Kontynuując miesiąc recenzji przebiję się najpierw przez książki nie do końca kulinarne, zawierające przepisy, ale poza tym inne jeszcze rzeczy. Słynnych wegetarian kupiłam sobie kiedyś w nagrodę za coś, bo bardzo lubię takie zbiory anegdotek no i całość wyglądała bardzo sympatycznie.
Na okładce mamy napis "poradnik", ale szczerze mówiąc nie wiem, co ta pozycja może nam poradzić; bardziej pasowałby "motywator", bo taką rolę mają podobne publikacje - żeby pokazać na dobrym przykładzie ważnych ludzi że warto, że można i że dobrze robimy. Książka składa się z krótkich życiorysów 25 osób, analizy ich motywacji do przejścia na wegetarianizm, opis działań na rzecz jego popularyzacji oraz kilku przepisów z których korzystała (lub mogła korzystać dana osoba). Autorowi należą się duże pochwały, ponieważ każdy przepis pochodzi z odpowiedniej epoki, jeżeli to możliwe - z autentycznej książki kucharskiej danej osoby (to chyba nie zmienia się nigdy, wegetarianie muszą znać się na gotowaniu i zbierać pomysły do zeszytu), ze zbioru przepisów wydanego w jej epoce lub tradycyjnych dla danej społeczności w tym okresie. Notki biograficzne nie są zbyt długie, bardziej informacyjne niż pogłębiające wiedzę, ale też nie ma tu miejsca na dłuższą analizę. Również wątki wegetariańskie nie są specjalnie rozwinięte, co dla mnie jest sporym minusem, bo o ile nie jest mi do szczęścia potrzebna wiedza na temat tego, jakie ktoś miał relacje z własnymi dziećmi, to jednak jeżeli zalicza się go do słynnych wegetarian chciałabym wiedzieć co sprawia, że nie jest tylko słynną osobą która przy okazji nie jadła mięsa; boli to zwłaszcza przy biografiach ludzi żyjących w XIX i XX wieku i zaangażowanych w ruch propagujący weg*anizm, można było przy okazji coś napisać o organizacjach, w jakich działali, o ich współpracownikach, o tym, czy ich starania wydały jakieś owoce w następnym pokoleniu... Niestety nic więcej poza ty, jak wyglądało bycie wege w swojej epoce nie zostało tu przedstawione.
Opisywane osobistości należą do bardzo znanych, ale głównie w kulturze anglosaskiej - większość z nas nie ma zielonego pojęcia kim była Annie Besant, Henry Salt czy Killer Kowalski. Jest to jednak niedopatrzenie z naszej strony i wielkim plusem książki jest to, że przedstawia ludzi naprawdę ważnych dla rozwoju idei wegetarianizmu i weganizmu, a nie tylko przypadkowe osobistości. Z drugiej strony pojawia się tutaj Jezus Chrystus... jeżeli nie spotkaliście się nigdy z teorią, że był on weganinem to szczerze polecam publikację pt: Co mógł jadać Jezus która jest fantastycznie zabawną lekturą (zupełnie niechcący) i naprawdę otwiera czytelnikom oczy. Pomijając takie kwiatki autor skupia się na ludziach, których dietę udokumentowano, a my niekoniecznie o tym wiemy - takich jak Tołstoj, Shaw czy Kellog - o tym ostatnim wiedzą zapewne osoby, które widziały ten film, reszcie go polecam bo głupi jak mało co, a na dodatek to czysta prawda! Bez wiedzy, że płatki kukurydzane są lekiem na masturbację życie jest zdecydowanie uboższe:)
Jeżeli chodzi o przepisy, to autor wybierał wegańskie lub adaptowalne, bo sam jest weganinem - i wszystko byłoby w porządku gdyby nie tłumaczka, który bardzo się starała, ale jej trochę nie wyszło. Bardzo dobrze, że dodała przypisy przy składnikach, które mogłyby sprawić problem, takich jak mieszanki przypraw. Tylko dlaczego nie można było napisać tofu zamiast "ser sojowy" skoro wśród opisywanych osobistości są autorzy książki o tofu i temat jest wielokrotnie wałkowany? Co ma Polak rozumieć pod "niewybielana mąka"? Oczywiście jeżeli ktoś siedzi w temacie domyśli się o co chodzi, ale zdaje się że przepisy, podobnie jak instrukcje, nie służą do domyślania się tylko zupełnie wręcz odwrotnie. Ja wiem, że jak Amerykanin pisze seler ma na myśli naciowy, ale ktoś może zrobić sałatkę z korzeniowym no i smacznego na drogę. Klasykiem są oczywiście drożdże piekarskie, które powinny być płatkami drożdżowymi - nie wiem co jest mniej wykonalne, opanierowanie tofu w drożdżach czy zjedzenie tego później? Zupełnie nie rozumiem dlaczego w tłumaczeniu książek przechodzą rzeczy, które byłyby nie do pomyślenia przy umowach czy pismach oficjalnych. Gdybym zamówiła dla firmy 20 kilo "śrubek" zamiast wkrętów wywaliliby mnie po prostu z pracy, gdybym napisała, że na rynku w Poznaniu stoi pomnik Syreny nie zatrudniono by mnie tam więcej, ale w przepisach czy danych można grzebać do woli, w końcu co to za różnica, książkę kucharską potrafi przetłumaczyć każdy...
Podsumowując, książka jest ciekawą lekturą dla ludzi interesujących się weg*nizmem i może stać się dobrą inspiracją, ale radziłabym się odwoływać się do zdrowego rozsądku przy realizacji przepisów - własnego lub cudzego:)
Ocena w skali szkolnej: 3+
Co z niej wyniosłam: Lew Tołstoj był wegetarianinem a Budda, Chrystus i Pitagoras to udokumentowane postacie historyczne. Bardzo podobał mi się rozdziało Gandhim, dał mi dużo do myślenia na temat "domyślnego wegetarianizmu" i przewagi osobistego doświadczenia nad nauczaniem jakichś idei.
Mój ulubiony przepis: szparagi na toście. "Kawa miso", choć brzmi ohydnie na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka, naprawdę daje kopa i zainspirowała mnie do popijania zupy miso na śniadanie.
zapowiada się ciekawa książka:)
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię do mnie na bloga do konkursu, w którym do wygrania super piekarnik w zamian za przepis na zupkę http://gotowaniecieszy.blox.pl/2011/05/Konkurs-z-firma-Amica.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i życzę miłego dnia :)
kupiłam w taniej ksiażce za 6 zł :) tez o niej napiszę ale... nopewnie za 2-3 miesiące :) bardzo ciekawa lektura (akurat o Tołstoju wiedziałam bo zanim pokochałam szwedzkie kryminały kochałam Rosję ;) z wieloma zaskakującymi faktami :) co do tłumaczenia - w pełni się zgadzam - ja nie jestem tłumaczem, zupełnie się na tym nie znam, zajmuję się czymś zupełnie innym ale za każdym razem jestem zdruzgotana jak porażające efekty w wege ksiażkach się pojawiają
OdpowiedzUsuń