niedziela, 16 października 2011

sos ananasowy

Na początek, taka mała prośba: kiedy zaczynałam tego bloga postanowiłam, że ograniczę w nim treści pozakulinarne do minimum - włącznie z tym, że na liście blogów nie będę umieszczać innych niż z przepisami, innych niż wegetariańskie, chyba że ktoś wyjątkowo zasłuży i że znajdą się na niej wszystkie polskie wegańskie blogi. Przez dłuższy czas to się udawało, potem straciłam nad tym wszystkim kontrolę i teraz tych wegańskich blogów jest trzy razy więcej, niż u mnie, co mnie bardzo cieszy, bo jak zaczynałam były dokładnie dwa, a to wcale nie tak dawno temu! W związku z powyższym mam taki apel:

Jeżeli prowadzisz wegańskiego bloga z przepisami, nie musi być wyłącznie nim poświęcony - ale też żeby nie pojawiały się raz na 50 postów - i chcesz, żebym umieściła tu do niego linka to podaj mi go w komentarzu. Nie trzeba kombinować, podlizywać się i nie zależy mi na wymianie, chciałam mieć w stu procentach aktualną listę i nadal chcę. O ile nie jesteś bardziej hipsterski ode mnie zapewne zależy Ci na czytelnikach, a to najszybsza metoda:)

Koniec anonsu.


Z rzeczy kulinarnych, oglądałam sobie kiedyś Kuchnię TV (fun fact: oglądam tylko programy kulinarne i detektywów sądowych. No, czasami najpiękniejsze hotele, jak mi zimno) i tam pewien przemądrzały pan robił wyrafinowany deser, do którego potrzebny mu był sos ananasowy domowej roboty. Skojarzywszy po obejrzeniu jego wysokie podobieństwo do sosu Tao Tao sprzedawanego po 7 zł za butelkę postanowiłam go zrobić, zwłaszcza, że przy użyciu ananasa z puszki przepis robi się dwuskładnikowy. Godzinę później miałam 0,8 litra sosu za 3,10 zł.



puszka ananasa w kawałkach
1 żywa papryczka chili ( w sensie nie suszona)

Wlewamy zawartość puszki do rondla i podgrzewamy na wolnym ogniu. Papryczkę ostrożnie rozkrawamy, wyjmujemy pestki, kroimy na cieniusie paseczki, te paseczki w kostkę i dodajemy do rondla. Deskę po krojeniu i nóż dokładnie myjemy, a potem jeszcze dokładniej szorujemy ręce wodą z mydłem; nie chcecie wiedzieć jakie to uczucie dotknąć oka palcem, który stykał się z sokiem chili, nawet godzinę temu. Jeżeli chcecie wiedzieć to mogę zrelacjonować:)

Całość ma się lekko zagotowac i rozgotować, przy pomocy rozgniatarki do ziemniaków, ale wszystko zależy od ananasa. W teorii ten owoc zawiera mnóstwo pektyny i po maksymalnie pół godzinie gotowania  sam się lekko zżelować, akurat na tyle, żeby powstał sos. W międzyczasie pomagamy mu rozgniatając kawałki ananasa widelcem, kopystką albo tym czymś do puree ziemniaczanego. Jeżeli zawodnik jest twardy - zmiksujcie go. Jeżeli sos uparcie nie chce powstać i przypomina czerwonawy kompot (albo wzorem producentów przemysłowych chcecie otrzymać dwa razy więcej produktu z tej samej ilości składników), w 1/3 szklanki zimnej wody rozpuśćcie płaską łyżeczkę mąki ziemniaczanej i dodajcie do gotującego syropu, mocno mieszając - tak samo, jak przy robieniu kisielu, bo w gruncie rzeczy to to samo. Kiedy zgęstnieje zdejmijcie z ognia, przełóżcie do butelek i wsio. Można niby dodać soli, ale po co?


Gdzie się tego używa, zapytacie. Tam, gdzie sos chili: do tortilli, do kanapek, sałatek, frytek i wszystkiego. Ja wrzucam puszkę fasoli na patelnię, dodaję cebulkę i ten sos i mam kolację. Świetnie się sprawdza jako słodko-ostry dip do chipsów. Można go zapasteryzować, ale sam z siebie trzyma się w lodówce świetnie. U mnie leży już dwa tygodnie i nie wygląda, jakby się gdzieś wybierał.

Teraz kombinuję, jak się robi ten mój ukochany sos chili. U mnie na targu sprzedają chili po 10 gr sztuka, więc sami rozumiecie.

12 komentarzy:

  1. Twój blog obserwuję od dawna więc miło będzie zaistnieć u Ciebie:)Zapraszam serdecznie na "wegańskie jedzonko".
    http://weganskie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie intryguje ten deser. Do jakich to słodyczy został użyty ten sos?

    OdpowiedzUsuń
  3. te ręce po papryczkach, to zimną wodą, ciepła rozszerza pory i się to diabelstwo wżera jeszcze głębiej. fun fact niekulinarny: jak szkła kontaktowe były jeszcze dobrem luksusowym, moja osobista matka urozmaiciła je sobie ostrą papryczką właśnie. historia rodzinna mówi, że całą noc je gotowała (powaaaażnie), żeby przywrócić je do stanu używalności- i się udało.
    niemniej- boję się pracować w kuchni z czymś, co może mnie tak skrzywdzić. ale podsunę pomysł lubemu, on jest odważniejszy i lubi sosy Tao Tao.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepis na sos poleciłam znajomemu, jestem 100% pewna, że będzie szalał ze szczęścia ;D.
    Swoją drogą kolor tego sosu jest oszałamiający :D

    Ja bardzo chętnie się przyłączę, chętnie polecam Twój blog na swoim i nie jest to lizusostwo tylko fakt :D. Do tej pory gofry robię wyłącznie z Twoich przepisów i nigdy się nie zawiodłam ;D.
    Mój blog znasz, widziałam, że wpadasz ale mimo wszystko podaję ;)
    http://cottien.blogspot.com/

    Pozdrawiam Cię i mocno ściskam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. jestem zachwycona tym sosem, banalnie prosty a jaki odkrywczy, dziękuję bardzo za przepis :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozrosła się nam wegańska blogosfera :) Łapaj mój adres :)
    http://roslinozerka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Ananas z chili - podoba mi się to szaleństwo :))

    OdpowiedzUsuń
  8. też zapodam adres ( im nas wegan więcej tym lepiej ) :))
    Pozdrawiam J.

    http://vegejustyna.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Hm... cóż podpinam się pod pozostałych:

    http://cudownediety.blogspot.com/

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję za wszystkie linki, pouzupełniam listę w tym tygodniu! Bardzo dobrze, że się blogosfera rozrosła, niedługo się pewnie kliki porobią:P Roślinożerka, nie ma twojego bloga w linkach? Ja wiem, że to ostatnio uzupełniałam przed wakacjami, ale bez przesady...

    Iluzja, dzięki, bardzo ważne uściślenie, dopiszę. Ostrożności nigdy zadość, wolałabym być mniej bogata o doświadczenie odczuwania bólu przez oko.

    Zielona - to były, jeżeli dobrze pamiętam, banany smażone w cieście i inne afrykańskie owoce, może też lody bananowe... To taki program w którym facet jeździ po Afryce i gotuje z afrykańskimi królami, dość dziwaczny, sama nie wiem, czy polecać takie fanaberie. Na pewno to nie było nic oryginalnego, skoro zapamiętałam tylko ten sos.

    OdpowiedzUsuń
  11. To ja też poproszę o wciągnięcie mojego bloga na listę wegańskich :) http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/
    Pozdrawiam,
    Vegan Monkey :)

    OdpowiedzUsuń
  12. to ostre i piekące w chili to kapsaicyna, nierozpuszczalna w wodzie, tylko w tłuszczach, więc metoda na umycie rąk i przyległości po krojeniu chili jest następująca:
    1. posmarować ręce [i deskę, i co tam jeszcze] olejem/oliwą
    2. poczekać parę minut
    3. umyć mydłem
    [polizać, jeśli ciągle piecze, powtórzyć powyższe kroki]

    a sos powinien się nieźle trzymać i nie biegać za mocno ze względu na dużą zawartość cukru - naturalnego konserwantu.

    OdpowiedzUsuń

Pisz na temat :>

Ranking i toplista blogów i stron