
Zupełnie zapomniałam tego wrzucić, a robiłam je przecież w niedziele wieczorem. Chodziły za mną od tygodnia słodkie, puchate, pełne rodzynek, rumiane bułki. W końcu w niedzielę uznałam, że nie mam i tak nic lepszego do roboty, i zaczęłam szukać przepisów. Jako że współlokator wysłany po drożdże wrócił z suchymi (nie miałam pojęcia, że technika poszła tak naprzód, że sprzedają je w sklepach osiedlowych) dylemat przepisowy rozwiązał się sam i wybrałam zmodyfikowaną wersję tego z Vegan Brunch - oryginalny był na słono, na wodzie i z makiem, a mój słodki, na mleku i z rodzynkami. Rezultat wyszedł bardzo bułkowaty - zwłaszcza na drugi dzień (nie mogłam się oprzeć i zjadłam jedną trzecią na ciepło), ale o to mi w końcu chodziło, nie o ciastko drożdżowe, tylko o bułkę :) Miałam też problem z odczekaniem odpowiedniego czasu na wyrośnięcie, jestem raczej niecierpliwa i w końcu włożyłam bułki do pieca wcześniej, tak że możliwe, że wasze będą większe i bardziej puchate. Do pilnowania czasu zatrudniłam mój nowy minutnik - babeczkę :)

Stanowczo nie zabieramy się za nie od rana, chyba że wstajemy o 5 rano i nie mamy co robić do ósmej:
łyżeczka suchych drożdży
5 łyżek cukru
1,25 szklanki ciepłego mleka, sojowego lub innego
3 szklanki mąki (można wymieszać różne rodzaje, ale jakoś na razowe bułki z rodzynkami ochoty nie mam)
duża szczypta soli
dużo rodzynek - ja wzięłam 200 g, co się będę rozdrabniać.
olej do posmarowania bułeczek
brązowy cukier do posypania bułeczek
Przepis jest prosty: w miseczce mieszamy do rozpuszczenia drożdże z cukrem i ciepłym mlekiem, odstawiamy na jakieś 5 minut. W dużej misce mieszamy mąkę z solą i robimy w środku dołek, w który wlewamy mleko z drożdżami. Zagniatamy i wyrabiamy ciasto dopóki nie będzie sprężyste - u mnie odlepienie go od rąk i stołu wymagało dodatkowego pół szklanki mąki, ale samo wyrabianie nie zajęło dużo czasu. Odkładamy ciasto do miski, przykrywamy ścierką i odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę do wyrośnięcia - aż będzie go 2 razy więcej.
Teraz trzeba natłuścić blachę, na której będziemy piec bułki. Wyjmujemy ciasto na podsypany mąką stół, robimy w środku dziurę, wsypujemy rodzynki i z uporem maniaka zagniatamy,aż wszystkie będą w cieście - zmieszczą się, bez obaw, trzeba je tylko do tego przekonać. Dzielimy ciasto na 16 części - ja moje po prostu pokroiłam - i toczymy kuleczki, które układamy na blasze w dowolny sposób. Ja nie chciałam, żeby bułki mi się do końca zrosły w jedną całość,ale żeby ładnie się połączyły, więc zostawiłam między nimi ok 2 cm:

Teraz trzeba je przykryć ścierką i ponownie odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na godzinę - jak już pisałam, nie jest to przepis do realizacji od rana. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni i po godzinie smarujemy każdą bułeczkę olejem/oliwą, posypujemy szczodrze brązowym cukrem i wstawiamy do piekarnika na pół godziny

Książka zaleca ostudzenie ich przed zjedzeniem, ale na ciepło były przepyszne i nie spowodowały żadnych bóli brzucha:) Na śniadanie zjadłam je z herbatą i owocami, uznając za kompletnie zbędne przekrawanie ich i smarowanie dżemem czy czymśtam. Skończyły się w poniedziałek a ja już mam ochotę na nowe:)