Poszłam w sobotę od rana na targ, z powodu głębokiej potrzeby ugotowania zupy ze świeżych jarzyn natychmiast i w wielkim garze. Plan by się zapewne powiódł gdybym nie wyszła z domu o wpół do drugiej:) Brałam co było i w tej sposób do zupy zdobyłam jedynie kalarepkę, seler, małego kalafiora (krajowy było napisane, to uznałam, że się liczy), a reszta zakupów znajduje się tutaj:
1/3 kostki naturalnego tofu
majonez lub jogurt - użyłam pół kubka, które mi zostało po pomidorowym lunchu
4 rzodkiewki
pół ogórka, bez skórki
mała, zielona cebulka
szczypiorek, ilości dowolne
szczypta madras curry lub innego o gorzkawym smaku
szczypta suszonej mięty
łyżeczka płatków drożdżowych (możecie pominąć, ale wg mnie są ważnym składnikiem)
sól, pieprz
Siekamy tofu w drobną kosteczkę, mieszamy z majonezem/jogurtem i przyprawami, odstawiamy na chwilę, żeby się przegryzło. Siekamy w równie drobną kostkę ogórka , rzodkiewki i cebulkę, mieszamy z tofu. Posypujemy siekanym szczypiorkiem.
Prawdopodobnie uznacie mieszankę przypraw za egzotyczną, ale wszystko jest na swoim miejscu: curry dodaje orzechowego, gorzkawego aromatu nieco wodnistym warzywom i tofu (umówmy się, rzodkiewka w lutym nie jest specjalnie pikantna ani aromatyczna), płatki drożdżowe sprawiają, że jogurt smakuje jak sos, pieprz rozgrzewa porannie a mięta daje przyjemne wrażenie chłodu na języku - dokładnie tak jak przediowiosenne powietrze, kiedy skuszona słońcem otwieram okno i natychmiast zawijam się w koc , bo k** mać zimno.
;)
niedziela, 28 lutego 2010
Pomidorowo
Zauważyłam, że z jakiegoś powodu z wczorajszego posta o ciasteczkach wycięło mi zdjęcie, więc wrzuciłam je ponownie. Miałam trochę kłopotów komputerowo-internetowych, więc nie udało mi się zamieścić postów wcześniej.
Wiosna!
Tak naprawdę nie powinnam lubić przedwiośnia, bo oszukuje mój organizm: słońce, wietrzyk i kawałki zieleni sprawiają, że zaczyna się domagać świeżych warzyw, których nie dość, że jeszcze nie ma, to nieświeże mają koszmarne ceny... W ten sposób po raz pierwszy od końca października kupiłam na targu pomidory. I szczypiorek. I pietruszkę, z którą nie wiem, co się stało... i parę innych rzeczy jeszcze. Mój organizm ostatnio gwałtownie domaga się nowych witamin, bo inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć apetytu na płatki drożdżowe i nori. Lubię nori, ale bez przesady...
Oto przepis na pomidorowe coś: przypomina zupę, ale zupa śniadaniowa jest raczej słodka. Może być sałatką, z dużą ilością jogurtu. Może bardziej raitą... pomidorową raitą? Nie wiem. Jest pyszne. Spróbujcie, nawet jeżeli nie lubicie wodorostów, dodać sproszkowanego nori: idealnie komponuje się z pomidorami, aż żałuję, że nie wpadłam na to wcześniej.
Na 2 porcje:
2 średnie pomidory, umyte
kubek jogurtu naturalnego, np Joya
ćwierć cebuli czosnkowej (lub mniej, jak ktoś nie lubi)
łyżka sproszkowanych wodorostów nori ( do kupienia w sklepie ze zdrową żywnością, w markecie nie widziałam)
szczypiorek, ilości dowolne
sól, pieprz oraz prażona cebula dla tych, co nie chcą, żeby było za zdrowo
Pomidory drobno siekamy, na pulpę. Szczypiorek oraz cebulę siekamy w drobne kawałeczki i mieszamy z pomidorem i jogurtem, dodajemy nori i dużą szczyptę pieprzu oraz opcjonalną prażoną cebulkę, mieszamy i solimy do smaku. Zostawiamy chwilę, żeby się przegryzło, i jemy samo lub dopychając się tostami, jeżeli ma to stanowić samodzielny większy posiłek.
To jest dobre. Naprawdę dobre. Ja chcę lato.
tymczasowe więcej wiosny znajdziecie w sałatce wiosennej z następnego posta, który wrzucę jak tylko wygram z siecią bezprzewodową.
Wiosna!
Tak naprawdę nie powinnam lubić przedwiośnia, bo oszukuje mój organizm: słońce, wietrzyk i kawałki zieleni sprawiają, że zaczyna się domagać świeżych warzyw, których nie dość, że jeszcze nie ma, to nieświeże mają koszmarne ceny... W ten sposób po raz pierwszy od końca października kupiłam na targu pomidory. I szczypiorek. I pietruszkę, z którą nie wiem, co się stało... i parę innych rzeczy jeszcze. Mój organizm ostatnio gwałtownie domaga się nowych witamin, bo inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć apetytu na płatki drożdżowe i nori. Lubię nori, ale bez przesady...
Oto przepis na pomidorowe coś: przypomina zupę, ale zupa śniadaniowa jest raczej słodka. Może być sałatką, z dużą ilością jogurtu. Może bardziej raitą... pomidorową raitą? Nie wiem. Jest pyszne. Spróbujcie, nawet jeżeli nie lubicie wodorostów, dodać sproszkowanego nori: idealnie komponuje się z pomidorami, aż żałuję, że nie wpadłam na to wcześniej.
Na 2 porcje:
2 średnie pomidory, umyte
kubek jogurtu naturalnego, np Joya
ćwierć cebuli czosnkowej (lub mniej, jak ktoś nie lubi)
łyżka sproszkowanych wodorostów nori ( do kupienia w sklepie ze zdrową żywnością, w markecie nie widziałam)
szczypiorek, ilości dowolne
sól, pieprz oraz prażona cebula dla tych, co nie chcą, żeby było za zdrowo
Pomidory drobno siekamy, na pulpę. Szczypiorek oraz cebulę siekamy w drobne kawałeczki i mieszamy z pomidorem i jogurtem, dodajemy nori i dużą szczyptę pieprzu oraz opcjonalną prażoną cebulkę, mieszamy i solimy do smaku. Zostawiamy chwilę, żeby się przegryzło, i jemy samo lub dopychając się tostami, jeżeli ma to stanowić samodzielny większy posiłek.
To jest dobre. Naprawdę dobre. Ja chcę lato.
tymczasowe więcej wiosny znajdziecie w sałatce wiosennej z następnego posta, który wrzucę jak tylko wygram z siecią bezprzewodową.
sobota, 27 lutego 2010
ciastka mogą być zdrowe:)
Czytałam ostatnio, i teraz zabijcie mnie ale nie wiem u kogo, bardzo słusznego posta na temat zdrowotnych właściwości marchewki dodawanej do ultrasłodkiego i ultratłustego ciasta. Autorka zakończyła konkluzją, że ciastka zdrowe po prostu być nie mogą - i tu mi nadepnęła na ambicję i w związku z tym na podstawie przepisuz Vegan Lunchbox Around the World stworzyłam absolutnie urocze mini ciasteczka, które w żadnym przypadku nie są niezdrowe: zawierają tylko 1,5 łyżki cukru na 50 sztuk, trochę niskosłodzonego dżemu i najmniejszą ilość margaryny jaką dało się tam wpakować, a do tego jeszcze są na mące graham i wcale im to nie przeszkadza.
I mają orzechy! Więc zamiast suchego tosta z masłem możecie teraz zamoczyć w porannej kawie śliczne małe ciasteczka, które na dodatek robią się prawie same i długo wytrzymują w pojemniku na ciacha. Czego jeszcze chcieć?
Miniaturowe kulki śniadaniowe
Ostrzeżenie: nie lubię słodkiego dżemu; właściwie w ogóle dżemu nie lubię, więc wydawało mi się, że zwiększając ilość tegoż kosztem margaryny przesłodzę ciastka i zrobiłam je na mojej ulubionej marmoladzie z gorzkich pomarańczy. W tej sposób ciastka są słodko-wytrawne i rozpuszczają się w ustach, prawie jak batoniki. Możecie zrobić je na innym dżemie, ale będą wtedy słodsze, natomiast wywalania z tego tytułu cukru nie polecam, bo coś musi się w tym cieście skarmelizować żeby się trzymało razem, prawda?
żeby zrobić 50 mini ciasteczek trzeba tylko:
pół kostki margaryny, miękkiej
8 łyżek od serca niskosłodzonego dżemu z gorzkich pomarańczy lub kwaśnego
1,5 łyżki cukru - użyłam grubego trzcinowego
2 szklanki mąki graham
5 łyżek dowolnych mielonych orzechów, najbardziej lubię migdały - można pominąć, kiedyś zapomniałam dodać i i tak wyszły. Mak i sezam też się chyba nadadzą.
Margarynę ucieramy z cukrem i dżemem na jednolitą masę, dodajemy resztę i zagniatamy kulę ciasta - jeżeli jest za suche możesz dodać trochę mleka lub więcej dżemu, jeżeli lepi się do palców, wgnieć więcej mąki. Przetnij kulę na pół, każdą połowę na 5 i z każdej części zrób 5 małych kulek. Połóż je na wysmarowanej blasze i piecz 20 minut w 180 stopniach - kulki troszkę osiądą, ale nie powinny się rozpłynąć, przy wyjmowaniu będą nadal miękkie ale powinny być suche w środku. Daj im 10 minut na stwardnięcie i wcinaj:)
Jak to nie jest zdrowy przepis to ja sama już nic nie wiem.
I mają orzechy! Więc zamiast suchego tosta z masłem możecie teraz zamoczyć w porannej kawie śliczne małe ciasteczka, które na dodatek robią się prawie same i długo wytrzymują w pojemniku na ciacha. Czego jeszcze chcieć?
Miniaturowe kulki śniadaniowe
Ostrzeżenie: nie lubię słodkiego dżemu; właściwie w ogóle dżemu nie lubię, więc wydawało mi się, że zwiększając ilość tegoż kosztem margaryny przesłodzę ciastka i zrobiłam je na mojej ulubionej marmoladzie z gorzkich pomarańczy. W tej sposób ciastka są słodko-wytrawne i rozpuszczają się w ustach, prawie jak batoniki. Możecie zrobić je na innym dżemie, ale będą wtedy słodsze, natomiast wywalania z tego tytułu cukru nie polecam, bo coś musi się w tym cieście skarmelizować żeby się trzymało razem, prawda?
żeby zrobić 50 mini ciasteczek trzeba tylko:
pół kostki margaryny, miękkiej
8 łyżek od serca niskosłodzonego dżemu z gorzkich pomarańczy lub kwaśnego
1,5 łyżki cukru - użyłam grubego trzcinowego
2 szklanki mąki graham
5 łyżek dowolnych mielonych orzechów, najbardziej lubię migdały - można pominąć, kiedyś zapomniałam dodać i i tak wyszły. Mak i sezam też się chyba nadadzą.
Margarynę ucieramy z cukrem i dżemem na jednolitą masę, dodajemy resztę i zagniatamy kulę ciasta - jeżeli jest za suche możesz dodać trochę mleka lub więcej dżemu, jeżeli lepi się do palców, wgnieć więcej mąki. Przetnij kulę na pół, każdą połowę na 5 i z każdej części zrób 5 małych kulek. Połóż je na wysmarowanej blasze i piecz 20 minut w 180 stopniach - kulki troszkę osiądą, ale nie powinny się rozpłynąć, przy wyjmowaniu będą nadal miękkie ale powinny być suche w środku. Daj im 10 minut na stwardnięcie i wcinaj:)
Jak to nie jest zdrowy przepis to ja sama już nic nie wiem.
niedziela, 21 lutego 2010
Top 10
Koleżanka ostatnio poprosiła mnie o wskazanie ulubionego śniadania (może gofry? może koktajle bananowe? może sojecznica?) i w ten sposób narodził się pomysł na ten post. wybór nie był wcale łatwy - myślałam, że nie znajdę więcej niż 5 rzeczy, a okazało się, że właściwie mogłabym skomponować miesięczny zestaw najbardziej ulubionych śniadań z których żadne by się nie powtarzało - i nie mam na myśli 10 różnych sałatek, nie powtarzałyby się RODZAJE dań. Z bólem serca spowodowanym wartościowaniem rzeczy dobrych wybrałam 10 najbardziej-najbardziej ulubionych śniadań, czyli to co jem w dni, kiedy nie ma postów, co oznacza, że jakieś śniadanie się powtarza:
1) Po hiszpańsku - kawa, sok pomarańczowy i chleb z oliwą i z pomidorem. Tu nie ma żadnej filozofii, a bardzo często je jem - latem, kiedy jest zbyt goraco, żeby wyjść z domu, jesienią, kiedy jest cieplej niż w sierpniu, zimą, kiedy słońca nie ma, wiosną, kiedy nie mam już siły - po prostu rozgniecione pomidory, świeże, z puszki albo przecierowe, zależy od pory roku (nie uznaję bladych pomidorów) na chlebie z mocno pachnącą oliwą, mocna kawa i dobry sok. Nigdy nie opisywałam, z wyjątkiem jednego postu napisanego w Hiszpanii, gdzie żywiłam się tak na okragło: Hiszpania nie jest krajem wegańsko przyjaznym i to była jedyna dostępna opcja w pensjonacie:)
2) gofry - uwielbiam. Czy to klasyczne, na słodko lub słono, chrupiące z kaszką kukurydzianą jako dodatkiem i takie kompletnie bez mąki. Na słodko w wersji straciatella albo puchate z piwem, na słono - czekoladowo-ostre gofry meksykańskie albo słone oliwkowe. Wszystkie są dobre, z dodatkami lub bez, zamiast chleba, zamiast ciastek, mają jedną wadę - nie da się ich nigdzie zabrać, bo dośc szybko nabierają wilgoci. Lukę po gofrach w drugich śniadaniach na wynos wypełniają za to znakomicie:
3) Naleśniki. Pierwsze podejście do wegańskich było całkiem udane, a potem już tylko lepiej. Nalesniki rozumiane po polsku, jako cienkie opakowanie do slodkiego lub słonego farszu, np. z pieczonymi jabłkami wymagają nieco więcej umiejętności niz grube placki amerykańskie, za to przyniesione do pracy czy na zajęcia wzbudzają powszechną zawiść, falę ochów i achów i dodają +20 do zajebistości. W grube, np owsiano-jogurtowe, też można coś zawinąć, za to wpół śpiąc i z jednym okiem otwartym da się zrobić takie na przykład jagodowe pancakes Moby'ego albo, żeby się nie przesłodzić - słone z mąki razowej.
4)Tosty z awokado. Jestem po prostu zakochana - i pomyśleć, że półtora roku temu nie lubiłam awokado! Przy każdej możliwej okazji (czytaj: wyprzedaży) biorę widelec i zamieniam je w grillowane kanapki w wersji classic, albo z kremem cheddar, albo na przykład z pomidorem. Kocham.
5) Treściwa sałatka. Tak naprawdę pierwsza zdrowa propozycja w zestawieniu:) Sałatką mozna się zapchać z rozkoszą z ryżu i soczewicy, można pochrupać sałatę z oliwkami albo sałatkę garam z soją, wynagrodzić się po ćwiczeniach bobem i seitanem czy cieciorką i truskawkami, ale najlepsze z moich ostatnich odkryć to panzanella - sałatka z dodatkiem chrupiących grzanek ze starego chleba, z odpowiednimi skladnikami - np z bobem - albo po odkryciu jedynego słusznego sosu do sałatek - imbirowego miso - zamienia się w coś, co robimy w największej misce w domu i wstawiamy do lodówki, zeby żywić się nią cały dzień. Można tez poczęstować gości, ale trzeba ich wcześniej nakarmić, bo inaczej zeźrą całą, a potem nie ruszą się z miejsca przez parę godzin, nie przestając wyrażać na głos zdziwienia możliwością wypełnienia żołądka przez produkty roślinne.
6) Sałatka owocowa. Najlepsza rzecz na lato, kiedy mamy dostęp do świeżych owoców, ale z puszkowanych albo dobrze przechowywujących się też jest dobra. W moim wydaniu składa się zazwyczaj z sanych owoców, np z mango i śliwek, może być słodka lub kwaśna, ewentualnie z cynamonem, ale po prostu nie dzierżę sosów w sałatkach owocowych. można za to dodać skladniki nieowocowe, i wtedy wyjdzie nam pyszna salatka owocowo-serowa (tu druga wersja).
7) sojecznica - najlepszy sposób na jedzeniu tofu na świecie. Udaje w formie i czasami w zapachu jajecznicę, ale ma - wg mnie, ale ja nigdy nie lubiłam mokrej jajecznicy - więcej opcji dodatkowych. Można jeść zwykłą , mozna z papryką i kukurydzą lub z innymi warzywami, można połączyć ją z pesto albo poeksperymentować z konsystencją i stworzyć kremowe tofu (tu uwaga - wywalenie smietanki kokosowej powoduje absolutne zniszczenie przepisu. Śmietanka musi być).
8) Ciastka! Uwielbiam jeśc ciastka na śniadanie, maczane w czym popadnie. Mogą to być babeczki albo biscotti do kawy, mogą być scones z dobrą herbatą, można maczać bułeczki z rodzynkami w gorącej czekoladzie i napchać się niemiłosiernie, albo zjeść ciasteczka miodowo-owsiane i pocieszać sie, że to prawie jak owsianka, tylko pieczona i ładniejsza.
9) Domowe pieczywo maści wszelakiej, byle ładnie pachniało; mogą być bułki, ale nie takie jak z piekarni, tylko przedziwne bułki curry o smaku nie wiadomo skąd orzechowym, albo prowokujące sąsiadów do pożyczenia tarki bułki z rozmarynem i suszonymi pomidorami , a moga być nietypowe szczypiorkowe kółeczka czy słone scones - trójkąty pomidorowe. Trudno je faktycznie zrobić rano, jeżeli nie jest sie mrówką wyrobnicą, za to mozna zabrac do pracy i częstować z triumfem ludzi odwijających pod biurkiem kanapki z tłustym serem i obślizgłą szynką.
10) zimna pizza :) Absolutnie najlepsze śniadanie poimprezowe świata (no może z wyjątkiem piwnych gofrów). Wymaga dużych ilości pikantnego keczupu. Z jakiegoś powodu nigdy tutaj nie zawitało, ale może to i lepiej, bo niektórzy nadal mają złudzenia, że ja się zdrowo odżywiam:)
1) Po hiszpańsku - kawa, sok pomarańczowy i chleb z oliwą i z pomidorem. Tu nie ma żadnej filozofii, a bardzo często je jem - latem, kiedy jest zbyt goraco, żeby wyjść z domu, jesienią, kiedy jest cieplej niż w sierpniu, zimą, kiedy słońca nie ma, wiosną, kiedy nie mam już siły - po prostu rozgniecione pomidory, świeże, z puszki albo przecierowe, zależy od pory roku (nie uznaję bladych pomidorów) na chlebie z mocno pachnącą oliwą, mocna kawa i dobry sok. Nigdy nie opisywałam, z wyjątkiem jednego postu napisanego w Hiszpanii, gdzie żywiłam się tak na okragło: Hiszpania nie jest krajem wegańsko przyjaznym i to była jedyna dostępna opcja w pensjonacie:)
2) gofry - uwielbiam. Czy to klasyczne, na słodko lub słono, chrupiące z kaszką kukurydzianą jako dodatkiem i takie kompletnie bez mąki. Na słodko w wersji straciatella albo puchate z piwem, na słono - czekoladowo-ostre gofry meksykańskie albo słone oliwkowe. Wszystkie są dobre, z dodatkami lub bez, zamiast chleba, zamiast ciastek, mają jedną wadę - nie da się ich nigdzie zabrać, bo dośc szybko nabierają wilgoci. Lukę po gofrach w drugich śniadaniach na wynos wypełniają za to znakomicie:
3) Naleśniki. Pierwsze podejście do wegańskich było całkiem udane, a potem już tylko lepiej. Nalesniki rozumiane po polsku, jako cienkie opakowanie do slodkiego lub słonego farszu, np. z pieczonymi jabłkami wymagają nieco więcej umiejętności niz grube placki amerykańskie, za to przyniesione do pracy czy na zajęcia wzbudzają powszechną zawiść, falę ochów i achów i dodają +20 do zajebistości. W grube, np owsiano-jogurtowe, też można coś zawinąć, za to wpół śpiąc i z jednym okiem otwartym da się zrobić takie na przykład jagodowe pancakes Moby'ego albo, żeby się nie przesłodzić - słone z mąki razowej.
4)Tosty z awokado. Jestem po prostu zakochana - i pomyśleć, że półtora roku temu nie lubiłam awokado! Przy każdej możliwej okazji (czytaj: wyprzedaży) biorę widelec i zamieniam je w grillowane kanapki w wersji classic, albo z kremem cheddar, albo na przykład z pomidorem. Kocham.
5) Treściwa sałatka. Tak naprawdę pierwsza zdrowa propozycja w zestawieniu:) Sałatką mozna się zapchać z rozkoszą z ryżu i soczewicy, można pochrupać sałatę z oliwkami albo sałatkę garam z soją, wynagrodzić się po ćwiczeniach bobem i seitanem czy cieciorką i truskawkami, ale najlepsze z moich ostatnich odkryć to panzanella - sałatka z dodatkiem chrupiących grzanek ze starego chleba, z odpowiednimi skladnikami - np z bobem - albo po odkryciu jedynego słusznego sosu do sałatek - imbirowego miso - zamienia się w coś, co robimy w największej misce w domu i wstawiamy do lodówki, zeby żywić się nią cały dzień. Można tez poczęstować gości, ale trzeba ich wcześniej nakarmić, bo inaczej zeźrą całą, a potem nie ruszą się z miejsca przez parę godzin, nie przestając wyrażać na głos zdziwienia możliwością wypełnienia żołądka przez produkty roślinne.
6) Sałatka owocowa. Najlepsza rzecz na lato, kiedy mamy dostęp do świeżych owoców, ale z puszkowanych albo dobrze przechowywujących się też jest dobra. W moim wydaniu składa się zazwyczaj z sanych owoców, np z mango i śliwek, może być słodka lub kwaśna, ewentualnie z cynamonem, ale po prostu nie dzierżę sosów w sałatkach owocowych. można za to dodać skladniki nieowocowe, i wtedy wyjdzie nam pyszna salatka owocowo-serowa (tu druga wersja).
7) sojecznica - najlepszy sposób na jedzeniu tofu na świecie. Udaje w formie i czasami w zapachu jajecznicę, ale ma - wg mnie, ale ja nigdy nie lubiłam mokrej jajecznicy - więcej opcji dodatkowych. Można jeść zwykłą , mozna z papryką i kukurydzą lub z innymi warzywami, można połączyć ją z pesto albo poeksperymentować z konsystencją i stworzyć kremowe tofu (tu uwaga - wywalenie smietanki kokosowej powoduje absolutne zniszczenie przepisu. Śmietanka musi być).
8) Ciastka! Uwielbiam jeśc ciastka na śniadanie, maczane w czym popadnie. Mogą to być babeczki albo biscotti do kawy, mogą być scones z dobrą herbatą, można maczać bułeczki z rodzynkami w gorącej czekoladzie i napchać się niemiłosiernie, albo zjeść ciasteczka miodowo-owsiane i pocieszać sie, że to prawie jak owsianka, tylko pieczona i ładniejsza.
9) Domowe pieczywo maści wszelakiej, byle ładnie pachniało; mogą być bułki, ale nie takie jak z piekarni, tylko przedziwne bułki curry o smaku nie wiadomo skąd orzechowym, albo prowokujące sąsiadów do pożyczenia tarki bułki z rozmarynem i suszonymi pomidorami , a moga być nietypowe szczypiorkowe kółeczka czy słone scones - trójkąty pomidorowe. Trudno je faktycznie zrobić rano, jeżeli nie jest sie mrówką wyrobnicą, za to mozna zabrac do pracy i częstować z triumfem ludzi odwijających pod biurkiem kanapki z tłustym serem i obślizgłą szynką.
10) zimna pizza :) Absolutnie najlepsze śniadanie poimprezowe świata (no może z wyjątkiem piwnych gofrów). Wymaga dużych ilości pikantnego keczupu. Z jakiegoś powodu nigdy tutaj nie zawitało, ale może to i lepiej, bo niektórzy nadal mają złudzenia, że ja się zdrowo odżywiam:)
wtorek, 16 lutego 2010
talerz biscotti
zastanawiałam się, jakie by tu zrobić ciastka w walentynki, i padło na 4 rodzaje biscotti z Vegan Cookies Invade Your Cookie Jar - z powodu braku pewnych składników stanęło na trzech plus ciastka kruche, które nie dotrwały do śniadania:)
Szczęśliwi wybrańcy to klasyczne biscotti z makiem, które zapowiadały się najlepiej, ale zdobyły miejsce trzecie w konkursie smaku, ponieważ wyszły nieco oleiste i bardzo słodkie. Miejsce drugie zdobyły imbirowe (te na samej górze), nieco suche (moja wina), ale bardzo dobrze trzymające się w słoju ciastkowym, o wyraźnym smaku kandyzowanego imbiru,a mimo to zupełnie nie piernikowe. Pierwsze miejsce zdobyły biscotti z zieloną herbatą i orzechami włoskimi aka ciasto z Marsa - te zielonkawe, pokruszone w środku - podpieczone orzechy i lekko kruszące się ciasto o herbacianym posmaku... poezja. Zostały zjedzone tuż po upieczeniu i stąd marne resztki na śniadaniu:) Tajemnicą pozostaje dlaczego ciacha bazujące na dokładnie tych samych składnikach i pochodzace z tej samej książki miały zupełnie różną strukturę i czas pieczenia. Hmm.
Kupiłam w Ikei śliczne miniaturowe szklane miseczki (były jeszcze metalowe, 20x fajniejsze, niestety do niczego mi nie pasują...) i nie miałam pomysłu, do czego można by ich użyć, a tu proszę - idealne do kwaskowatej konfitury w której maczamy kruszące się ciacha. Popijamy gorzką herbatą lub kawą. Idealne śniadanie przed komputer :)
Szczęśliwi wybrańcy to klasyczne biscotti z makiem, które zapowiadały się najlepiej, ale zdobyły miejsce trzecie w konkursie smaku, ponieważ wyszły nieco oleiste i bardzo słodkie. Miejsce drugie zdobyły imbirowe (te na samej górze), nieco suche (moja wina), ale bardzo dobrze trzymające się w słoju ciastkowym, o wyraźnym smaku kandyzowanego imbiru,a mimo to zupełnie nie piernikowe. Pierwsze miejsce zdobyły biscotti z zieloną herbatą i orzechami włoskimi aka ciasto z Marsa - te zielonkawe, pokruszone w środku - podpieczone orzechy i lekko kruszące się ciasto o herbacianym posmaku... poezja. Zostały zjedzone tuż po upieczeniu i stąd marne resztki na śniadaniu:) Tajemnicą pozostaje dlaczego ciacha bazujące na dokładnie tych samych składnikach i pochodzace z tej samej książki miały zupełnie różną strukturę i czas pieczenia. Hmm.
Kupiłam w Ikei śliczne miniaturowe szklane miseczki (były jeszcze metalowe, 20x fajniejsze, niestety do niczego mi nie pasują...) i nie miałam pomysłu, do czego można by ich użyć, a tu proszę - idealne do kwaskowatej konfitury w której maczamy kruszące się ciacha. Popijamy gorzką herbatą lub kawą. Idealne śniadanie przed komputer :)
poniedziałek, 15 lutego 2010
Niespodzianka! gofry. z piwa.
To są któreś gofry pod rząd, z czego można słusznie wywnioskować, że bardzo je lubię. Przepis jest bardzo prosty i wymaga samotnej butelki piwa pozostałej po domowej imprezie. Piwo musi być jasne, i tyle z wymagań.
butelka jasnego piwa
1,5 szklanki mąki
pół szklanki brązowego cukru
5 łyżek oleju
2 łyżki melasy
2 łyżki mąki z cieciorki
łyżeczka proszku do pieczenia
Wszystko mieszamy dolewając piwo powoli (żeby się nie spieniło i żeby nie było glutów - a będzie się pienić mocno, bo jest proszek) i roztrzepując trzepaczką aż do otrzymania gofrociastowej konsystencji. Potem odstawiamy na 15 minut, i to jest bardzo ważne, bo w tym czasie dochodzi do jakichś tajemniczych procesów skutkujących najbardziej puchatymi wegańskimi goframi jakie jadłam. Smażymy, jak zwykle, w natłuszczonej gofrownicy.
Pamiętałam, że gdzieś miałam przepis na piwne gofry, ale jedyny,który znalazłam, był z Vegan Brunch - na czekoladowe gofry z porterem - i z braku mniej więcej połowy składników nie został zrealizowany, więc możemy to uznać za całkiem oryginalne dzieło.
Przy okazji: jeżeli używacie kotów jako termofory - a ponieważ badania udowadniają że wszystkie kuchenne blogerki mają koty - i koty nie chcą na was siedzieć, to u mnie skutkuje M.I.A. : kicia siada na kolanie i kołysze się do rytmu. Albo siada, bo ja dla odmiany siedzę spokojnie słuchając... w każdym razie działa.
butelka jasnego piwa
1,5 szklanki mąki
pół szklanki brązowego cukru
5 łyżek oleju
2 łyżki melasy
2 łyżki mąki z cieciorki
łyżeczka proszku do pieczenia
Wszystko mieszamy dolewając piwo powoli (żeby się nie spieniło i żeby nie było glutów - a będzie się pienić mocno, bo jest proszek) i roztrzepując trzepaczką aż do otrzymania gofrociastowej konsystencji. Potem odstawiamy na 15 minut, i to jest bardzo ważne, bo w tym czasie dochodzi do jakichś tajemniczych procesów skutkujących najbardziej puchatymi wegańskimi goframi jakie jadłam. Smażymy, jak zwykle, w natłuszczonej gofrownicy.
Pamiętałam, że gdzieś miałam przepis na piwne gofry, ale jedyny,który znalazłam, był z Vegan Brunch - na czekoladowe gofry z porterem - i z braku mniej więcej połowy składników nie został zrealizowany, więc możemy to uznać za całkiem oryginalne dzieło.
Przy okazji: jeżeli używacie kotów jako termofory - a ponieważ badania udowadniają że wszystkie kuchenne blogerki mają koty - i koty nie chcą na was siedzieć, to u mnie skutkuje M.I.A. : kicia siada na kolanie i kołysze się do rytmu. Albo siada, bo ja dla odmiany siedzę spokojnie słuchając... w każdym razie działa.
środa, 10 lutego 2010
Meksykańskie gofry
Ostatnio ciągle robię gofry (i jakoś nie przyszło mi do głowy ich dokumentować...), w większości na słodko, ale czasami mam ochotę zjeść gofra do sałatki, i tak było tym razem. Postanowiłam zaszaleć i zrobić niesłodkie, pół-kukurydziane gofry o smaku czekolady z chili - papryki nie było czuć niestety, ale całość zdecydowanie polecam:)
szklanka mąki
pół szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mleka sojowego
3 łyżki oleju
czubata łyżka gorzkiego kakao do pieczenia
łyżka melasy
łyżka mąki z cieciorki
pół łyżeczki proszku do pieczenia (nie jest niezbędny)
łyżeczka chili lub ostrej papryki
łyżeczka słodkiej lub wędzonej papryki
szczypta soli
woda
Przepis jest bardzo prosty - wsypujemy do miski wszystkie suche składniki, dodajemy mleko, olej i melasę, mieszamy i powoli dolewamy wodę to uzyskanie konsystencji gęstego, gładkiego ciasta. Smażymy w gofrownicy którą nacieramy w środku olejem, bo wegańskie gofry nie mają niestety funkcji autoodczepiania i trzeba im pomóc.
Tutaj śniadanie w całej okazałości: chrupiąca sałatka z meksykańskim dodatkiem papryki i awokado (zamiast tofu), kremowa sojecznica z dodatkiem mojego ulubionego porduktu seropodobnego, czyli mortadeli ;) , żurawina i gofry; do picia duży dzbanek Masala Chai (bardzo skuteczny środek ogrzewający).
szklanka mąki
pół szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mleka sojowego
3 łyżki oleju
czubata łyżka gorzkiego kakao do pieczenia
łyżka melasy
łyżka mąki z cieciorki
pół łyżeczki proszku do pieczenia (nie jest niezbędny)
łyżeczka chili lub ostrej papryki
łyżeczka słodkiej lub wędzonej papryki
szczypta soli
woda
Przepis jest bardzo prosty - wsypujemy do miski wszystkie suche składniki, dodajemy mleko, olej i melasę, mieszamy i powoli dolewamy wodę to uzyskanie konsystencji gęstego, gładkiego ciasta. Smażymy w gofrownicy którą nacieramy w środku olejem, bo wegańskie gofry nie mają niestety funkcji autoodczepiania i trzeba im pomóc.
Tutaj śniadanie w całej okazałości: chrupiąca sałatka z meksykańskim dodatkiem papryki i awokado (zamiast tofu), kremowa sojecznica z dodatkiem mojego ulubionego porduktu seropodobnego, czyli mortadeli ;) , żurawina i gofry; do picia duży dzbanek Masala Chai (bardzo skuteczny środek ogrzewający).
wtorek, 9 lutego 2010
Pyszne scones do herbaty
Kruche z zewnątrz, rozpływające się w ustach w środku, słodkie, śmietankowe, pełne rodzynek, nieforemne i pachnące ciacha do śniadaniowej herbaty - scones. Koleżanka smarowała je dżemem, ja wolę z dodatkiem owoców albo same, maczane w ciepłej herbacie. Byłyby pyszne z czekoladą, gdybym znalazła zadowalającą wegańską gorącą czekoladę. Uzależniłam się od nich całkowicie - w ciągu 3 tygodni robiłam je 4 razy.
Przepis pochodzi z "Vegan Lunch Box around the world" autorstwa Jenniffer McCann.
1/4 szklanki wege śmietany (można spokojnie zastąpić jogurtem albo tłustym mlekiem kokosowym, takie też robiłam)
pół łyżki startej skórki pomarańczowej
1/4 szklanki świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy
1,25 szklanki mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki soli
3 łyżki cukru
3 łyżki zimnej margaryny
1/4 szklanki suszonych owoców lub rodzynek (ja zawsze robię z rodzynkami)
Rozgrzac piekarnik do 220 stopni. Wymieszać śmietanę z sokiem i skórką i odstawić na chwilę. W misce wymieszać mąkę, proszek, sól i cukier, dodać posiekaną margarynę i zganieść jak na kruszonkę. Dodać śmietanę oraz rodzynki (czy inne ustrojstwo) i zagnieść dużą kulę.
Uwaga: ciacha są tak dobre, że zaraz znikają, więc prawdopodobnie po pierwszej próbie postanowisz zrobić dwa razy więcej. Nie ma problemu z zagnieceniem ciasta z dwukrotnie większej ilości składników, ale nie baw się w wycinanie, bo cienkie sconesy są niedobre: zrób po prostu dwie kule i dalej trzymaj się przepisu:
Kulę przenieść na deskę, rozpłaszczyć do grubości sklepowego spodu do pizzy (2-3 cm) i pokroić na 12 kawałków - tak, jakbyście rysowali zegar na cieście. Każdy kawałek ostrożnie - szpatułką) przenieść na rozgrzaną blachę, posypać cukrem z cynamonem i piec 10-12 minut, aż będą LEKKO złote; brązowawe i brązowe nie są już tak delikatne i szybko wysychają.
Przy okazji Vegan Lunchbox: autorka otworzyła fanstastyczną stronę dla osób, które lubią eksperymentować z gotowaniem, ale boją się coś zepsuć: Magical Loaf Studio. Wybierasz ulubione składniki a program podaje ci proporcje i przepis do stworzenia idealnej pieczeni. Autorka nie wypróbowała wszystkich kombinacji, ale skoro wybieracie swoje ulubione to chyba wiecie, jak będą razem smakować...
Przepis pochodzi z "Vegan Lunch Box around the world" autorstwa Jenniffer McCann.
1/4 szklanki wege śmietany (można spokojnie zastąpić jogurtem albo tłustym mlekiem kokosowym, takie też robiłam)
pół łyżki startej skórki pomarańczowej
1/4 szklanki świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy
1,25 szklanki mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki soli
3 łyżki cukru
3 łyżki zimnej margaryny
1/4 szklanki suszonych owoców lub rodzynek (ja zawsze robię z rodzynkami)
Rozgrzac piekarnik do 220 stopni. Wymieszać śmietanę z sokiem i skórką i odstawić na chwilę. W misce wymieszać mąkę, proszek, sól i cukier, dodać posiekaną margarynę i zganieść jak na kruszonkę. Dodać śmietanę oraz rodzynki (czy inne ustrojstwo) i zagnieść dużą kulę.
Uwaga: ciacha są tak dobre, że zaraz znikają, więc prawdopodobnie po pierwszej próbie postanowisz zrobić dwa razy więcej. Nie ma problemu z zagnieceniem ciasta z dwukrotnie większej ilości składników, ale nie baw się w wycinanie, bo cienkie sconesy są niedobre: zrób po prostu dwie kule i dalej trzymaj się przepisu:
Kulę przenieść na deskę, rozpłaszczyć do grubości sklepowego spodu do pizzy (2-3 cm) i pokroić na 12 kawałków - tak, jakbyście rysowali zegar na cieście. Każdy kawałek ostrożnie - szpatułką) przenieść na rozgrzaną blachę, posypać cukrem z cynamonem i piec 10-12 minut, aż będą LEKKO złote; brązowawe i brązowe nie są już tak delikatne i szybko wysychają.
Przy okazji Vegan Lunchbox: autorka otworzyła fanstastyczną stronę dla osób, które lubią eksperymentować z gotowaniem, ale boją się coś zepsuć: Magical Loaf Studio. Wybierasz ulubione składniki a program podaje ci proporcje i przepis do stworzenia idealnej pieczeni. Autorka nie wypróbowała wszystkich kombinacji, ale skoro wybieracie swoje ulubione to chyba wiecie, jak będą razem smakować...
niedziela, 7 lutego 2010
Bułki curry
Moja współlokatorka śmiała się ze mnie, że przez mój odpędzający mrozy nałóg - oglądanie Czerwonego Karła - wpadłam w obsesję jedzenia curry. Prawda jest taka, że 1) bardzo lubię curry 2) znalazłam przy sprzątaniu szafek paczkę japońskiego curry, które lubię bardzo bardzo 3) z powodów finansowych zajęłam się zjadaniem suchych zapasów, na które składały się tony fasoli, soczewic, groszku itd, stara włoszczyzna, stare ziemniaki oraz 6 rodzajów curry... to co miałam gotować?
W każdym razie jako logiczna konsekwencja powyższego powstały bułki curry, żółte, obsypane sezamem, chrupiące i niezbyt słone, jedyne w swoim rodzaju:)
Ciasto, pomijając oczywiście dodatki, jest takie same jak przy bułkach z pomidorami i rozmarynem, ale ponieważ ja sama nie znoszę przerzucania się między 15 linkami w czasie gotowania to przekleję tutaj przerobiony już przepis, i tak będzie najwygodniej.
łyżeczka suchych drożdży
łyżka cukru (do nakarmienia drożdży)
1,25 szklanki ciepłej wody
1,5 szklanki mąki razowej
1,5 szklanki zwykłej mąki
2 łyżeczki soli
1,5 łyżki żółtej pasty curry
łyżka kurkumy
4 łyżki oleju słonecznikowego
opakowanie czarnego sezamu
W miseczce lub kubku wymieszaj do rozpuszczenia drożdże z cukrem i wodą. W dużej misce połącz mąki z solą i zrób w środku dołek, do którego wlejesz rozpuszczone drożdże. Wymieszaj masę aż powstanie ciasto i zagnieć je, aż będzie zwarte i sprężyste (może wymagać jeszcze trochę mąki). W kubku wymieszaj pastę curry, kurkumę i olej na jednolitą pastę, polej nią ciasto i dokładnie wgnieć - nie chcesz nie rozpuszczonej grudki pasty w środku bułki... Odłóż ciasto do miski na godzinę, postaw w ciepłym miejscu i przykryj ścierką, żeby dobrze wyrosło.
Wyjmij wyrośnięte ciasto na stolnicę i pokrój na 16 kawałków; z każdego zrób kulkę. Wysyp czarny sezam na talerzyk i obtaczaj każdą kulkę tak, żeby pokryła się sezamem ze wszystkich stron a następnie ułóż na natłuszczonej blasze i przykryj ponownie ścierką- muszą jeszcze trochę wyrosnąć, daj im pół godziny do godziny w ciepłym miejscu. Potem wstaw je do piekarnika nagrzanego na 180 stopni i piecz przez pół godziny. Możesz sprawdzić wykałaczką, czy ciasto już jest upieczone - wybierz jedną bułkę z przodu i jedną z tyłu blachy, bo piekarnik może nierówno piec. To nie będzie jednak konieczne, ponieważ bułki w fazie dojrzałości pachną na całą kuchnię a jeżeli po otwarciu piekarnika zobaczysz, że część z nich zaczęła z boku pękać, to na pewno są gotowe.
Ze względu na przyprawy, sytość i lekko orzechowy smak, te bułki są idealne z pastą warzywną, sałatką, pieczonymi warzywami itd.
W każdym razie jako logiczna konsekwencja powyższego powstały bułki curry, żółte, obsypane sezamem, chrupiące i niezbyt słone, jedyne w swoim rodzaju:)
Ciasto, pomijając oczywiście dodatki, jest takie same jak przy bułkach z pomidorami i rozmarynem, ale ponieważ ja sama nie znoszę przerzucania się między 15 linkami w czasie gotowania to przekleję tutaj przerobiony już przepis, i tak będzie najwygodniej.
łyżeczka suchych drożdży
łyżka cukru (do nakarmienia drożdży)
1,25 szklanki ciepłej wody
1,5 szklanki mąki razowej
1,5 szklanki zwykłej mąki
2 łyżeczki soli
1,5 łyżki żółtej pasty curry
łyżka kurkumy
4 łyżki oleju słonecznikowego
opakowanie czarnego sezamu
W miseczce lub kubku wymieszaj do rozpuszczenia drożdże z cukrem i wodą. W dużej misce połącz mąki z solą i zrób w środku dołek, do którego wlejesz rozpuszczone drożdże. Wymieszaj masę aż powstanie ciasto i zagnieć je, aż będzie zwarte i sprężyste (może wymagać jeszcze trochę mąki). W kubku wymieszaj pastę curry, kurkumę i olej na jednolitą pastę, polej nią ciasto i dokładnie wgnieć - nie chcesz nie rozpuszczonej grudki pasty w środku bułki... Odłóż ciasto do miski na godzinę, postaw w ciepłym miejscu i przykryj ścierką, żeby dobrze wyrosło.
Wyjmij wyrośnięte ciasto na stolnicę i pokrój na 16 kawałków; z każdego zrób kulkę. Wysyp czarny sezam na talerzyk i obtaczaj każdą kulkę tak, żeby pokryła się sezamem ze wszystkich stron a następnie ułóż na natłuszczonej blasze i przykryj ponownie ścierką- muszą jeszcze trochę wyrosnąć, daj im pół godziny do godziny w ciepłym miejscu. Potem wstaw je do piekarnika nagrzanego na 180 stopni i piecz przez pół godziny. Możesz sprawdzić wykałaczką, czy ciasto już jest upieczone - wybierz jedną bułkę z przodu i jedną z tyłu blachy, bo piekarnik może nierówno piec. To nie będzie jednak konieczne, ponieważ bułki w fazie dojrzałości pachną na całą kuchnię a jeżeli po otwarciu piekarnika zobaczysz, że część z nich zaczęła z boku pękać, to na pewno są gotowe.
Ze względu na przyprawy, sytość i lekko orzechowy smak, te bułki są idealne z pastą warzywną, sałatką, pieczonymi warzywami itd.
Sałatka na zimę
Wreszcie znalazłam trochę czasu i energii na pouzupełnianie wpisów; w zeszłym tygodniu masowe gotowanie pochłonęło mnie tak, że zapomniałam o wpisywaniu:) Na początek moja ulubiona sałatka na chłodne dni; wobec sałatek zimowych mam inne wymagania niż w cieplejszych czasach. Sałatka ma mieć wyraźniejszy smak, być bardziej słona, w jasnych kolorach i zawierać więcej tłuszczów i skrobi niż normalnie. Z drugiej strony świeże warzywa są bardziej potrzebne niż kiedykolwiek, ale staram się unikać sztucznych, bezsmakowych - wyjątkiem jest sałata, która jest tak samo papierowa przez cały rok i przez to nie wydaje się oszukana zimą...
Więc to przepis na idealną zimową sałatkę dla mnie: chrupiące warzywa, intensywne w smaku warzywa, kosteczki smażonego tofu i chrupiący chleb jako składnik, nie dodatek, a wszystko polane słonym, aromatycznym, pełnym zdrowych kalorii sosem:
2 garście dowolnej sałaty/sałat lub warzyw liściastych: takie, jakie lubicie, z przewagą chrupiących
1/3 kostki tofu
do tofu: oliwa i, opcjonalnie: biały pieprz/curry/wędzona papryka/przyprawa do mięsa...
szklanka pomidorów konserwowych: ze słoika lub z puszki lub świeże, jak kto lubi
2 kromki chleba tostowego
opcjonalnie: oliwki lub marynowane cebulki lub pieczony czosnek lub mini kolby kukurydzy...
Tofu kroimy na drobną kostkę. Rozgrzewamy patelnię i smażymy kostki na oliwie, aż będą złote. Jeżeli chcemy mieć smakowe tofu dodajemy przyprawy do rozgrzewającej się oliwy na początku smażenia i smażymy aż pokryje się chrupiącą skórką. Odstawiamy do ostygnięcia.
Myjemy sałatę i robimy tosty z chleba. Kroimy je ja kwadratowe grzanki i pozwalamy ostygnąć. Pomidory i dodatkowe warzywa kroimy na małe kawałki. Wszystko mieszamy i polewamy sosem:
łyżka pasty miso
3 łyżki oliwy
2 łyżki octu jabłkowego lub innego łagodnego
6 łyżek ciepłej wody
łyżeczka cukru
łyżeczka siekanego imbiru
Mieszamy wszystkie składniki i odstawiamy do przegryzienia na czas robienia sałatki. Mieszamy tuż przed podaniem; grzanki powinny być wrzucone do sałatki na samym końcu, żeby się nie rozmokły.
Koniecznie spróbujcie a dopiero potem powiedzcie "łeee, przepis na sałatkę" ;)
Więc to przepis na idealną zimową sałatkę dla mnie: chrupiące warzywa, intensywne w smaku warzywa, kosteczki smażonego tofu i chrupiący chleb jako składnik, nie dodatek, a wszystko polane słonym, aromatycznym, pełnym zdrowych kalorii sosem:
2 garście dowolnej sałaty/sałat lub warzyw liściastych: takie, jakie lubicie, z przewagą chrupiących
1/3 kostki tofu
do tofu: oliwa i, opcjonalnie: biały pieprz/curry/wędzona papryka/przyprawa do mięsa...
szklanka pomidorów konserwowych: ze słoika lub z puszki lub świeże, jak kto lubi
2 kromki chleba tostowego
opcjonalnie: oliwki lub marynowane cebulki lub pieczony czosnek lub mini kolby kukurydzy...
Tofu kroimy na drobną kostkę. Rozgrzewamy patelnię i smażymy kostki na oliwie, aż będą złote. Jeżeli chcemy mieć smakowe tofu dodajemy przyprawy do rozgrzewającej się oliwy na początku smażenia i smażymy aż pokryje się chrupiącą skórką. Odstawiamy do ostygnięcia.
Myjemy sałatę i robimy tosty z chleba. Kroimy je ja kwadratowe grzanki i pozwalamy ostygnąć. Pomidory i dodatkowe warzywa kroimy na małe kawałki. Wszystko mieszamy i polewamy sosem:
łyżka pasty miso
3 łyżki oliwy
2 łyżki octu jabłkowego lub innego łagodnego
6 łyżek ciepłej wody
łyżeczka cukru
łyżeczka siekanego imbiru
Mieszamy wszystkie składniki i odstawiamy do przegryzienia na czas robienia sałatki. Mieszamy tuż przed podaniem; grzanki powinny być wrzucone do sałatki na samym końcu, żeby się nie rozmokły.
Koniecznie spróbujcie a dopiero potem powiedzcie "łeee, przepis na sałatkę" ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)