symbol niewinnie wyglądającego zła |
- kawa na pusty żołądek idealnie wspomaga zgagę i wrzody żołądka, zarówno w powstawaniu, jak i podtrzymywaniu
- kawa z mlekiem wypłukuje minerały z organizmu! Mleko wcale nie jest dobrym źródłem wapnia, nadmiar białka w diecie powoduje jego złe przyswajanie, do tego kawa wypłukuje wapń i magnez, jednym słowem jeżeli masz powody bać się osteoporozy, wywal ją z diety natychmiast
- o wpływie cukru mlecznego oraz zwykłego na zęby, zazwyczaj umyte PRZED wypiciem, chyba nie muszę się rozpisywać
- ostatnie jest subiektywne, ale powiązane z pierwszym - kawa na pusty żołądek powoduje u mnie przynajmniej paskudny oddech przez resztę dnia, którego trudno się pozbyć
Wszystkim osobom ze "ściśniętym" żołądkiem polecam wypicie po przebudzeniu szklanki wody w temperaturze pokojowej - zawsze działa, a jeżeli nie działa, możecie dodać soku z cytryny i wtedy musi podziałać. Nie wolno wychodzić z domu bez jedzenia!!!
Koniec morału.
Piję czasami kawę, jak widać, ale zawsze do obfitego, długiego śniadania i nigdy jako jedyny napój, tylko zazwyczaj w połączeniu z wypitą wcześniej wodą lub sokiem. Jako alternatywę proponuję kawę zbożową, z której da się zrobić bardzo smaczne latte, albo odkrytą niedawno przeze mnie kawę żołędziową. Kojarzyła mi się ona tylko z opowieściami mojego ojca (nawet nie dziadka) na temat mitycznych pokarmów wojennych jedzonych jak nic nie było, obok marmolady z buraków i chleba z marchwi. Wszystkie te specjały wypróbowałam i nie wydały mi się specjalnie odrażające (poza tym, że marmolada buraczana jednak smakuje surowymi burakami, a ja mam z nimi na pieńku), a kawa żołędziowa zasmakowała mi strasznie; smakuje trochę jak orzechy włoskie, jest słodkawa i intensywna w smaku. W poznańskiej Ekowiarni robią z niej pyszne cappucino, tak więc wszystkim ciekawskim, ale ostrożnym polecam wybranie się tam zamiast kupowania paczki w ciemno.
Co ciepłego i rozgrzewającego zamiast kawy? Można spróbować gorącej czekolady, chociaż nie do wszystkiego pasuje. Ja kocham czekoladę i ma blogu opisywałam różne próby odtworzenia w domu takiej gęstej, kawiarnianej, które zakończyły się jakiś czas temu sukcesem - problem w tym, że w międzyczasie odzwyczaiłam się od jej smaku i nie pociąga mnie teraz tak, jak kiedyś. No, ale oczywiście najważniejszym napojem śniadaniowym jest i będzie...
HERBATA
czarnej nienawidzę. Jest gorzka, cierpka, gorzka i jeszcze raz niedobra. W połączeniu z cukrem robi się słodko-gorzka i lepko- cierpka. Toleruję z dwóch postaciach, pieprzowej oraz jako bazę do Masala Chai. Tą drugą piję bardzo często i o każdej porze roku, a przyczyna jest prozaiczna - znam tylko jedną osobę, która po spróbowaniu nie wpadła w nałóg jej przyrządzania, ale to kosmitka, bo nie lubi cynamonu. Powyższe herbaty piję, z nieodgadnionych powodów, zazwyczaj z goframi.
Na szczęście na Sadze czy Liptonie świat się nie kończy, co uzmysłowiła mi moja koleżanka, pracująca kiedyś w sklepie z herbatą - miałam wtedy bardzo dużo czasu i spędzałam go "pomagając", czyli głównie znosząc z półek słoiki, otwierając je i wąchając. I tak poznałam
zieloną. Ma milion rodzajów! Jest chińska Sencha, ta którą wszyscy kojarzą jako zieloną herbatę, sama lub z milionem dodatków, może być fermentowany Oolong, który ponoć dostępny był w PRL i dlatego nikt go nie lubi, może być gunpowder, wielkie zwinięte liście rozwijające się w kubku, czasami dość widowiskowo, ale ja najbardziej lubię japońskie niedostępne zwykłym śmiertelnikom (rozpieściły mnie pielgrzymki znajomych do Japonii, praktycznie co pół roku ktoś stamtąd wraca z prezentami). Lubię matchę, zielony proszek używany do gotowania i w trakcie ceremonii herbacianej. a na co dzień przez Japończyków nie pitą, bo wolą słodszą Senchę, która pachnie (mi) szpinakiem albo delikatną Banchę. Lubię też herbatę z prażonym ryżem, gorzką i orzeźwiającą, idealną na rano, bo parzy się w 30 sekund i świetnie smakuje z kanapkami, podobnie jak Oolong, szpinakowa zaś jest absolutnie uniwersalna, podobnie jak jej chiński odpowiednik, za to nie smakują mi zupełnie w wersji słodzonej. Są jeszcze dwie różne herbaty czerwone:
pu-erh którą piją praktycznie tylko odchudzające się panie, bo śmierdzi niemożebnie (jej opis powierzyłabym poetom -bitnikom, tylko oni mają wg mnie kwalifikacje do używania takich skojarzeń), występuje też z dodatkami i jest całkiem smaczna, więc jeżeli ktoś ma katar, to polecam któryś z wariantów cytrusowych. Z tego też powodu nadaje się tylko do picia z absolutnie pozbawionym aromatu jedzeniem, na przykład sałatką z zieleniny na krakersach ryżowych.
zupełnie inny jest rooibos, technicznie nie będący herbatą, słodki, aromatyczny napar przywodzący na myśl wszystko, co dobre, przez co jest moją ulubioną herbatą śniadaniową. Nadaje się do rzeczy ostrych i kwaśnych, z mocno słonymi na problem, więc parówek sojowych bym tym nie popijała.
Mamy jeszcze niezliczone herbaty owocowe i ziołowe, z których najbardziej lubię miętową, porzeczkową, jagodową, brzoskwiniową, lipową i szałwiową - piję je właściwie tylko do śniadania, albo jako samodzielną "zakąskę" - są po prostu tak aromatyczne, że idealnie nadają się walkę z podjadaniem, trudno je zaś dopasować do jakiegoś konkretnego jedzenia.
Na zakończenie japońska (a jakże) ciekawostka - koncentrat słodkiej, zielonej herbaty (pachnie mi trochę brzoskwiniami) do przyrządzania ice tea.
Miesza się to z mlekiem i lodem i powstaje coś, co u nas sprzedaje się jako latte, jest bardzo smaczne, orzeźwiające i najzupełniej do odtworzenia za pomocą zwykłej zielonej herbaty i dużej ilości cukru. Napój jest jasnozielony, ale nie da się tego złapać aparatem.
A wy czym popijacie śniadanie? Macie skłonność do picia zamiast jedzenia od rana?