - miałam wtedy bardzo dużo czasu i spędzałam go "pomagając", czyli głównie znosząc z półek słoiki, otwierając je i wąchając. I tak poznałam



zieloną. Ma milion rodzajów! Jest chińska Sencha, ta którą wszyscy kojarzą jako zieloną herbatę, sama lub z milionem dodatków, może być fermentowany Oolong, który ponoć dostępny był w PRL i dlatego nikt go nie lubi, może być gunpowder, wielkie zwinięte liście rozwijające się w kubku, czasami dość widowiskowo, ale ja najbardziej lubię japońskie niedostępne zwykłym śmiertelnikom (rozpieściły mnie pielgrzymki znajomych do Japonii, praktycznie co pół roku ktoś stamtąd wraca z prezentami). Lubię matchę, zielony proszek używany do gotowania i w trakcie ceremonii herbacianej. a na co dzień przez Japończyków nie pitą, bo wolą słodszą Senchę, która pachnie (mi) szpinakiem albo delikatną Banchę. Lubię też herbatę z prażonym ryżem, gorzką i orzeźwiającą, idealną na rano, bo parzy się w 30 sekund i świetnie smakuje z kanapkami, podobnie jak Oolong, szpinakowa zaś jest absolutnie uniwersalna, podobnie jak jej chiński odpowiednik, za to nie smakują mi zupełnie w wersji słodzonej. Są jeszcze dwie różne herbaty czerwone:

pu-erh którą piją praktycznie tylko odchudzające się panie, bo śmierdzi niemożebnie (jej opis powierzyłabym poetom -bitnikom, tylko oni mają wg mnie kwalifikacje do używania takich skojarzeń), występuje też z dodatkami i jest całkiem smaczna, więc jeżeli ktoś ma katar, to polecam któryś z wariantów cytrusowych. Z tego też powodu nadaje się tylko do picia z absolutnie pozbawionym aromatu jedzeniem, na przykład sałatką z zieleniny na krakersach ryżowych.

zupełnie inny jest rooibos, technicznie nie będący herbatą, słodki, aromatyczny napar przywodzący na myśl wszystko, co dobre, przez co jest moją ulubioną herbatą śniadaniową. Nadaje się do rzeczy ostrych i kwaśnych, z mocno słonymi na problem, więc parówek sojowych bym tym nie popijała.



Mamy jeszcze niezliczone herbaty owocowe i ziołowe, z których najbardziej lubię miętową, porzeczkową, jagodową, brzoskwiniową, lipową i szałwiową  - piję je właściwie tylko do śniadania, albo jako samodzielną "zakąskę" - są po prostu tak aromatyczne, że idealnie nadają się walkę z podjadaniem, trudno je zaś dopasować do jakiegoś konkretnego jedzenia.

Na zakończenie japońska (a jakże) ciekawostka - koncentrat słodkiej, zielonej herbaty (pachnie mi trochę brzoskwiniami) do przyrządzania ice tea.



Miesza się to z mlekiem i lodem i powstaje coś, co u nas sprzedaje się jako latte, jest bardzo smaczne, orzeźwiające i najzupełniej do odtworzenia za pomocą zwykłej zielonej herbaty i dużej ilości cukru. Napój jest jasnozielony, ale nie da się tego złapać aparatem.


A wy czym popijacie śniadanie? Macie skłonność do picia zamiast jedzenia od rana?

niedziela, 29 sierpnia 2010

Tofu i pomidory

Przejrzałam ofiarnie całego bloga, bo nie chciało mi się wierzyć, że tego przepisu tu nie ma, ale jednak - nie ma. Dla mnie to nie jest proste danie, ponieważ kojarzy mi się z traumą z dzieciństwa, ulubionym śniadaniem mojej mamy - jajecznicą z pomidorami. Ja jajecznicę jadłam tylko i wyłącznie suchą jak wiór (jajka na miękko tak samo nie tykałam, nie mówiąc już o sadzonym, z rozlewającym się żółtkiem...fuuj), więc mokre, ociekające sokiem, nie do końca ścięte jajko było dla mnie definicją koszmaru. Przez lata nie przyszło mi do głowy smażenie pomidorów i dopiero kiedy jajecznicę zastąpiłam sojecznicą (przepraszam, ale tofucznica brzmi dla mnie jak tfu!) i odkryłam, że smażone tofu zyskuje, a nie traci na dodaniu mokrych składników, odważyłam się wrzucić pomidory na patelnię i od tego czasu robię to w miarę często. Tak więc przedstawiam zwycięską walkę z traumą, sojecznicę pomidorową:


1/3 kostki wędzonego tofu (może być też zwykłe)
1 duży, dojrzały pomidor
1 mała szalotka
łyżeczka sproszkowanego nori (można pominąć, ale wg mnie dodaje smaku pomidorom)
łyżeczka sosu sojowego
szczypta kurkumy
szczypta białego pieprzu

Pomidora kroimy w kostkę i razem z sokiem przekładamy do miseczki, do której wkruszamy tofu. Na patelni rozgrzewamy łyżeczką oliwy z kurkumą i kiedy zacznie się smażyć, dodajemy posiekaną szalotkę, którą smażymy na złoto. Wrzucamy na patelnię zawartość miseczki i smażymy do odparowania. Posypujemy pieprzem i nori, polewamy sosem sojowym i smażymy jeszcze chwilę. Gorącą solimy do smaku.

Bardzo dobra na tostach, ryżowych krakersach i chlebkach Wasa, zjedzenie z goframi grozi kompletnym zapchaniem się na najbliższe pół dnia.

Ten post bierze udział w akcji "Smacznie i pomidorowo"

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Grzanki i pomidory

Jak napisałam w poprzednim poście, najchętniej żywiłabym się teraz samymi pomidorami. Ubolewam i walczę ze swoją skłonnością do niejedzenia zieleniny oraz twardych warzyw na surowo (np marchewka), ale o ile w tej pierwszej kwestii udało mi się sobie przetłumaczyć szpinak i pietruszkę,w tej drugiej nie odnosze sukcesów. W każdym razie: chleb i pomidory, w sałatce.



Grzanki zrobione z trzech skibek chleba, posypane w trakcie prosukcji estragonem i oregano, dwa średnie pomidory pokrojone w kostkę, pół pomarańczowej papryki, pół zielonożółtej papryki i troszkę niezwykle jadowitej cebulki. Całość skropiona octem balsamicznym i sosem sojowym, zaprawiona małą ilością soli i dużą ilością pieprzu. Pycha:)

sobota, 14 sierpnia 2010

Gofry na słodko i słono

Lubie umawiać się na śniadania, to takie pozytywne, oznacza, że masz od rana czas i ochotę na spotkania z innymi, nie musisz biec na złamanie karku ani martwić się o to, co nieważne. Czasami umawianie się ma charakter przypadkowy, na przykład ostatnio spotkałam moją siostrę przed telewizorem i postanowiłyśmy zrobić gofry:)


Gofry miały być uniwersalne, dla niej z lodami, dla mnie w roli bruschetty, więc wybrałam kukurydziane z Vegan Brunch - to był mój pierwszy przepis z tej książki, a wydaje mi się, że mam ją od lat:)  Sprawdziły się idealnie, pierwsze były nieco za miękkie, ale potem zagęściłam ciasto i było już bardzo ok.


Moja siostra zjadła je z lodami toffi i posypką czekoladową, ale stanowczo odmówiła zrobienia im zdjęcia tłumacząc, że ich wygląd obraża jej poczucie estetyki:) Był też (na zdjęciu w zamkniętym słoiku) kandyzowany arbuz w syropie. Moje polałam oliwą czosnkową, obłożyłam pokrojonymi w kostkę pomidorami z solą i pieprzem, czosnkiem z rzeczonej oliwy oraz świeżą, słodkawą papryką:


Było dość zimno, więc do picia wybrałyśmy gęste i słodkie Masala Chai:


W podanym linku jest przepis, ale jakiś czas po jego opublikowaniu dostałam od koleżanki dwa opakowania oryginalnej indyjskiej mieszanki firmy Yogi Tea: składa się z samych przypraw, co mnie cieszy, bo nie przepadam za czarną herbatą. Z minusów - wymaga gotowania przez pół godziny, więc zazwyczaj wstawiam ją rano, po ugotowaniu dodaję (na litr) dwie łyżki cukru i zamiast mleka skondensowanego, podwójną porcję sojowego mleka w proszku, co daje taki sam rezultat. Pyszne nie tylko na zimne dni, doskonale ożywia i wprawia w błogi nastrój:)

piątek, 13 sierpnia 2010

Bento z wypiekami

Uwielbiam lato. Słońce sprawia, że jestem szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że nic mi się nie chce, nie zamierzam się ruszać, ani tym bardziej czegokolwiek wymyślać, bo tak jak jest, jest wspaniale. Zaprojektowanie kubka dla mojej koleżanki zajęło mi tydzień, listów motywacyjnych dla innej nadal nie mam, bo cierpi na tę samą przypadłość i nawet nie chce nam się umówić. Jeżeli zimą zapada się w sen zimowy, to latem na kontemplację letnią; piasek na plaży mogę oglądać tygodniami. O dziwo, lubię bardzo pracować latem, w sezonie powszechnie uznawanych za urlopowy, i wychodzi mi to o wiele lepiej niż na przykład w marcu, który po prostu przesypiam mentalnie. Nie mogę planować robienia niczego poważnego na wiosnę i lato, całą energię zabiera mi najpierw jechanie na resztkach baterii z zeszłego roku, a następnie ładowanie ich na jesień i zimę.

To, w skrócie, powód, dla którego od pół roku pisze trzy razy rzadziej, niż normalnie. Musicie poczekać na Wielkie deszcze, wtedy się zacznie.

Wiem, że lato to sezon dla wegan, ale ja najchętniej żywiłabym się tylko pomidorami, surowymi. Robię sałatki, surowe sosy i gazpacho, ale z sentymentu kupiłam to ostatnie w kartoniku (nawet specjalnie poszłam szukać go w Lidlu po tym, jak zauważyłam tydzień hiszpański w gazetce), bo żywiłam się nim cała hiszpańską jesień. Do kartonika dołączyły dwie bułki i kiedy siedziałam z bratem w parku, konsumując, zaczęłam się zastanawiać: jak długo można przeżyć na samym gazpacho i chlebie? Chętnie spróbuję:)


Pomidory towarzyszą mi też w pracy i w podróży. W tym uroczym pudełku znalazły się: specjalnie uchowany od skrytożerców kawałek tarty cebulowej, pomidory z nori i kilka hmm... przysięgam, nie ma na to nazwy... słonych ciastek z jabłkami i majerankiem, o których pisałam już wcześniej. Oba wypieki mają korzenie w Vegan Brunch, ale wyemigrowały z niego kilka pokoleń przepisowych temu i osiedliły się na dobre w polskiej kuchni:) Bazowym pomysłem do tarty było Caramelized Vidalia Onion Quiche, tyle że nie chciało mi się (tak, nie, że nie miałam, nie, że eksperymentowałam - nie chciało mi się) kupować tyle tofu, więc przewróciłam stronę i ściągnęłam pomysł na nadzienie z tarty fasolowej. Całość pyszna, ma niesamowite powodzenie, ogólnie polecam:) Jakiś czas temu odkryłam połączenie nori+ pomidory; sproszkowane wodorosty wydobywają z tych kochanych owoców-warzywek naturalny smak i nie trzeba ich nawet solić, a jak wiadomo, sól powoduje puszczanie soku, przez co komplikuje zabieranie krojonych pomidorów w podróż. Za to biały pieprz przydaje się w każdej sytuacji:)



Ciastka powstały na bazie przepisu z Vegan Brunch, a właściwie dwóch przepisów na scones. Książka podaje przy klasycznych, słodkich scones wariant z jabłkami i rozmarynem, który został ochoczo wypróbowany, pozytywnie oceniony i jest dobrze wspominany do dziś. Ta kombinacja przypomniała mi o jednym z moich ulubionych dodatków do obiadu, czyli jabłkach duszonych z karmelizowaną cebulką i rozmarynem (moja mama stwierdziła złośliwie, że robi to zawsze do wątróbki. Złośliwie, bo nie znoszę wątróbki, i pewnie nie jadłam wtedy obiadów, więc jabłek pewnie też nie.) Urocza wizja słonych scones z kawałeczkami jabłek, chrupiącą cebulką i aromatem majeranku zawładnęła mną kompletnie, więc zrobiłam, wykorzystując jako bazę przepis na trójkąty pomidorowe. Wszystkim smakowały, mnie też, ale nie są takie, jak sobie wyobrażałam; niemniej jednak przepis podaję, może wam się spodoba (a nawet zachwyci, jeżeli nie stworzyliście najpierw w myślach platońskiego ideału tego wypieku):

3 szklanki mąki
2 łyżki proszku do pieczenia
2 łyżki cukru
2 łyżki rozmarynu
1/2 łyżeczki soli + duża szczypta do smażenia
1/2 łyżeczki czarnego pieprzu
łyżeczka octu winnego
1/3 szklanki oliwy z oliwek
duża cebula lub 2 mniejsze
3 małe jabłka lub dwa średnie, najlepiej mięsiste i kwaskowate; nie mogą puścić za dużo soku
woda jako awaryjny wspomagacz duszenia (jeżeli znacznie przywierać) albo do ciasta

Zaczynamy od obrania i pokrojenia w kosteczkę jabłek. Na kawałki tej samej wielkości kroimy cebulkę. Na patelnię wylewamy połowę oliwy, rozgrzewamy, dodajemy majeranek i pieprz i natychmiast zmniejszamy ogień; kiedy zapach majeranku rozejdzie się po kuchni dodajemy cebulkę i chwilkę smażymy, aż się zezłoci; teraz dodajemy jabłka, dodajemy szczyptę soli, mieszamy, przykrywamy i zostawiamy na 10 minut, żeby się udusiło i przesiąkło własnym aromatem. Resztę oliwy mieszamy z octem i roztrzepujemy. W misce mieszamy mąkę, proszek, cukier i sól, dodajemy mieszankę oliwy z octem i mieszamy, żeby powstało luźne ciasto; można dodać trochę wody. Dodajemy wystudzone jabłka z patelni, porządnie mieszamy i formujemy ciacha - ja użyłam łyżki do lodów, którą nakładałam porcje na blachę. Pieczemy 15-20 minut w 200 stopniach. Trzymają się do tygodnia.


Oprócz wyżej wymienionych produktów upiekłam też słynne bułeczki drożdżowe z rodzynkami jako zapas śniadaniowy dla mojej koleżanki. Tym razem użyłam świeżych drożdży, kierując się znalezioną gdzieś w internecie instrukcją 1g suchych =3 g świeżych drożdży. Wyrosły o wiele lepiej, chociaż faktycznie trochę bardziej się lepiły; wychodzi na to, że będę jednak używać tradycyjnie rodzimych produktów.



Pieczenie latem wcale nie jest tak upiorne jak się wydaje!:) Sekretem jest nieopuszczanie kuchni tak, żeby nie zdawać sobie sprawy z panującego tam gorąca :D

piątek, 6 sierpnia 2010

Remont!

Jak widać na załączonym obrazku, po półtora roku wreszcie zmieniłam szablon. Dostałam w prezencie nowe logo od niesamowicie utalentowanej Zuzy Papli - z niesamowicie ogólnikowych wskazówek (eee no, to ja bym chciała takie zielone i trochę w stylu starych reklam, takie jak pin up girls i podoba mi się to logo, tyle że oczywiście moje musi być na odwrót) zrobiła małe internetowe dzieło, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna.Cały szablon został też poszerzony i w związku z tym mam pytanie: czy jest jakiś sposób na przeskalowanie starych zdjęć? Były dodawane duże i blogger przycinał je wg gustu, a teraz są zdecydowanie za małe. Będę wdzięczna za wskazówki.
Dodałam z boku linka do FAQ - nie ma go jeszcze, ale link już jest i wisi na moim sumieniu - oraz przyciski do oceniania przepisów pod każdym postem, zachęcam do korzystania, to tylko jedno kliknięcie:) Można też podzielić się linkiem na serwisie społecznościowym. Zastanawiałam się nad założeniem blogowi strony na Facebooku, ale na razie nie widzę dla niej zastosowania. Uaktualniłam listę czytanych blogów do stanu rzeczywistego i to by było chyba na tyle. Mam nadzieję, że wam się podoba - wszelkie uwagi mile widziane:)
Ranking i toplista blogów i stron