piątek, 11 lipca 2008

Robimy sobie ser - odcinek n-ty

Bawiłyśmy się, że Britta jest panią domu i nazywa się panią Anderssson, że ja jestem służącą i nazywam się Agda, a Anna jest dzieckiem. Zbierałyśmy maliny rosnące w pobliżu, wyciskałyśmy je przez szmatkę i bawiłyśmy się, że robiimy ser. Britta, która była panią Andersson, powiedziała do mnie:
- Że też Agda nie może nauczyć się robić sera jak nalezy!
A ja odparłam:
-Pani Andersson, może pan sobie robić sama swój stary ser!
Właśnie w chwili gdy to mówiłam, zobaczyłam czuprynę Bossego wystającą zza pagórka, więć ostrzegłam Brittę i Annę:
- Chłopcy skradają się do nas!
I zaraz krzyknęłam do nich:
- Skoro już zobaczyłam was, to możecie równie dobrze wyjść!

Pamiętacie ten fragment Dzieci z Bullerbyn? Może z malin nie, ale z roślin ogólnie da się zrobić coś jadalnego przy minimalnym nakładzie pracy. Z owoców proponuję sok, a ser robi się tak:

2 szklanki wody lub mleka sojowego
pół szklanki płatków drożdżowych
1/3 szklanki płatków owsianych błyskawicznych
ćwierć szklanki tahini
ćwierć szklanki skrobi kukurydzianej lub ziemniaczanej
3-4 łyżki soku z cytryny
łyżka cebuli granulowanej
łyżeczka soli

Wszystko miksujemy na bardzo gładką masę, przelewamy do rondelka i podgrzewamy aż masa zrobi się bardzo, bardzo gęsta - cały czas mieszając!!! od samego wlania, bo inaczej zacznie przywierać do dna. Trwa to kilka minut. Masę przekładamy do natłuszczonego pojemnika o dowolnym kształcie i pojemności m/w pół litra - w zależności od tego, jak ma wyglądać gotowy ser. Studzimy, wkładamy na noc do lodówki, rano wyjmujemy z pojemnika na talerz (samo wyjdzie) i ostrożnie kroimy.



Autorka książki ostrzegała, że ser jest "dość" lepki i miękki, ale ja bym powiedziała, że to eufemizm z jej strony. Owszem, daje się kroić, ale na dawaniu gęstość się kończy i najlepiej sprawdza się jako smarowidło do chleba czy czegoś tam (pizzy na przykład) albo materiał do dipów. Zastanawiam się, czy następnym razem nie zrobić go z agarem zamiast skrobi i nie polepić w małe, mozarellowate kuleczki.


No, ale konsystencja nie jest pewnie najważniejsza; najważniejszy jest smak. Na temat tego sera Proust mógłby dopisać ósmą księgę dygresji, bo przypomina wszystko i nic zarazem; przypuszczam, że to jest tak samo, jakby opisywać smak sera komuś, kto nigdy sera nie jadł... Nie smakuje mlekiem ani tłuszczem ani masłem, o dziwo nie smakuje też tahini, chociaż pozostawia wyraźny, sezamowy posmak (więc kto nie lubi nie będzie zachwycony). Płatków owsianych ani drożdżowych nie czuć; myślę, że fajnie by smakował z dodatkiem świeżych ziół w fazie produkcji, na przykład bazylii i oregano.

Proponuję zrobić na próbę z połowy porcji i po prostu zjeść; ja też następnym razem zrobię z połowy, bo ser ma ponoć lodówkową trwałość do tygodnia, a ja w tydzień pół kilo nie zjem ;) Będzie trzeba zrobić pizzę...

1 komentarz:

Pisz na temat :>

Ranking i toplista blogów i stron