niedziela, 28 marca 2010

przepis na idealną gorącą czekoladę

Po latach poszukiwań ;) Stworzyłam w końcu idealny przepis na domową gorącą czekoladę jak z kawiarni: gęstą, czekoladową, nie mdłą i nie kakaową, nie budyń, nie polewę i nie kakao:) Metodą prób i błędów ustaliłam co następuje:

na jedną filiżankę

3 linijki czekolady deserowej (40%, nie więcej niż 50)
2 łyżki mleka w proszku
łyżka sztucznego miodu lub innego płynnego słodzika
mleko sojowe naturalne lub waniliowe

Podgrzewamy mleko prawie do temp wrzenia, odstawiamy. Topimy czekoladę na parze, kiedy jest płynna dolewamy gorące mleko i dokładnie mieszamy; po wymieszaniu dodajemy mleko w proszku i cały czas mieszając doprowadzamy do wrzenia (raczej nie na parze, dlatego warto to zrobić w rondelku). Na koniec przelewamy do filiżanki i dodajemy miód.


Poprzednie próby wyglądały tak i tak.

poniedziałek, 15 marca 2010

zamiast bab wielkanocnych

:)

domowa pasta migdałowa

Kiedy byłam w Hiszpanii zajadałam się słodką pastą migdałową ze słoika - Almendriną - i postanowiłam sobie taką zrobić, mając w pamięci listę składników, a mianowicie migdały i syrop glukozowy:) Moja wersja powstała z płatków migdałowych, które uznałam - może niesłusznie - za najłatwiejsze do zmiksowania na pastę. Rezultat, jak widać, nie jest specjalnie gładki i kremowy, jest też go strasznie mało, ale jaki dobry:) Na tosty francuskie będzie jak znalazł.


100 g płatków migdałowych
3 łyżki glukozy w proszku
2 łyżki mleka sojowego w proszku
6 łyżek gorącej wody
2 łyżki oleju (im bardziej bezsmakowy tym lepiej)

W misce wymieszać glukozę i mleko, zalać gorącą wodą i szybko rozetrzeć takim czymś do rozcierania sosu beszamelowego (tzn ja tylko tym celu go używam - chodzi o tą drewnianą gwiazdkę o stu nazwach). Dodajemy migdały i olej, mieszamy i blendujemy powoli i cierpliwie na gładką masę. Jeżeli ktoś ma wolne popołudnie i ćwiczy medytację to może rozetrzeć w moździerzu i prawdopodobnie wyjdzie lepsze i gładsze.

Malutko tego, ale w końcu słodyczami obżerać się nie należy:)

sobota, 13 marca 2010

Pyszny zielony omlet - historia ku pouczeniu młodych kucharzy



Kuchnia Wielkanocna 2010


Od dawna miałam ochotę zrobić śliczny, żółciutki omlet z Vegan Brunch, ale kiedy przychodziło co do czego zawsze nie miałam połowy składników, przede wszystkim jedwabistego tofu, które było wymieniane jako niezbędne. W końcu pragnienie zjedzenia omletu wygrało i przystąpiłam do poszukiwania potrzebnych produktów po szafkach:

Tofu było, odmiana oczywiście twarda, ale dość miękkie, więc doszłam do wniosku, że się nada. W przepisie było prawie pół kilo, ale po co mi cztery omlety - wzięłam pół kostki. Drugim problemem był brak mąki z cieciorki, następnego niezbędnego składnika, który normalnie pałęta mi się po szafce, ale tym razem zniknął na dobre (puszka była pusta). No więc. W obliczu braku kurkumy oraz soli jajecznej wyszło na to, że równie dobrze mogę odłożyć książkę, co zrobiłam, i wyjąć wszystko z lodówki.

Znalazłam pół szklanki zielonej soczewicy. Soczewica ładnie się miksuje i lepi - dajemy. Znalazłam przesolone pesto - dajemy. Sos tabasco - pewnie. Do tego trochę papryki i mąka ziemniaczana i już można miksować.

Zblendowałam wszystkie składniki (poza mąką) na gładką masę, po czym uznałam, że to jest za gęste (moje doświadczenie - nie wiem, jak wasze - mówi, że im gęstsze ciasto, tym gorzej się smaży) i dodałam wody. Wymieszałam z mąką. Znowu dodałam wody. Zjadłam trochę i dodałam więcej sosu tabasco. Ilość masy podwoiła się w tajemniczy sposób.

Sięgnęłam do książki po instrukcje smażenia, posmarowałam nieprzywierająca patelnię cienką warstwą oliwy, włączyłam mały ogień i wrzuciłam połowę masy. Natychmiast zaczęło się smażyć, nie dając mi czasu na rozprowadzenie masy, więc delikatnie zaczęłam zdejmować nadmiar i przekładać w puste miejsca, zalepiając masą z miski. Posłusznie odczekałam 5 minut, aż brzegi zbrązowiały a górna strona zaczęła się ścinać. Postanowiłam przewrócić.

Masakra. Ciasto było tak puchate i delikatne, że nie szło go ruszyć łopatką ani łopatą, mimo że nigdzie nie przywarło. W końcu zsunęłam je na talerz, odwróciłam na patelnię i chyba pierwszy raz w życiu wylądowało mi coś płasko, a nie złożone.

Postanowiłam uzbroić ciasto najlepszym wzmacniaczem jaki zna świat - bułką tartą. Sypnęłam chojnie, wymieszałam, znowu dolałam wody i w ten sposób uzyskałam nawet więcej masy niż na pierwszy omlet. Zsunęłam elegancko nieco zbyt brązowy eksperyment z patelni i wylałam resztę masy. Bingo. Nie przywiera, nie przysmaża się, daje się przewracać. Czas na konsumpcję:



Omlet bliżej to ten pierwszy, delikatniejszy - w konsystencji i w smaku. Prawie nie było go czuć. Wersja z bułką tartą wygrała na całej linii - chrupką, mięciutka i puchata, nie za słona, nie za mdła; o jakości tego przepisu może zaświadczyć to, że omlety nadziałam wędzonym tempeh (i sałatą, i świeżą bazylią, i ogórkiem konserwowym) i to nie ono było w tym wszystkim najsmaczniejsze.


Ostatecznie, prawidłowa lista składników na dwa pyszne, zielone omlety wygląda tak:

pół kostki (100g) kruszącego się w palcach tofu (po prostu musi być bardzo świeże)
pół szklanki ugotowanej zielonej soczewicy (brązowa też da radę)
2 czubate łyżki bułki tartej
2 płaskie łyżki mąki ziemniaczanej
ok 3/4 szklanki wody w temp. pokojowej
2 łyżki pesto
ząbek czosnku
sos tabasco, wędzona papryka, ew. sól (jeżeli pesto nie dosoliło samo z siebie) i oliwa (dodaj jeżeli ciasto się rozpada albo twoje pesto zawiera jej mało)

Pokruszone tofu, soczewicę, pesto, czosnek i przyprawy miksujemy blenderem na bardzo gładką masę. Dolewamy pół szklanki wody, bierzemy trzepaczkę i roztrzepując dodajemy bułkę i mąkę. Jeżeli ciasto jest za gęste, żeby swobodnie się je mieszało, dodajemy jeszcze trochę wody. Smarujemy nieprzywierającą patelnię oliwą i smażymy na małym ogniu ok 4 minuty z każdej strony.


Przepis dorzucam do akcji wielkanocnej, bo choć osobiście nie planuję wtedy omletów, to może ktoś się skusi. Za to teraz pójdę kombinować z produkcją słodkiego:)

sobota, 6 marca 2010

Sałatka meksykańska z polską nutą

Nieodwołalnie i niezaprzeczalnie idzie wiosna. Niestety, to polska wiosna, charakteryzująca się przymrozkami, nagłymi opadami gradu w słoneczne dni, wichurami, wyjątkowo zimnym słońcem i obowiązkowym nawrotem zimy w Lany Poniedziałek. Jak już pisałam, pierwsze symptomy wiosny powodują w moim ciele nagłe pragnienie zjedzenia młodych surowych warzyw, których jeszcze nie ma, i z tego powodu żywię się różnymi sałatkami z czym popadnie. Dzisiejsza miała mieć w sobie pomidory, ale w sklepie ich nie było, a na ich półce leżały jakieś bladopomarańczowe kule w kiściach, więc sałatka zyskała dodatkowy składnik w postaci czerwonej fasoli z puszki i w ten sposób została sałatką meksykańską z polskim akcentem w postaci ogórka kiszonego (świetnie komponuje się z awokado. Naprawdę!)


2 garście sałaty czy innego zielska bez smaku, które ma tylko tą zaletę, że jest zielone
1 dojrzałe awokado
1 słodka czerwona papryka
pół szklanki ugotowanej fasoli
tyleż pokrojonego w kostkę ogórka kiszonego - mi wyszły 4 małe
duży ząbek czosnku
sos tabasco, oliwa, sos sojowy
pieprz, wędzona papryka i suszona kolendra
opcjonalnie: prażona cebula, grzanki

Awokado, paprykę i ogórki kroimy w równą kostkę i mieszamy z warzywami, czosnek drobno siekamy (nie chcemy żeby cała lodówka wionęła, tylko żeby przy gryzieniu napotkać przypadkiem coś ostrego) posypujemy przyprawami, polewamy sosem sojowym, mieszamy, doprawiamy oliwą i sosem tabasco i odstawiamy do lodówki żeby się wszystko przegryzło. Bardzo to dobre do czegoś i z grzankami ze starego chleba też.


Chwilowo nie mogę załadować zdjęcia, więc pojawi się w przyszłości:)
Ranking i toplista blogów i stron