środa, 1 czerwca 2011

Startuje miesiąc recenzji: Warzywny rock and roll

Jak już mówiłam, czerwiec będzie miesiącem recenzji moich książek kucharskich, poniekąd dlatego, że nie mogę dodawać zdjęć, poza tym kiedyś obiecałam, ciągle mnie ktoś o coś pyta no i naprawdę nie zamierzam zarzucać was przepisami na sałatki:) Na początku chciałam zrecenzować wszystko, ale po podzieleniu księgozbioru na polskie i zagraniczne dotarło do mnie ile tego tak naprawdę jest... w skrócie, zaprezentuję tu pozycje obecne na polskim rynku, a kiedyś powtórzę edycję z książkami zagranicznymi. Postanowiłam zaprezentować zarówno wegańskie jak i wegetariańskie książki, po pierwsze dlatego, że tych pierwszych jest bardzo mało, po drugie - w niektórych wegetariańskich jest dużo przepisów wegańskich, w niektórych nie ma wcale i warto wiedzieć, co wybrać. Wybrałam sobie system oceny, który będę od teraz stosować przy wszystkich publikacjach i dodaję osobny tag "książki kucharskie", jako że w recenzjach znajdują się głównie gotowe produkty skierowane do wegan.

Ustaliwszy powyższe przechodzę do omówienia mojej pierwszej książki wege, jaką był "Warzywny rock and roll":



Dawno, dawno temu zostałam wegetarianką pod wpływem tak przeróżnych czynników, że można by o tym książkę napisać (ale na szczęście nikt tego nie zrobi). Moi znajomi, którzy wtedy porozjeżdżali się po Polsce na studia, z zainteresowaniem przyglądali się mojej osobie szukając pierwszych oznak niechybnej śmierci oraz barów mlecznych, ponieważ żywiłam się głównie pierogami ruskimi i naleśnikami ze szpinakiem (nie mogłam u siebie gotować, więc nie za bardzo umiałam). Pewnego dnia w Krakowie moja wyjątkowo antropologicznie nastawiona koleżanka obwieściła mi z podekscytowaniem, że znalazła książkę dla mnie! Jedyną na świecie! I zaprowadziła mnie do taniej księgarni gdzie za 9,50 - wówczas wcale nie tanio - można było zakupić powyższą pozycję. Szarpnęłam się głównie dlatego, że nie chciałam jej zawieźć, miałam poczucie, że chyba trochę za mało wiem i w sumie by mi się przydało, ale przede wszystkim dlatego, że w środku była zielona. Jak się później okazało trafiłam bardzo dobrze i być może gdyby nie jej spokojny, przyjazny ton, zrezygnowałabym w międzyczasie a wy nie mielibyście co czytać.

Książka jest poradnikiem skierowanym do nastoletnich (i innych naiwnych kulinarnie) początkujących wegetarian, także tych, którzy przymierzają się do weganizmu. Można z niej wyczytać że właśnie podjęło się fantastyczną decyzję, nie ma się czego bać, a wszystkim rzeczom strasznym można zapobiec, jeżeli się tylko pomyśli. Dowiadujemy się o co w wegetarianizmie i weganizmie (potraktowanym oszczędnie, ale obecnym) chodzi, jak się do niego zabrać i nie odpuścić, na co zwracać uwagę i jak potraktować resztę świata, która jakoś nie podziela naszego entuzjazmu - i nawet jeżeli nie podchodzi do całego pomysłu wrogo, to cudza ciekawość, szczera troska i zainteresowanie potrafią doprowadzić człowieka do białej gorączki, ale to wszyscy wiemy. Całość jest napisana naprawdę dobrze, w sposób ciekawy i przyjazny dla czytelnika, bez zbytniego mentorstwa, wywyższania i potępiania - można by pomyśleć że wegetarianie są przyjaźnie nastawieni do świata! I weganie też! (taki żarcik). Nie znam nikogo kto porzuciłby tę książkę ogłaszając ją stekiem fanatycznych bzdur albo skończył lekturę z gorszym nastawieniem niż miał. To naprawdę bardzo, bardzo dużo.

Prawie pół książki zajmują przepisy, wegetariańskie i wegańskie (albo adaptowalne): od przekąsek, kanapek i sosów po dania główne, dodatki i desery, wszystko z ogólnie dostępnych, świeżych składników. Wszystkie są prościutkie, dobrze opisane i naprawdę smaczne - jeżeli coś się tutaj pojawia nie próbuję nawet przepisu skąd inąd. Ostatnio sięgnęłam do niej po latach i odkryłam, że nadal są tam rzeczy ciekawe i inspirujące! To mówi osoba prowadząca własnego bloga kulinarnego i posiadająca więcej książek kucharskich niż da się opisać w miesiąc.

Podsumowując: wg mnie dla osób początkujących jest to nieoceniona pozycja. Reszta prawdopodobnie już to wszystko wie, ale może i tak zerknąć na przepisy albo po prostu poczytać, żeby poczuć się miło, bo nastawienie autorki naprawdę się udziela. Ogólnie rzecz biorąc mam tylko jedno ale: jak to się dzieje że wydawca uznał, że "Warzywa rządzą!" NIE jest dobrym tytułem i postanowił zmienić go na sugerujący, ze tłumacz nie za bardzo zna się na swojej robocie?


Ocena w skali szkolnej: 5+

Co z niej wyniosłam: piramidę żywienia, ciasto na pizzę, wiedzę co jest źródłem czego a co symptomem braku czegoś innego oraz anegdotkę o zabójczym udźcu.

Mój ulubiony przepis: puree Phoebe z białej fasoli na ciepło (strona 105)

10 komentarzy:

  1. O, nigdy nie widziałam tej pozycji, a zachęca tytułem nawet;]

    OdpowiedzUsuń
  2. super pomysł z tymi recenzjami. Ja choć nerdem i molem książkowym z założenia jestem, książek kucharskich nie mam za wiele. Może zachęcisz mnie do zakupów :).
    Czekam na kolejne recenzje!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo, że nie jestem wegetarianinem będę śledził Twój cykl z uwagą. Lubię recenzje książek kulinarnych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też jedna z moich pierwszych książek, uwielbiam ją! Ostatnio ją sobie nawet przypominałam:) Puree kiedyś robiłam na vegan cooking show.
    No i lubię żartobliwy ton i anegdotki rodzinne z tej książki:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobry pomysł z tymi recenzjami. Ksiązka wydaje się być ciekawa jak dla mnie, więc bardzo mozliwe że po nią sięgnę. dziekuję

    OdpowiedzUsuń
  6. Sądząc po tytule, tłumacz (lub, jak sugerujesz, wydawca) jak najbardziej zna się na swojej robocie i absolutnie nie rozumiem dlaczego jest to złe tłumaczenie tytułu Vegetables rock. Powiem więcej, trudno mi wymyślić na poczekaniu lepsze, ale na pewno nie jest to proponowane przez Ciebie rozwiązanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ponadto, jeżeli krytykujemy tłumaczenie, to bezwzględnie zamieszczamy tytuł oryginału i tłumaczenie dosłowne (dla ewentualnych ignorantów) i nie zmuszamy czytelnika do chwycenia za google, żeby zrozumieć o co Ci chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anuszka, tak, pewnie, "you rock" oznacza "jesteś rockiem" a "Jezus Chrystus skazany na śmierć" to "Jesus Christ Prison Break". Gdyby autorce chodziło o muzykę, to po pierwsze miało by to coś wspólnego z treścią, a nie ma, po drugie byłoby "Vegetable" w liczbie pojedynczej. Książka jest przeznaczona dla nastolatków i wielokrotnie używa kolokwializmów, tak samo jak w tytule. W ogóle nie rozumiem, o co Ci chodzi, więc proszę załatwiaj swoje kompleksy gdzie indziej. Tłumacz prawdopodobnie doskonale wiedział co robi, ale to nie on nadaje tytuł, tylko wydawca, który widocznie uznał że coś takiego bardziej zwróci uwagę potencjalnego czytelnika. Masz rację z tym oryginałem, wezmę to pod uwagę następnym razem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie załatwiam tu swoich kompleksów i uważam, że ten przytyk jest nieco poniżej pewnego poziomu, którego spodziewałabym się po tym blogu.

    Nie rozumiem zbytnio jakie znaczenie ma rozróżnienie pomiędzy l. pojedynczą a mnogą, poza tym, że mnoga jasno wskazuje, że 'rock' musi być użyte czasownikowo.

    Uważam, że próba przekazania stopnia kolokwialności i ładunku emocjonalnego użytego w oryginalnym tytule znaczeniu czasownika 'to rock' w bezpośrednim tłumaczeniu musi się skończyć niepowodzeniem, dlatego nie mam zastrzeżeń obecnego tytułu. Jak dla mnie brzmi nieźle i nadaje się na tytuł książki kucharskiej dla nastolatków.

    OdpowiedzUsuń

Pisz na temat :>

Ranking i toplista blogów i stron