Kontynuując wypróbowywanie dziwnych amerykańskich przepisów imitujących w niewiadomych celach mięsne jedzenie, zabrałam się za zrobienie bekonu, głównie z niedowiarstwa. Tym razem nawet nic nie pokombinowałam, poza ilością tofu, bo nie wiem, w jakim pojemniku ta ilość marynaty miałaby niby wystarczyć do przykrycia wszystkich plasterków. No i oczywiście użyłam gotowego wędzonego tofu, zamiast zwykłego i dymu w płynie, co w sumie wychodzi na jedno :P
100 g wędzonego tofu
pół szklanki sosu sojowego (może być light)
łyżka płatków drożdżowych
łyżka syropu klonowego
Kroimy nasze tofu na cienkie plasterki i zalewamy mieszanką sosu sojowego, drożdży i syropu klonowego (sugeruję duży, płaski pojemnik). Zostawiamy do marynowania na noc, mój siedział w lodówce ponad 24h i zrobił się strasznie słony.
Następnie odsączamy tofu i smażymy na rozgrzanym tłuszczu:
W oryginale podają, że patelnia powinna być "lekko natłuszczona", ale może zachowajmy chociaż jedną właściwość bekonu, czyli tłustość? Smażymy z obu stron do pożądanego stopnia chrupkości (czyli inaczej zwęglenia).
Z patelni zdejmujemy nasze plastry na jakąś chłonącą powierzchnię:
Jak widać na załączonym obrazku, nawet doba w sosie sojowym nie sprawiła, że tofu jest brązowe w środku. Trudno się mówi, studzi i je :)
Tutaj napotkałam problem, a mianowicie, do czego śniadaniowego mam go niby zużyć? Do podjadania się nadaje, ale tego nie trzeba prezentować :) W końcu, kiedy zostały mi tylko 4 plasterki, a ja mruczałam całe rano "jajka na bekonie, jaka na bekonie", wymyśliłam następującą kanapkę:
2 kromki chleba
trochę zieleniny
chutney mango (nie znoszę majonezu)
4 plasterki wegańskiego bekonu
pół kostki dość miękkiego tofu (takie jak biały ser w kostce)
2 plasterki sojowego salami
sól, pieprz, kurkuma
papryka w proszku
4 ostatnie składniki miksujemy razem na gładką, różową masę. Rozgrzewamy patelnię z odrobiną tłuszczu, lepimy gustowny kotlecik i smażymy delikatnie z dwóch stron, żeby się nie rozwaliło (będzie dość delikatne. W razie natrafienia na opór ze strony tofu dodać trochę oleju do masy).
Nakładamy na kromkę chleba zieleninę i przekładamy ma nią nasz ciepły jeszcze kotlecik. Ozdabiamy go plastrami bekonu i pieczętujemy solidną porcją chutneya z mango, po czym przykrywamy drugą kanapką. Jemy tak, żeby nie poleciało na wszystkie strony, z towarzyszeniem gorzkiego napoju typu herbata.
Ogólne wnioski dotyczące bekonu z tofu są takie: dobre, bardzo słone, ale nie widzę powodu, żeby marnować tofu na ich produkcję. Takie wióry można zrobić z tańszych składników :P
no w sumie rzadko kiedy się udaje żeby w środku było bardzo brązowe - trzeba kroić superciekno i przed pokrojeniem przez co najmniej godzinę wyciskać wodę ale nie zawsze to coś daje
OdpowiedzUsuńeksperymentatorka:-)
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie Twoja konkluzja :)
OdpowiedzUsuńhej. wiem, że pewnie co kilka dni ktoś Cię o to pyta :),ale chciałabym zapytać osobiście: gdzie kupiłaś te pudełka śniadaniowe z przegródkami? fantastyczna sprawa.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Bekon z tofu? Nie żebym miała coś przeciwko, ale to bez sensu :P
OdpowiedzUsuń