sobota, 31 grudnia 2011

31

Ostatni dzień roku zastał mnie w formie umysłowej studenta na wykładzie Wstępu do Językoznawstwa i fizycznej babci z kolejki u lekarza, więc post będzie krótki, bo zanim skończę zdanie zapomina, o co mi chodziło.

Ten rok był naprawdę dobry dla polskich wegan: w mediach obrzucają inwektywami noszących futra, temat bezkarpiowej Wigilii podniesiono nie raz w ogólnopolskich gazetach, celebryci przestawiają się na jajka z wolnej hodowli... Na serio, w obecnej w całej Polsce sieci drogerii pojawiły się wegańskie kosmetyki w normalnych cenach i to nie jednej marki, kawiarnie odkryły mleko sojowe, powstały kateringi i bary wegańskie, które swoje stoiska mają na festiwalach muzycznych i innych masowych imprezach... Wprowadzono wiele produktów spożywczych, które przedtem nie były dostępne i kiedy zobaczyłam, że osiedlowy market w 20-tysięcznym mieście ma wegańskie sznycle i syrop z agawy zrozumiałam, że rzeczy naprawdę się zmieniają i to na stałe. W Nowym roku życzę nam, żeby było jeszcze lepiej, każda restauracja miała przynajmniej dwa dania wegańskie i deser, i to nie w postaci sałatki, ziemniaków i melona z tequilą (chociaż to był dobry melon) tylko czegoś, na co ma się ochotę wybrać. Życzę wszystkim barom i kawiarniom wegańskim żeby musiały otworzyć franszyzy i żeby każdemu blogerowi zaproponowano wydanie książki kucharskiej i program w TVN Style, ale przede wszystkim, żeby jak najwięcej osób pytało Was, o co chodzi w weganiźmie, i to nie tonem zaczepnym, i żebyście mieli cierpliwość im wszystkim odpowiadać:) Nie życzę nikomu, żeby narzucano mu jakikolwiek styl życia, życzę, żeby świat troszkę zmądrzał. Odrobinę.


Przy okazji przypominam, że to naprawdę ostatnie godziny głosowania na najlepsze przepisy wigilijne i wszyscy uczestnicy na pewno się ucieszą, że tylu osobom się spodobały więc zróbcie im tę przyjemność i oddajcie głos, niech poczują się docenieni!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Głosowanie

Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w akcji Wegańskie Święta, obserwowali ją albo zrealizowali przepisy z niej pochodzące. W sumie zebraliśmy 66 różnych potraw dostarczonych przez 17 autorów, których pragnę wynagrodzić drobnymi, zabawnymi prezentami i w tym celu urządzam głosowanie. Z początku chciałam umieścić je gdzieś na zewnętrznym serwisie w postaci ankiety, ale przepisów jest po prostu za dużo w zbyt małej ilości kategorii, żeby to się udało. Potem myślałam o Facebooku, o zliczeniu ilości lajków, ale część przepisów już je ma, część nie i znowu, jest ich zbyt dużo porozrzucanych, niekiedy po kilka w jednym poście, żeby to się udało. Dlatego postanowiłam urządzić głosowanie tutaj.

Zasady są bardzo proste: poniżej znajduje się ponumerowana lista przepisów podzielona na dwie kategorie: dania wigilijne oraz słodkości. W komentarzach do tego posta wypisujecie swoje typy, głosując w 3 KATEGORIACH:
- dania wigilijne  - jedno wybierane z grupy I
- słodkości  - jedno wybierane z grupy II
- najlepsze dla początkujących - do wyboru jedno danie z obu grup.

Ponieważ nie można dodawać anonimowych komentarzy możliwości oszustwa są ograniczone:) Przeglądajcie przepisy, zapraszajcie swoich znajomych do głosowania i typujcie to, co Wam wydaje się najlepsze!

DANIA WIGILIJNE


1) Wigilijny barszczyk http://www.facebook.com/photo.php?fbid=337994012896633&set=o.209819352425584&type=1
2) barszcz wschodni http://cudownediety.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-barszcz-weganski.html
3) barszcz witariański http://cudownediety.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-barszcz-weganski.html
4) Kremowy barszcz z pieczonych buraków https://pamietnikweganki.wordpress.com/2011/12/09/kremowy-barszcz-z-pieczonych-burakow/
5) Barszcz czerwony http://www.facebook.com/weganskieswieta/posts/212135042194015
6) Barszcz tradycyjny http://weganskie.blogspot.com/2010/12/barszcz-z-uszkami.html
7) Uszka do barszczu ze świeżych grzybów http://www.grazynagotuje.pl/?p=1076
8) Uszka z soczewicą http://weganskie.blogspot.com/2010/12/uszka.html
9) zupa grzybowa http://weganskie.blogspot.com/2011/03/zupa-grzybowa-czysta.html
10) Pierogi z soją i kapustą http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/10/weganskie-pierogi-z-miesem-i-kapusta.html
11) pierogi z kapustą i grzybami http://weganskie.blogspot.com/2010/11/ciasto-dwie-i-po-szklanki-maki-szklanka.html
12) pierogi z soczewicą http://weganskie.blogspot.com/2010/12/ciasto-2.html
13) pierogi ze szpinakiem http://weganskie.blogspot.com/2011/11/pierogi-ze-szpinakiem.html
14) Ruskie z tofu http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/11/pierogi-z-twarogiem.html
15) Krokiety z kapustą i grzybami http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/12/krokiety-z-kapusta-i-grzybami.html
16) Kotlety sojowe po grecku http://ciekawesniadanie.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-soja-po-grecku.html
17) Soja po grecku http://wegannerd.blogspot.com/2011/12/soja-po-grecku.html
18) sos grecki http://weganskie.blogspot.com/2011/04/sos-grecki.html
19) Kotlety sojowe w sosie cytrynowym http://cottien.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-nic-prostszego.html
20) kasza jedwabna http://wegetarianka.blox.pl/2011/12/WESOLYCH-SWIAT.html
21) kompot z suszu http://weganskie.blogspot.com/2010/12/kotlety-z-soczewicy.html
22) Prosty bigos http://cottien.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-nic-prostszego.html
23) Bigos na winie http://weganskie.blogspot.com/2011/03/bigos-weganski.html
24) Bigos z kiełkami cieciorki http://rozstanatomia.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-doaczamy-sie.html
25) Zupa a la flaczki http://cudownediety.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-barszcz-weganski.html
26) Sejtan z żurawiną http://cudownediety.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-barszcz-weganski.html
27) Pasztet z soczewicy http://pamietnikweganki.wordpress.com/2011/12/25/swiateczny-pasztet-z-soczewicy/
28) Pasztet sojowo-soczewicowy http://weganskie.blogspot.com/2011/05/pasztet-sojowo-soczewicowy.html
29) Paszteciki z kapustą i grzybami http://www.facebook.com/l.php?u=http%3A%2F%2Fwww.grazynagotuje.pl%2F%3Fp%3D2629&h=AAQG-LJe2AQFAJ82HmAQJGa0glO2aiYKkKleQbaaLTLMVZA
30) Cebularze http://cottien.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-nic-prostszego.html
31) Paszteciki cięte http://weganskie.blogspot.com/2011/06/paszteciki-ciete.html
32) paszteciki z soczewicą http://weganskie.blogspot.com/2011/03/paszteciki-z-soczewica.html
33) cebula w oleju lnianym http://wegetarianka.blox.pl/2011/12/WESOLYCH-SWIAT.html
34) sałatka alla tuńczyk http://weganskie.blogspot.com/2011/02/saatka-wege-alla-tunczyk.html
35) Sałatka jarzynowa http://cottien.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-nic-prostszego.html
36) sałatka a la śledź http://weganskie.blogspot.com/2010/12/saatka-ala-sledz.html
37) ćwikła http://weganskie.blogspot.com/2010/11/cwika.html
38) Zielona pasta fasolowa http://rozstanatomia.blogspot.com/2011/12/pasta-fasolowa-zielona-weganska.html
39) soczewicowa jejmość http://rozstanatomia.blogspot.com/2011/12/soczewicowa-jejmosc.html


SŁODKOŚCI
40) Pierniczki http://mojamakrobiotyka.blogspot.com/2011/12/pierniczki-weganskie.html
41) szybkie pierniki http://pamietnikweganki.wordpress.com/2011/12/10/ja-piernicze-po-raz-pierwszy-piernczki-imieninowe-dla-babci/
42) Miętowe pierniczki http://cudownediety.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-barszcz-weganski.html
43) Zdrowy piernik http://mojamakrobiotyka.blogspot.com/2011/12/zdrowy-piernik-z-burakow-marchwii-i.html
44) Piernik dyniowy http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/10/weganski-piernik.html
45) Placek czeski http://weganskie.blogspot.com/2011/05/placek-czeski.html
46) Makowiec http://veganskisvemir.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta.html
47) Makowiec z jabłkami http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/12/makowiec.html
48) Nadziany makowiec http://ciekawesniadanie.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-makowiec.html
49) Surowy makowiec czekoladowy http://alchemiazdrowia.blogspot.com/2011/12/makowiec-czekoladowy-w-wersji-raw.html
50) Sernik pomarańczowy http://pamietnikweganki.wordpress.com/2011/12/22/sernik-pomaranczowy-i-ciasto-czekoladowe/
52) Wegański orzechowiec http://www.jadlonomia.com/2011/12/weganski-orzechowiec.html
54) Keks świąteczny http://wegannerd.blogspot.com/2011/12/probny-przedswiateczny-keks.html
55) Babka zebra http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/11/babka-zebra.html
56) Zimowe ciasto owocowe http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/11/ciasto-owocowe.html
57) Ciasto pińa colada http://www.jadlonomia.com/2011/12/weganskie-ciasto-pina-colada.html
58) Zawijaniec jabłkowy http://cottien.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-nic-prostszego.html
59) Ciasto czekoladowe na jabłkach http://mojamakrobiotyka.blogspot.com/2011/12/weganskie-ciasto-czekoladowe.html
60) Ciasto z czekolady http://pamietnikweganki.wordpress.com/2011/12/22/sernik-pomaranczowy-i-ciasto-czekoladowe/
61) Ciasto czekoladowo-pomarańczowe http://wegannerd.blogspot.com/2011/12/ciasto-czekoladowo-pomaranczowe.html
63) Ciastka pomarańczowo-goździkowe http://cottien.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-nic-prostszego.html
64) Ciasteczka cynamonowo-imbirowe http://wegannerd.blogspot.com/2011/12/ciasteczka-cynamonowo-imbirowe.html
65) Uszka-niespodzianki http://feed-me-and-then-become-my-friend.blogspot.com/2011/12/ciastko-uszka-z-wrozba-i-dobrym-sowem.html
66) Nadziewane daktyle http://cudownediety.blogspot.com/2011/12/weganskie-swieta-barszcz-weganski.html



Przykładowy głos: głosuję na barszcz numer 0, ciasto nr 51 a najlepszy dla początkujących jest deser nr 62.

Zauważycie pewnie, że w spisie są dziury - to numery moich przepisów, które nie biorą udziału w głosowaniu.  Możecie wybierać do końca roku i tak, można głosować na siebie i namawiać do tego innych. Nie będziemy gorsi od polskich polityków:D

Cudowne nagrody objawię niebawem, jak tylko powstaną wszystkie. Do dzieła!

niedziela, 25 grudnia 2011

Sernik brzoskwiniowy z tofu

Tego sernika piec nie trzeba, ale musi postać trochę w lodówce. Bazowałam kiedyś na istniejących przepisach, ale żaden mi nie smakował - mają jakąś taką dziwną teksturę... Ten też jest, hm, nieortodoksyjny, ale bardzo smaczny:)

A, ważna uwaga, z tego przepisu wychodzi mały sernik, taki, jak ja robiłam dla siebie, więc jeżeli zamierzacie częstować nim więcej niż 3 osoby proponuję podwoić proporcje. Ten mieści się w małej keksówce albo formie do zapiekanek.

2 szklanki pokruszonych pierników bez lukru czy polewy
1 paczka budyniu śmietankowego lub waniliowego
litr mleka sojowego waniliowego, naturalnego lub bananowego
kostka (180/200g) świeżego tofu naturalnego
pół szklanki cukru pudru
2 łyżki oleju
puszka brzoskwiń, odsączonych i osuszonych
łyżka mieszanki przypraw: gałki muszkatołowej, cynamonu i wanilii

Pokruszone pierniki zalewamy pół szklanki gorącego mleka sojowego, czekamy chwilę aż namokną a potem przyciskamy do dna lekko natłuszczonej formy tak, żeby je całe pokryć. Odstawiamy do ostygnięcia.

Z pół litra mleka robimy budyń wg przepisu (nie z mniejszej ilości mleka). Jednocześnie wstawiamy na gaz szklankę mleka sojowego, do którego wkruszamy opakowanie tofu. Gotujemy je około 5-10 minut (w tym czasie robimy budyń i pozwalamy mu nieco przestygnąć) a potem zestawiamy, przelewamy do miski i lekko studzimy pilnując, żeby nie powstał kożuch. Po co to wszystko? Gotowane tofu smakuje bardziej kremowo, traci swój sojowy posmak i nabiera waniliowego. Jeżeli uwielbiacie smak tofu albo macie jakieś nieśmierdzące możecie pominąć ten etap i po prostu pokruszyć tofu i dodawać mleka w miarę potrzeby.

Do miski z ciepłym tofu dodajemy ciepły budyń i powoli zaczynamy miksować (nie blendować) dodając stopniowo cukier puder i olej, dla konsystencji - jeżeli masa sama z siebie zrobi się kremowa i zwarta olej nie jest potrzebny. Gotowa powinna przypominać konsystencją bardzo gęsty jogurt albo serek śmietankowy.

Pozwalamy masie ostygnąć a w tym czasie kroimy brzoskwinie na plastry i układamy hojną warstwą na dnie wyłożonej masą piernikową formy. Na to kładziemy stygnącą masę (zauważycie, że w miarę stygnięcia robi się gęstsza, dlatego właśnie miksowaliśmy gorącą a nakładamy ciepłą). Wstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny, idealnie na całą noc. Otrzymujemy zwarty niczym po pieczeniu serniczek na piernikowym spodzie, który posypujemy mieszanką świątecznych przypraw i zjadamy ze smakiem:) Pamiętajcie, że wszyscy dookoła będą chcieli spróbować:)



piątek, 23 grudnia 2011

Ciasto Dwie Garście

To nie miał być keks. Bardzo lubię keksy, ale to nie miał być jeden z nich. To coś o wiele lepszego: pestkowy keks pozbawiony prawie że ciasta. Bakalie zlepione w jedną, piegowatą całość. Marzenie dzieciństwa.

Nazwa ciastka pochodzi od tego, że każdej z bakalii, orzechów i pestek bierzemy po dwie garście. Możecie podmienić cokolwiek na cokolwiek, coś wyrzucić, coś dodać... mieści się w tortownicy, mniejszej keksówce albo formie na średniej wielkości babkę. Jest dość delikatne, więc uważajcie.

po 2 garście (+/- pół szklanki):
rodzynek
suszonej żurawiny
suszonych moreli
suszonych daktyli lub fig
maku
orzechów włoskich
pestek dyni
pestek słonecznika

3/4 szklanki mleka sojowego
łyżka octu winnego
1/4 szklanki oleju
1/3 do połowy szklanki cukru
szklanka mąki
pół łyżeczki sody
pół łyżeczki proszku do pieczenia

Mak i rodzynki moczymy we wrzątku, żeby zmiękły. Żurawinę, morele, daktyle lub figi i orzechy kroimy na mniejsze kawałki; jeżeli czujecie taką potrzebę, możecie też pokroić pestki dyni i rodzynki. Mieszamy bakalie i odstawiamy.

Do mleka sojowego dodajemy ocet, mieszamy i odstawiamy na kilka minut, żeby się ścięło - od tego ciasto będzie fajnie puchate. Mieszamy ścięte mleko z cukrem i olejem, dodajemy pozostałe składniki i dobrze mieszamy. Na koniec zalewamy ciastem bakalie; można najpierw wymieszać je z makiem, żeby lepiej się rozszedł, a dopiero potem kilkoma ruchami wmieszać bakalie. Przelewamy do wysmarowanej olejem blachy i pieczemy w 180 stopniach około pół godziny. Ciasto wyrośnie do ok. 1/3 objętości, należy wziąć to pod uwagę wybierając keksówkę lub formę do babki.

Przed próbą wyjęcia powinno zupełnie wystygnąć. Jutro dodam zdjęcie i recenzję:)



Menu świąteczne i jeden z deserów

Witam wszystkich, którzy tak jak ja siedli do komputera między pieczeniem ciast a myciem podłogi w kuchni:) Zdecydowanie zaszalałam w tym roku z wypiekami i jestem wykończona, a tu jeszcze prezenty dopakować no i posprzątać po tym wszystkim... nie chce mi się. Nic.

Jeżeli chodzi o menu wigilijne, to nic specjalnego nie robię, bo większość potraw jest i tak wegańska albo może zostać zrobiona przy okazji innych, np pierogi. I tak plan przedstawia się następująco:

- barszcz z uszkami
- pierogi z kapustą i grzybami
- pierogi ruskie z tofu
- sos grzybowy do pierogów
- sznycel Polsoi w roli karpia :D (mam, nadzieję, Polsojo, że dobry i że nie zepsujecie mi świąt!)
- sos cebulowo- grzybowy do sznycla
- groch z kapustą
- kapusta z grzybami
- paszteciki z kapustą i grzybami
- kompot z suszonych owoców
- kluski z makiem

Strasznie dużo rzeczy, jak na "nie robię nic specjalnego" :) Miałam jeszcze upiec chleb, przy okazji dzisiejszego piekarnikowego tornado, ale mój wewnętrzny głos stwierdził, że chyba o#$^piałam i po chwili namysłu przyznałam mu rację. Na powyższe nie podaję przepisów, bo w większości są to potrawy bardzo klasyczne a jeżeli nawet nie, to mamy je już w kolekcji - przypominam, że całość zostanie wydana jako darmowy e-book zdatny do wydrukowania w razie potrzeby, dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Empatia. Podzielę się za to ciastami.

Pierniki, odkąd pieczemy je w wersji wegańskiej, znikają bardzo szybko - są bardziej kruche i jakoś po prostu smaczniejsze. Jak pisałam już 2 lata temu, nasz domowy przepis jest identycznym z tym podanym przez Maddy. W związku z powyższym istnieje możliwość, że zabraknie wegańskich słodyczy w święta, a na to już nie mogłam się zgodzić. Postanowiłam więc zrobić:
- przeżute i wyplute (przepis niżej)
- brzoskwiniowy sernik z tofu bez gotowania (przepis nadejdzie)
- super nadziany keks prawie bez ciasta
- muffinki kawowo-czekoladowe z Vegan Brunch
- ciastka czekoladowo-makowe, których z litości nie zamieszczę, bo choć są przepyszne to wyglądają jak hmm.... japoński symbol szczęścia:P Coś mi się wydaje, że nikt inny ich nie zje;)

Teraz już wiecie, dlaczego nic mi się nie chce.


Przeżute i wyplute to domowa nazwa lekkiego deseru z galaretki, który normalnie robi się z kolorowych kostek galaretkowych zalanych kremem z bitej śmietany i żelatyny. Wersja wegańska jest trochę bardziej zło9zona, bo choć kolorowe galaretki łatwo zrobić z soku i  sproszkowanego agaru (do dostania w Kuchniach Świata, sklepach ze zdrową żywnością i na allegro), to z kremową masą trudniej. Śmiem twierdzić, że moja wersja jest bliska ideału:

1) mała butelka (300 ml) soku pomarańczowego
płaska łyżeczka agaru


mała butelka (300 ml) soku z kiwi lub innego zielonego
płaska łyżeczka agaru



mała butelka (300 ml) soku porzeczkowego
2 łyżki cukru
płaska łyżeczka agaru

2) pół szklanki wiórków kokosowych
1/4 szklanki łuskanych, nieprażonych pestek słonecznika
cukier waniliowy
gorąca woda
pół szklanki mleka sojowego waniliowego lub innego białego i słodkiego (np bananowego)
łyżka oleju
2  łyżki cukru
czubata łyżeczka agaru


Zupełnie nielogicznie najpierw zajmiemy się składnikami z grupy 2, a to dlatego, że muszą odstać. Zalewamy wrzątkiem wiórki kokosowe z cukrem waniliowym tak, żeby je zakryć, ale nie pływały i ciepłą wodą słonecznik. Odstawiamy aż te pierwsze napuchną. Kiedy tak się stanie odlewamy wodę ze słonecznika, a wiórki wraz z ich waniliową wodą wrzucamy do blendera razem z resztą składników z grupy 2 OPRÓCZ agaru. Miksujemy na gładką, kremową masę, ew. dolewamy trochę mleka, żeby otrzymać w sumie pół litra płynu i odstawiamy żeby zgęstniało, można nawet na noc. W tym czasie zajmujemy się galaretkami.

Każdą z galaretek produkujemy w ten sam sposób i jeżeli zrobicie to w tej kolejności, jaką podałam, możecie nawet użyć jednego rondla. Sok odprowadzamy do wrzenia, bierzemy trzepaczkę, powoli wsypujemy agar cały czas trzepiąc, żeby na pewno dobrze się rozmieszał, zmniejszamy gaz, po wymieszaniu gotujemy jeszcze 2 minuty na małym ogniu po czym przelewamy na głęboki talerz, taki jak od zupy, wlewamy do rondla następny sok a ten zostawiamy do wystygnięcia co, o ile nie macie upałów w domu, powinno zająć maksymalnie godzinę nawet w pokojowej temperaturze - głównym urokiem agaru jest to, że ścina się w praktycznie każdych warunkach. Gotowe galaretki odkrawamy nożem od talerza i kroimy w kostkę dowolnej wielkości - jak ona będzie wyglądać zależy tylko od waszego perfekcjonizmu. Gotowe galaretki wrzucamy do tortownicy, mieszamy, żeby kolory nie były w pasach (chyba że tak ma być) i wstawiamy do lodówki, żeby tam sobie poczekały na spoiwo.

Wracamy do masy ze składników nr 2. Upewniamy się, czy po zgęstnieniu jest jej nadal pół litra i postępujemy tak jak z galaretkami: gotujemy w rondlu, mieszamy agar i zdejmujemy z ognia. Szybko przelewamy do naczynia, w którym ostygnie, mieszamy i odstawiamy na 10-15 minut ale nie dłużej, bo musimy masę tylko wystudzić i nie może się zacząć ścinać, bo jak zacznie to zaraz skończy. Wystudzoną do temperatury pokojowej masę polewamy zimne kostki w tortownicy, mieszamy, żeby białe było wszędzie, a nie tylko na górze i odstawiamy do ścięcia, około pół godziny. gotowe i pysznie lekkie.

Pozwolę sobie dodać zdjęcie jutro, zrobione w świetle dnia:)


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Wegańskie święta - makowiec

Ten przepis dostałam w zeszłym tygodniu od właścicieli firmy kateringowej www.najadacze.pl . Przepraszam, że zamieszczam go dopiero dzisiaj (głównie autorów, ale Was też), zeszły tydzień był po prostu niesamowicie obfitujący w nagłe zdarzenia, którymi trzeba zająć się natychmiast. Ech, trudno pogodzić chęć nieprowadzenia życia w internecie z posiadaniem bloga;)




CIASTO:
0,5 kg mąki
50g drożdży
250 ml ciepłej wody
3 łyżki cukru lub słodu
szczypta soli
3 łyżki oleju
szczypta kurkumy
MASA MAKOWA:
0,5 kg maku
1/2 szklanki rodzynek lub innych bakalii
5 łyżek cukru lub słodu
1 łyżka mąki ziemniaczanej
4 łyżki kaszy manny
kilka kropli olejku migdałowego
starta skórka pomarańczy
4 łyżki mleka sojowego waniliowego
POLEWA:
np. roztopiona gorzka czekolada z odrobiną oleju i mleka sojowego
Drożdże zalewamy niewielką ilością letniej wody z 1 łyżeczką cukru i pozostawiamy je na 15 minut w ciepłym miejscu. Mąkę łączymy z olejem i dokładnie mieszamy ugniatając ręką. Dolewamy do ciasta drożdże i dodajemy pozostałe składniki. Ciasto powinno być wilgotne, ale nie może kleić się do rąk. W razie potrzeby można dolać wody lub dodać mąki.
Ciasto ugniatamy aż pojawią się pęcherzyki powietrza (widoczne na zdjęciu):


Tak powstałą masę pozostawiamy do wyrośnięcia na około 1 godzinę pod przykryciem w ciepłym miejscu. W tym czasie zalewamy wrzątkiem rodzynki i mielimy maszynką do mielenia 3 razy mak. Do maku dodajemy następnie rodzynki i resztę składników masy makowej dobrze wszystko mieszając.
Ciasto wałkujemy mniej więcej na kształt prostokąta. Następnie na wszystko kładziemy masę makową i zawijamy w rulon jak na zdjęciu:

Z podanych przez nas proporcji dostaniemy 2 rulony przyszłego makowca.
Gdy już jesteśmy gotowi do pieczenia, smarujemy olejem blachę, wkładamy do niej ciasto, które także smarujemy olejem na wierzchu pędzelkiem. Pieczemy w temp. 170’C przez około 45 min aż makowiec nie nabierze pięknego rumianego koloru. Gdy ciasto ostygnie możemy je udekorować polewą czekoladową.


Smacznego! Zaskocz rodzinę na święta makowcem bez jajek i mleka. Go vegan!

piątek, 9 grudnia 2011

Czwarte

Wiecie, co dzisiaj jest? Czwarte urodziny mojego bloga. To jest dziwne. Nie jestem specjalnie znana z robienia tej samej rzeczy przez długi czas i chociaż można wyraźnie zauważyć spadek ilości wpisów, nie jest on spowodowany znudzeniem tematem, tylko chęcią dzielenia się naprawdę ciekawymi rzeczami, a nie byle czym; i tak ilość różnorodnych, nie powtarzających się śniadań, które przez ten czas zjadłam jest iście imponująca:) Mam też w tym roku koszmarne problemy ze sprzętem elektronicznym, o czym wiecie, co nie ułatwia mi w żaden sposób pracy i powoduje, że wpisy pojawiają się skokowo, seriami.

Co ważniejsze, to znaczy, że jestem weganką od 3,5 roku i w żaden sposób mi się to nie znudziło, co jest naprawdę imponującym rysem mojego charakteru. Ba, zastanawiałam się nawet czy gdyby z powodów medycznych kazano mi dołączyć na stałe jakieś niewegańskie produkty zrezygnowałabym z tej diety i doszłam do wniosku, że nie (jak 90% kobiet w mojej rodzinie mam kłopoty z kolanami i słabe stawy, co zazwyczaj leczy się preparatami kolagenowymi i na żelatynie; na szczęście okazało się, że wręcz przeciwnie, badania wskazują na gigantyczne spowolnienie choroby u wegan co by wyjaśniało, dlaczego udaje mi się nad tym zapanować środkami zapobiegawczymi i nie latam z ketonalem w sprayu); oczywiście nie odmówiłabym leczenia, ale poza tym wolałabym pozostać przy obecnej diecie. Zwyczajnie nie widzę powodu wracania do jedzenia sera, kotletów i ciastek z cukierni. Tylko osoby wiedzące, jak słabą mam wolę potrafią docenić wagę tego faktu. Mi nie chce się nawet wypróbować programu "szczupła talia w 10 dni". Miałam swoje górki i dołki, ale rezygnacja nigdy nie przyszła mi do głowy.


Niestety w tym roku nie mogę Was rozbawić hasłami wpisywanymi w Google po których ludzie tu trafiają, bo zmieniłam stronę zbierająca statystyki i ona nie pokazuje pojedynczych wejść, tylko najpopularniejsze. Żeby nie było za smutno i refleksyjnie, będzie ciasto:

3/4 szkl cukru z wanilią
1/4 szkl oleju
1/2 szkl czekoladowego mleka sojowego
160g gorzkiej czekolady
3/4 szkl mąki
2 łyżki kakao

Autorka poleca zmielenie cukru w młynku, co ja odradzam, bo go na 70% spalicie. Użyjmy zamiast tego cukru pudru i nie rozbijajcie jego grudek.

W misce wymieszać oleju, cukier i mleko. Roztopić czekoladę w mikrofali (wszyscy umieją?) albo na parze i dodać do miski, dobrze mieszając. Dorzucić mąkę i kakao i bardzo dobrze wymieszać, po czym wylać na średniej wielkości blachę (ja używam formy do tart). Piec ok. 15 minut w 180 stopniach pamiętając, że naszym celem nie jest zlikwidowanie płynności w środku, tylko podpieczenie.

W teorii brownies to ciastka, ale ja jestem Polką i twierdze, że jeżeli coś się piecze na blasze i tnie na kawałki, to to jest ciasto i amen. W każdym razie powinno się to pokroić na 16 równych kawałków.


Dziękuję bardzo za to, że mnie czytacie:)



sobota, 3 grudnia 2011

Wegańskie Święta- soja po grecku



I proszę, mamy już pierwszy przepis w akcji! Przysłała go Justyna z bloga http://vegejustyna.blogspot.com/ , która od bardzo dawna zastępuje karpia kotletem sojowym w tym klasycznym wigilijnym daniu:



U mnie Święta od ponad 20 lat były wegetariańskie a w tym roku będą wegańskie. Podam przepis na Soję  po grecku – danie to jadaliśmy właśnie na święta od czasu jak tylko w sklepach pojawiły sie kotlety sojowe :) ( gdy przeszłam na dietę wegetariańską o żywności tego typu można było tylko pomarzyć ) .  A oto i przepis :
2 paczki kotletów sojowych ( przygotować wg przepisu na opakowaniu )
1 kg cebuli
1 kg marchwi
1 sztuka selera
3 sztuki pietruszki ( korzeń )
2 pory
sól, pieprz , olej , sok z cytryny , cukier , koncentrat pomidorowy
Cebulę pokroić w kostkę i udusić na oliwie . Warzywa zetrzeć na tarce z grubymi otworami i podsmażyć krótko na patelni , dodać trochę wody i dusić pod przykryciem do miękkości. Dodać koncentrat pomidorowy ( sporo co najmniej 2 czubate łyżki ) wg uznania i jakości koncentratu . Przyprawić solą , cukrem , sokiem z cytryny i pieprzem. Gorącymi warzywami zalać kotlety sojowe ; można układać warstwowo , najlepiej w przezroczystej misce . Ozdobić świeżą natką pietruszki . Najsmaczniejsze dopiero na drugi dzień schłodzone w lodówce , chociaż ja potrafię je zajadać i na ciepło.
Mam wielki sentyment do tego przepisu – tak soję na Święta robiła nieżyjąca już niestety moja Mama 


U mnie w domu nigdy nie jadło się karpia po grecku, więc nawet nie wiem, jak to smakuje, ale od kiedy przeszłam na wegetarianizm kusiło mnie właśnie takie coś, tyle że co roku było coś ważniejszego do zrobienia. Może tym razem spróbuję?


Przypominam wszystkim, że przepisy możecie przesyłać mailem na adres weganskieswieta@o2.pl albo, jeżeli macie bloga, zamieścić go u siebie na blogu wraz z banerem akcji . Dostałam informację, że coś jest nie tak z grafiką banera, poprawiony kod jest już wklejony, więc jeżeli ktoś z was skopiował stary, musi go zamienić na obecny. Jeżeli starczy mi dziś czasu podzielę się też przepisem na uszka:)

czwartek, 1 grudnia 2011

Akcja Wegańskie Święta

Witam wszystkich w grudniu i zapraszam do wspólnej zabawy kulinarnej.

Jak tam perspektywa spędzenia Wigilii z rodziną? Wiecie już, co na stole będzie "jadalne", a może wszystko będziecie przynosili sobie sami? Może spędzacie święta na swoim, ale odwiedzą was jacyś goście, którzy na pewno będą narzekać na brak karpia? Każdy na swoje własne pomysły i patenty na to, jak najbardziej tradycyjne święto w polskim kalendarzu zamienić w wegańskie święto; w tym roku wraz z organizatorami akcji Weganizm. Spróbujesz? zachęcam wszystkich do podzielenia się publicznie swoimi przepisami i planami.


czas trwania akcji: 1 -25 grudnia tak, żebyście zdążyli zainspirować innych, zachęcić ich do skorzystania z Waszego przepisu, jak i dodać to, co faktycznie pojawi się na waszych stołach. Zachęcam do dodawania zarówno wypróbowanych przepisów, tradycyjnych dać kuchni domowej i regionalnej w wersji wegańskiej jak i nowości, z którymi macie ochotę poeksperymentować. Weźcie jednak pod uwagę, że Wigilia to święto z bardzo ściśle określonym menu i pewne dania mogą po prostu do niej nie pasować...

Jak mogę uczestniczyć w akcji?
są dwa sposoby:
- zamieść post z przepisem na swoim blogu i umieść w nim baner akcji wklejając poniższy kod:

<a href="http://ciekawesniadanie.blogspot.com/2011/12/akcja-weganskie-swieta.html"><img src="http://tnij.org/akcjaws"></a>

- spisz przepis i wyślij mi go mailem na adres weganskieswieta@o2.pl a ja opublikuję go u siebie na blogu, żeby wszyscy mogli z niego skorzystać.

Gdzie mogę obejrzeć wszystkie przepisy, które dodano?
na dostępnej dla wszystkich stronie akcji: http://www.facebook.com/weganskieswieta
Kiedy już dodasz swój przepis na blogu, koniecznie wejdź na tę stronę i umieść na niej linka, żebyśmy wszyscy mogli go znaleźć! Ewentualnie napisz do mnie maila lub zostaw komentarz z linkiem i sama go umieszczę. Im szybciej, tym lepiej:)

Czy przepisy będą gdzieś dostępne po zakończeniu akcji?
Tak, zostaną złożone w e-booka! Wszystkie przepisy wraz z informacją o autorach zostaną skomilowane w darmowego e-booka który będzie można ściągnąć na stronie patronującego akcji Stowarzyszenia Empatia.

Czy będą jakieś nagrody?
Wyobraźcie sobie, że tak! Po zakończeniu akcji, od 26 do 31 grudnia będzie trwało głosowanie internetowe, w którym wybierzecie swój ulubiony przepis w trzech kategoriach: dania wigilijne, słodkości oraz najlepszy dla początkujących kucharzy. Zwycięzcy otrzymają urocze i ekologiczne nagrody:) Nagrody będą prezentowane na blogu w miarę ich gromadzenia.

Oprócz tego zastrzegam sobie wybranie, najzupełniej subiektywnie, mojego ulubionego przepisu, zrealizowanie go i obdarzenie zwycięzcy dodatkową, uroczą nagrodą. Żeby zwiększyć szanse wygranej, możecie wziąć pod uwagę takie drobiazgi, że nie mam gdzie kupić śmietany sojowej (a zwłaszcza bitej), miękkiego tofu i wegańskiego żółtego sera, więc na waszym miejscu darowałabym sobie tego typu dania:)

Wykopcie przepisy na pierniki i kulebiaki i do dzieła!


PRZED WYSŁANIEM PRZECZYTAJ JESZCZE UWAŻNIE ZASADY UCZESTNICTWA
1) W akcji "Wegańskie Święta" mogą uczestniczyć zarówno właściciele blogów, jak i osoby nie publikujące nigdzie w internecie. Celem akcji jest zaproponowanie ciekawych wegańskich potraw, które można wykorzystać w organizowaniu tradycyjnej lub mniej tradycyjnej polskiej Wigilii i świąt Bożego Narodzenia.
a) Właściciele blogów moga przystapić do akcji publikując u siebie przepis razem z logo akcji. Następnie informują organizatora przesyłając mu link do posta lub publikując go na stronie fanowskiej akcjihttps://www.facebook.com/weganskieswieta
b) Osoby nie posiadające bloga wysyłają swój przepis mailem na adres weganskieswieta@o2.pl razem ze zgodą na jego publikację na bloguwww.ciekawesniadanie.blogspot.com
c) Przepisy nie muszą zawierać zdjęć. Ewentualne zdjęcie powinno być autorskie.
2) Nie ma limitu przepisów, które może wysłać jedna osoba.
3) Wszystkie przepisy muszą być autorskie; mogą być inspirowane tradycyjnymi lub znalezionymi w książkach kucharskich. Wysyłając przepis na akcję oświadczasz, że jesteś jego autorem/autorką.
4) Po zakończeniu akcji przepisy zostaną zebrane w e-booka dostępnego za darmo na stronie partnera akcji, Stowarzyszenia Empatia (www.empatia.pl) . Jeżeli nie życzysz sobie, żeby twój przepis do niego trafił, zaznacz to wyraźnie w swoim poście/mailu. Przepisy będą opublikowane z podaniem autora/autorki oraz, jeżeli sobie tego życzy, krótkiej informacji na jego/jej temat. Skontaktuję się z autorami przed publikacją e-booka w celu ustalenia szczegółów.
5) Wszystkie nadesłane przepisy będą uczestniczyć w konkursie z nagrodami, rozwiązanym za pomocą głosowania internetowego. Przepisy będą startować w jednej z trzech kategorii: słodkie, dania świąteczne i najlepsze dla początkujących.
6) Akcja trwa od 1 do 25 grudnia 2011 roku, głosowanie odbędzie się w dniach 26-31 grudnia 2011. Wyniki zostaną opublikowane 2 stycznia 2012 roku.

wtorek, 22 listopada 2011

rogale marcińskie

Ten przepis miał się tu znaleźć dawno temu, ale ilość elektronicznych nieszczęść spadająca na moja osobę jest niewyobrażalna. Zasilacz miesiąc w gwarancji, bo po co mi, usb nadal nie działa, kable zjada chyba potwór pod łóżkiem... ale co tam, rogale można zrobić o każdej porze roku, zwłaszcza, jak się dostanie gdzieś biały mak:)

Tu miał być wstęp o tym, jak 11 listopada nie jest żadnym świętem Niepodległości a rogale zdecydowanie nie chrześcijańskie a już na pewno nie święte, ale w świetle tej idiotycznej chryi w Warszawie daruję sobie wykłady bogonarodowościowe i podam przepis.


Jak nie wszyscy wiecie, żeby nazwać swój produkt rogalem świętomarcińskim (i jako taki go sprzedawać, w sensie) trzeba dokładnie przestrzegać przepisu. Którego oczywiście nigdzie nie ma, z tej właśnie racji. Mądry człowiek wszedł jednak na oficjalną stronę rogala, skombinował to z tym, co wie o nadzieniu i zrobił bardzo, bardzo autentyczne wegańskie rogale. W dużym skrócie: ciasto musi być półfrancuskie, czyli drożdżowe wałkowane listkowo, a nadzienie musi być z białego maku z określonymi bakaliami. Jak się przekona każdy, kto chce je wykonać, zrobienie ciasta jest o wiele łatwiejsze niż dostanie tego maku:P

armia rogali gotowych do boju
 Przepis na 16  średnich rogali, uwierzcie, że tyle starczy.

pół kg mąki
50 g rozpuszczonej margaryny wegańskiej, może być typu planta + drugie tyle do wałkowania
2 łyżki cukru
25 (ćwierć kostki) drożdży
pół szklanki mleka sojowego waniliowego, ew naturalnego

Drożdże zalać ciepłym mlekiem, posypać łyżeczką cukru i mąki, przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na 10 minut. Margarynę wymieszać z cukrem, zacząć ubijać widelcem i dodawać powoli mąkę, mleko i wyrośnięte drożdże. Kiedy zacznie być ciężko, przerzucić się na własne ręce i wyrobić elastyczną kulę z pęcherzykami powietrza. Przykryć ścierką i odstawić w ciepłe miejsce na przynajmniej pół godziny. Oryginalne ciasto półfrancuskie fermentuje w chłodzie przez całą noc, ale ono jest na śmietanie, a my takiego nie robimy:>

W międzyczasie przygotować masę.

Wysypujemy mąkę na blat i wykładamy nasze ciasto, Posypujemy mąką je, wałek oraz ręce i zaczynamy wałkować tak, żeby wygodnie je było potem złożyć na pół. Smarujemy je roztopioną margaryną lub układamy wiórki z miękkiej, składamy ciasto, znowu układamy, składamy i wałkujemy. Tę czynność trzeba powtórzyć przynajmniej 4 razy żeby osiągnąć ładne warstwy.

Gotowe ciasto dzielimy na 4, znowu rozwałkowujemy, wycinamy 2 duże kwadraty, każdy dzielimy na trójkąt, nakładamy masę i zwijamy w rogala pilnując, żeby mały koniec znalazł się NA DOLE i żeby zagiąć rogi w półksiężyc, bo to w końcu symbol pogański:>  Na blasze przykrywamy je ścierką, odstawiamy ok 15 minut do wyrośnięcia (tak, znowu...) i pieczeniu w 220 stopniach "na złoto", czyli trochę ponad 20 minut, ale pilnujcie piekarnika.


MASA

szklanka białego maku, sparzonego wrzątkiem i pozostawionego w nim na noc
szklanka posiekanych orzechów włoskich i migdałów
1 namoczona suszona figa lub kilka daktyli, lub oba
łyżka kandyzowanej skórki pomarańczowej
łyżeczka cukru waniliowego
garść namoczonych rodzynków
pół szklanki śmietanki sojowej, lub garść nerkowców albo migdałów zblendowana z mlekiem sojowym na gładko.

Krótko mówiąc, wszystkie składniki wkładamy do blendera i miksujemy na niezbyt gładką masę; jak ktoś koniecznie chce, może orzechy bardzo drobno posiekać i dodać do zmiksowanej masy. Przez maszynkę też można przepuścić, jak ktoś lubi... Warto odstawić ją na kilka godzin, żeby się przegryzła, ale jest bardzo dobra przygotowana na świeżo. Z tej ilości wyjdą bardzo napakowane rogale:)




mogłabym to sobie ustawić na tapetę

DO DEKORACJI

lukier: pół szklanki cukru pudru wymieszane z mlekiem waniliowym, około 2 łyżek.
posiekane orzechy włoskie

Dekorujemy ZIMNE rogale!


Chciałam zrobić ładne zdjęcie w przekroju, żeby się pochwalić listkowaniem, ale oczywiście siadła mi bateria, więc mam tylko takie. Wszystkim odważnym życzę powodzenia i zapowiadam, że w przyszłym roku będę sprzedawać:)


poniedziałek, 7 listopada 2011

konfitura z jarzębin

Od dłuższego czasu zamierzałam zrobić konfiturę z jarzębin, ale zawsze mi coś przeszkadzało - w zeszłym roku tak długo czekałam, aż dojrzeją, że ptaki mi całą wyżarły:) W tym roku postarałam się wcześniej (tak naprawdę miałam opublikować ten wpis prawie dwa miesiące temu...), ale wy możecie się jeszcze załapać; tylko nie zrywajcie takich rosnących przy ulicy! 

Znalazłam bardzo różne przepisy, w końcu połączyłam je w logiczną całość i uzyskałam idealną konfiturę - nie za słodką, nie za gorzką, bardzo smaczną i do tego butelkę syropu na kaszel jako bonus:) Tradycyjnie owoce zbiera się po przymrozkach, żeby nie były gorzkie, ale my na szczęście mamy lodówki z zamrażarkami i nie musimy konkurować z wronami. Obrane z szypułek i wypłukane kulki jarzębiny powinny spędzić w zamrażalniku przynajmniej dwie doby, żeby przemarzły na kość.


1 kg zamrożonej jarzębiny
1 kg cukru
2 szklanki ciepłej wody

Do garnka o grubym dnie wysypujemy cały cukier i zalewamy półtorej szklanki wody, mieszamy i stawiamy na mały ogień. Kiedy cukier zupełnie się rozpuści i powstanie syrop dodajemy zamrożoną jarzębinę, mieszamy i zwiększamy temperaturę, żeby całość zagotować. Jeżeli cukier nie chce się rozpuścić podejrzanie długo, dolewamy resztę wody.

Kiedy jarzębina się zagotuje natychmiast zmniejszamy ogień i gotujemy przez pół godziny bez mieszania, zbierając powstałą pianę. Po pół godzinie możemy przemieszać, sprawdzić, czy się nie przypala i gotujemy dalej aż szumowiny przestaną się pojawiać. Nadmiar syropu zlewamy do butelki, powstanie bardzo dobry środek na kaszel (już wypróbowany; polecam butelki z szeroką szyjką, bo z czasem robi się z niego galaretka) a resztę przekładamy do czystych, gorących słoików, zamykamy, stawiamy do góry dnem i powinno się samo zamknąć, ale nikomu nie zabraniam pasteryzacji.

Konfitura jest i słodka, i gorzka, bardzo leśna, pasuje idealnie do porannej herbaty, na tosty z masłem orzechowym oraz jako dodatek do placków ziemniaczanych. Była też bardzo dobra z serem nerkowcowym. Ogólnie rzecz biorąc nadaje się wszędzie, ale do potraw wytrawnych, nie słodkich; nie wyobrażam sobie przełożenia nią ciasta:)

niedziela, 30 października 2011

naleśniki piwne

Zatrzymajmy się na chwilę, żeby zatęsknić za słońcem z początku września:


200 ml ciemnego piwa
2 łyżki cukru, do wersji słodkiej; łyżeczka do słonych
5 łyżek oleju
szklanka mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta imbiru w proszku (opcjonalnie)
szczypta soli

W misce mieszamy mąkę, proszek, cukier i imbir, dodajemy olej i mieszamy widelcem, aż utworzy się kruszonka. Powoli dolewamy piwo, po ściance, żeby powstało jak najmniej piany, i mieszamy aż powstanie gładka, mocno napowietrzona masa. Odstawiamy na 5 minut, żeby troszkę się wygazowało i  smażymy grubiutkie naleśniki na dużej patelni; przy cieńszej warstwie ciasto może się nie dać przewrócić z powodu bąbelków w środku.

Lekko gorzkawe, karmelowe z orientalnym posmakiem, nadają się bardzo dobrze na słodko i na słono; na zdjęciu z farszem z gotowanych brokułów, tofu i czarnego pieprzu. Resztę piwa polecam wypić do posiłku:)

poniedziałek, 24 października 2011

zielone, kokosowe biscotti

Ogólnie rzecz biorąc nie lubię rzeczy wymagających przygotowywania ich dłużej niż mnie to bawi, czyli jakieś pół godziny; z tego powodu nie zrobiłam biscotti ani razu od mojej pierwszej próby, kiedy to dla odmiany upiekłam 4 rodzaje i stałam w kuchni pół dnia... Ale obejrzałam sobie Melancholię, bardzo mi się spodobała i odczułam taki przypływ chęci do życia, że nawet biscotti mi nie straszne. To zrobiłam.

Podstawowy przepis to Biscotti z zieloną herbatą z Vegan Cookies Invade your Cookie Jar, ale z braku orzechów włoskich postanowiłam do nich napchać wszystkiego, co się nawinie: siekanych żurawin, wiórków kokosowych, a nawet pestek dyni. Całość wyszła przepyszna, a wiórki były z tego wszystkiego najlepszym pomysłem, bo świetnie komponują się z zieloną herbatą.



1/4 szkl mleka sojowego
4 łyżeczki sproszkowanej zielonej herbaty matcha - nie, nie można użyć zwykłej
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
1/3 szklanki oleju
pół szklanki cukru, użyłam brązowego
półtorej szklanki mąki
2 łyżki mąki ziemniaczanej
łyżeczka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli (w sensie szczypta)
garść posiekanej, suszonej żurawiny
pół szklanki wiórków kokosowych
1/3 szklanki pestek dyni (a właściwie dodawajcie ile macie ochotę)

W misce dobrze wymieszać mleko ze sproszkowaną herbatą. Powoli dosypywać siemię lniane, ubijając masę trzepaczką. Dodać olej i cukier i wszystko dobrze wymieszać. Dosypać wszystkie pozostałe składniki, cały czas mieszając i wgnieść ręcznie dodatki. To było łatwe.

Rozgrzać piekarnik do 180 stopni i wyłożyć ciasto na blachę z papierem śniadaniowym - za nic nie chcecie, żeby ono się wam przykleiło do blachy. Formujemy taki duży, płaski wałek, szerokości ok 10 cm i grubości ze trzech; może być zupełnie prostokątną cegłą, ale ładniej wygląda, jak ma zaokrąglone brzegi. Pieczemy pół godziny, aż trochę urośnie i stwardnieje; może się trochę zezłocić i popękać. Wyjąć do ostygnięcia, to niestety nie koniec.

Kiedy paskud ostygnie, czyli po jakiejś godzinie, którą mądry człowiek wykorzysta w pożyteczny sposób, należy ciasto pokroić na mniej więcej półtoracentymetrowe pasy, położyć bokiem na blasze i piec dalej w 160 stopniach, przez następne 20-25 minut, aż się zezłocą i wyschną na amen. Do tego najlepiej by było, gdyby je przewrócić na drugą stronę w połowie pieczenia. Wyjąć, i jeść jak ostygną. Uff. 


Są przepyszne i znikają o wiele szybciej, niż się je robiło, co jeszcze bardziej wzmaga frustrację osoby, która spędziła 2 godziny łażąc dookoła kuchni.

wtorek, 18 października 2011

Caotina

Przygód z gorącą czekoladą ciąg dalszy.

Jestem niestrudzoną poszukiwaczką nowego, co nie znaczy, że lepszego - uparcie trzymam się starych marek, mam telefony i sprzęt jednej firmy, konto w jednym banku od 12 lat i tego samego operatora w tej samej taryfie, choć od tego czasu na pewno wyszło coś lepszego. Jestem idealną klientką programów lojalnościowych i nie lubię się przeprowadzać, nawet jeżeli podwyższają mi czynsz. Z jakiegoś powodu moje leniwe oddanie nie obejmuje jedzenia, piłam prawie wszystkie herbaty na rynku, z czego 95% tylko raz, nawet jeżeli bardzo mi smakowały; nowa herbata jest zawsze fajniejszą zdobyczą niż wypróbowana. Idealną gorącą czekoladę znalazłam ze cztery razy, co nie przeszkadza mi szukać dalej.

Ta też jest idealna. Słodka, szwajcarska (i po szwajcarsku słodka), pięć razy upewniałam się, czy na pewno nie ma mleka, z czego trzy razy już po wypiciu. Przysięgam, że smakuje jak rozpuszczona Milka (to chyba większości starczy za recenzję?)



Kupiłam ją w Poznaniu w takim śmiesznym sklepie na 27 Grudnia, sprzedają tam różne importowane dobra, mniej lub bardziej luksusowe, w zaskakująco przyzwoitych cenach. Za tę puszkę 200 g zapłaciłam 13 zł, są też wielkie, droższe puchy, w wariancie słodka i gorzka. Z jednej strony tanio to nie jest, z drugiej, jak na prawdziwą czekoladę, nie mleczne podroby z wielkich koncernów, całkiem dobrze. Wszystko zależy od tego, jakie się ma priorytety, u mnie taki produkt stoi bardzo wysoko:)

Rozpuszcza się w ciepłym lub zimnym mleku (jak jeszcze raz przeczytam "czemu piszesz rze blog wegański skoro używasz mleka!!!!" wyśledzę po IP i urwę łeb. Niemyślący won z internetu!), w ciepłym lepiej, w słodkim robi się tak słodkie, jak lubią tylko przedszkolaki - oraz ja. Wygląda jak granulowane kakao, ale już sam zapach gotowego napoju rozwiewa wszelkie wątpliwości. Napój nie jest gęsty, ale też nie cienki jak czekoladowe mleko, nie przypomina tego, co można dostać w kawiarniach, jest bardziej jak rozpuszczona, bardzo mleczna czekolada. Opakowanie jest bardzo ekonomiczne, po wypiciu 10 porcji nie zużyłam nawet 1/5. Już zapowiedziałam siostrze, że chcę tę dużą puszkę na Gwiazdkę, na co wytknęła mi, że ponoć nie obchodzę;)



niedziela, 16 października 2011

sos ananasowy

Na początek, taka mała prośba: kiedy zaczynałam tego bloga postanowiłam, że ograniczę w nim treści pozakulinarne do minimum - włącznie z tym, że na liście blogów nie będę umieszczać innych niż z przepisami, innych niż wegetariańskie, chyba że ktoś wyjątkowo zasłuży i że znajdą się na niej wszystkie polskie wegańskie blogi. Przez dłuższy czas to się udawało, potem straciłam nad tym wszystkim kontrolę i teraz tych wegańskich blogów jest trzy razy więcej, niż u mnie, co mnie bardzo cieszy, bo jak zaczynałam były dokładnie dwa, a to wcale nie tak dawno temu! W związku z powyższym mam taki apel:

Jeżeli prowadzisz wegańskiego bloga z przepisami, nie musi być wyłącznie nim poświęcony - ale też żeby nie pojawiały się raz na 50 postów - i chcesz, żebym umieściła tu do niego linka to podaj mi go w komentarzu. Nie trzeba kombinować, podlizywać się i nie zależy mi na wymianie, chciałam mieć w stu procentach aktualną listę i nadal chcę. O ile nie jesteś bardziej hipsterski ode mnie zapewne zależy Ci na czytelnikach, a to najszybsza metoda:)

Koniec anonsu.


Z rzeczy kulinarnych, oglądałam sobie kiedyś Kuchnię TV (fun fact: oglądam tylko programy kulinarne i detektywów sądowych. No, czasami najpiękniejsze hotele, jak mi zimno) i tam pewien przemądrzały pan robił wyrafinowany deser, do którego potrzebny mu był sos ananasowy domowej roboty. Skojarzywszy po obejrzeniu jego wysokie podobieństwo do sosu Tao Tao sprzedawanego po 7 zł za butelkę postanowiłam go zrobić, zwłaszcza, że przy użyciu ananasa z puszki przepis robi się dwuskładnikowy. Godzinę później miałam 0,8 litra sosu za 3,10 zł.



puszka ananasa w kawałkach
1 żywa papryczka chili ( w sensie nie suszona)

Wlewamy zawartość puszki do rondla i podgrzewamy na wolnym ogniu. Papryczkę ostrożnie rozkrawamy, wyjmujemy pestki, kroimy na cieniusie paseczki, te paseczki w kostkę i dodajemy do rondla. Deskę po krojeniu i nóż dokładnie myjemy, a potem jeszcze dokładniej szorujemy ręce wodą z mydłem; nie chcecie wiedzieć jakie to uczucie dotknąć oka palcem, który stykał się z sokiem chili, nawet godzinę temu. Jeżeli chcecie wiedzieć to mogę zrelacjonować:)

Całość ma się lekko zagotowac i rozgotować, przy pomocy rozgniatarki do ziemniaków, ale wszystko zależy od ananasa. W teorii ten owoc zawiera mnóstwo pektyny i po maksymalnie pół godzinie gotowania  sam się lekko zżelować, akurat na tyle, żeby powstał sos. W międzyczasie pomagamy mu rozgniatając kawałki ananasa widelcem, kopystką albo tym czymś do puree ziemniaczanego. Jeżeli zawodnik jest twardy - zmiksujcie go. Jeżeli sos uparcie nie chce powstać i przypomina czerwonawy kompot (albo wzorem producentów przemysłowych chcecie otrzymać dwa razy więcej produktu z tej samej ilości składników), w 1/3 szklanki zimnej wody rozpuśćcie płaską łyżeczkę mąki ziemniaczanej i dodajcie do gotującego syropu, mocno mieszając - tak samo, jak przy robieniu kisielu, bo w gruncie rzeczy to to samo. Kiedy zgęstnieje zdejmijcie z ognia, przełóżcie do butelek i wsio. Można niby dodać soli, ale po co?


Gdzie się tego używa, zapytacie. Tam, gdzie sos chili: do tortilli, do kanapek, sałatek, frytek i wszystkiego. Ja wrzucam puszkę fasoli na patelnię, dodaję cebulkę i ten sos i mam kolację. Świetnie się sprawdza jako słodko-ostry dip do chipsów. Można go zapasteryzować, ale sam z siebie trzyma się w lodówce świetnie. U mnie leży już dwa tygodnie i nie wygląda, jakby się gdzieś wybierał.

Teraz kombinuję, jak się robi ten mój ukochany sos chili. U mnie na targu sprzedają chili po 10 gr sztuka, więc sami rozumiecie.

Kwadrat, ulica Woźna

Jak nie urok, to... Wydaje się, że kłopoty z moim komputerem skończą się dopiero wtedy, kiedy kupię nowy. Oby już wtedy. Przewidując problemy, postanowiłam załadować za jednym razem zdjęcia do kilku postów planowanych na przyszły tydzień, ale przez pomyłkę opublikowałam ten jako pierwszy. Cóż, nic straconego, dostaniecie dzisiaj dwa posty:)

W Poznaniu, na Ulicy Woźnej, czyli tuż za Rynkiem, obok Chimery i naprzeciwko Gołębnika otwarto wegańską... no własnie, czy to bardziej kawiarnia, czy bar, tego nie wiem. Menu wskazuje bardziej na kawiarnię, ale wystrój, zwłaszcza meble i rozkład pomieszczenia, sugerują bardziej bar. Co nie znaczy, że nie jest tam przytulnie:


zdjęcie w oficjalnego profilu

Wybrałam się tam dwa razy, coby spróbować większej ilości rzeczy i bardzo mi się całość podoba. Jest przytulnie, ale nowocześnie - właściciel oparł się obowiązującemu stylowi na mieszkanie babci ze Lwowa i postawił na geometryczne, popartowe wzory - dopracowane szczegóły, zwłaszcza w mikroskopijnej łazience, naprawdę mi się spodobały, chociaż całość jest o wiele mniejsza i bardziej ściśnięta, niż by to się wydawało ze zdjęć. Naczynia pasują do stylu, menu również, tylko krzesełka nieznośnie przypominają mi szkolną stołówkę...

Jeżeli chodzi o menu, to mamy w nim różne rodzaje napojów - od pysznej kawy, przez wiele rodzajów herbat indyjskich, gorącą czekoladę, którą spróbuję następnym razem (a jakże), lemoniady, club mate, do klasycznych koktajli. Lody w ośmiu smakach pochodzą z osławionej lodziarni Giuseppe i nie, żebym się czepiała, ale robienie lodów nie jest trudne, wiem, bo robię, i owszem, trzeba by się zapożyczyć na maszynę, ale to w żaden sposób nie usprawiedliwia tego, że nikt inny wegańskich lodów nie robi i nie podaje. Może sama się zapożyczę i otworzę budkę. Na Wildzie. Odważycie się przyjść?:> 

Codziennie serwuje się tam inną zupę, ja załapałam się na soczewicowo-kokosową, która była dobra, ale nie do końca taka, na jaką liczyłam. Z dań obiadowych zrezygnowano, chociaż na początku pojawiała się pizza z wegańskim żółtym serem, która wyglądała nad wyraz obiecująco i trochę żałuję, że się nie załapałam. Kwadrat oferuje kilka słonych przekąsek, naleśniki, tosty, dania śniadaniowe, sałatki oraz kwadraty z ciasta francuskiego z tofu, na które skusiła się moja koleżanka. Były smaczne, ale wyglądały bardzo biednie i blado, brakowało im jakiegoś kolorowego sosu na tym cieście albo innego zielska, które dałoby lepszy efekt wizualny.

Ze słodkich rzeczy mamy codziennie dwa ciasta, plus ciastka lub muffinki, plus gofry, plus słodkie naleśniki, czyli naprawdę dobrą ofertę. Ciastem, które ja tam zjadłam był najlepszy deser świata. Słów nie ma na to, żeby go opisać, musicie przyjść sami, a potem będzie się wam śniło:

zdjęcie z oficjalnego profilu. Miałam zamiar zrobić swoje, ale ciasto mnie zahipnotyzowało. Mówię zupełnie serio
Technicznie to nie jest tort, tylko bardzo gruba warstwa musu czekoladowego na bardzo cienkim i treściwym cieście. Tyle że to nie jest to, o czym myślicie mówiąc mus, jest o wiele bardziej gęste, sycące, czekoladowe i obłędne niż cokolwiek, co potraficie wymyślić. Powinni nim leczyć depresję. Kawałek wydaje się wąski, ale JA nie byłam w stanie go skończyć, co jest ostatecznym dowodem na jego doskonałą czekoladowość. Nie polecam popijania go niczym innym niż gorzka kawa.

Za drugim razem skorzystałam z promocji kawa za 2 zł do dowolnego deseru i wybrałam ciastko francuskie z makiem i białą kawę. Nie przesadzam mówiąc, że to było najlepsze ciastko francuskie, jakie jadłam - nie przepadam za nimi, bo zazwyczaj są kruche i suche, ale to miało idealne proporcje puszystości do kruchości i nie było ani przemoknięte, ani wysuszone. Ktokolwiek tam piecze, robi doskonałą robotę.

tym razem pamiętałam o zdjęciach


Jeżeli chcecie wiedzieć, co w trawie piszczy i jakie dania serwują w danym dniu, odwiedźcie ich profil na Facebooku. I tak, wszystko jest wegańskie, ser wegański, bita śmietana do gofrów i mleko w kawie też. Nie zabijcie się biegnąc, chodnik jest brukowany.

piątek, 7 października 2011

powrót z serem

Heh, wszystko się skomplikowało... dobra rada za darmo: nigdy, przenigdy nie gubcie płyty z oprogramowaniem dodatkowym do waszego komputera i nie sugerujcie się tym, że "na pewno" wszystko można ściągnąć na stronie producenta. Jedyna rzeczą, której powinniście pilnować bardziej jest... płyta ze sterownikami do urządzeń peryferyjnych, zwłaszcza takich, które nie mają bykami wypisanej nazwy firmy i modelu. Wypróbowałam 15 różnych sterowników do bluetooth i żaden nie działa z moim! Nie mówiąc już o tym, że nadal nie działają mi klawisze funkcyjne i, nie wiadomo dlaczego, wszystkie lampki-kontrolki...

Tak naprawdę byłam już gotowa do pracy dwudziestego, ale wtedy, niespodzianka, spalił mi się zasilacz. Teraz już powinno wszystko ładnie dzialać, tfu, tfu i odpukać:)


W międzyczasie nazbierało się tyle rzeczy, że sama nie wiem, od czego zacząć, więc może od najłatwiejszego: na moim profilu na Facebooku zamieściłam ze dwa tygodnie temu link do przepisów na serki fermentowane, i wypróbowałam jeden z nich. Jest fantastyczny! Tak kremowy i śmietankowy jak twaróg na sernik, w wersji bez czosnku będzie doskonały na słodko, w wersji bez soli nie brakuje mu niczego i jest fantastycznym składnikiem dobrego śniadania. Ten przepis ma jeden mankament, cenę, wagowo wychodzi 1:1 (ze 100g orzechów 100 g serka), ale to i tak drogo.

Oryginalne przepisy znajdziecie w przytoczonym linku, ja pominęłam sól i miód, bez żadnej szkody dla smaku; dobrze też zignorować czosnek, wtedy serek będzie bardziej uniwersalny. Mój serek był z nerkowców, ale można tez użyć innych orzechów; warto je wtedy namoczyć. Możecie zauważyć, że moja metoda różni się od podanej przez autorkę, a to dlatego, że najwyraźniej mieszka ona w cieplejszym miejscu i w czasie przez nią podanym serek po prostu się nie zetnie, więc zastosowałam inną, znaną mi metodę. Potrzebne nam będą bakterie probiotyczne, takie, jakie bierze się osłonowo przy antybiotykach, w tabletce lub saszetce - np. Lakcid. Ja użyłam Lakcidu Forte, który wedle wszelkich znaków na niebie i na ziemi nie zawiera laktozy jako substancji pomocniczej, ale sprawdzajcie pięć razy, bo składy się zmieniają (powiedzenie aptekarce, że jest się uczulonym na laktozę powinno załatwić sprawę). Tutaj znalazłam listę, która może być bardzo pomocna.

No to do roboty!


szklanka nerkowców, 100 g powinno się zmieścić
2 łyżki oliwy
3 łyżki soku z cytryny
tabletka lub pół saszetki bakterii probiotycznych
ciepła woda, około półtorej szklanki
mały ząbek czosnku, można pominąć

Rozpuśćcie bakterie wg przepisu na opakowaniu. Wszystkie składniki wrzućcie do pojemnika do miksowania, wlejcie pół szklanki wody i zacznijcie miksować na bardzo gładko; za każdym razem, kiedy masa zgęstnieje, dolewajcie wody, powinna być kremowa jak śmietanka. Po zmiksowaniu przykryjcie pojemnik i odstawcie na pół dnia albo na noc w ciepłe, ale nie za gorące miejsce (nie na grzejnik, ale gdzieś obok). Masa jest gotowa kiedy serek się zetnie i będzie widać oddzieloną od niego serwatkę - jak na tym zdjęciu. Wtedy należy wziąć gazę albo kawałek prześcieradła, położyć je na sicie i przelać całą zawartość pojemnika, po czym zostawić na pół godziny do odcieknięcia. Warto zawinąć brzegi i przykryć go czymś niezbyt ciężkim, np. porcelanowym spodkiem, wtedy odciekanie pójdzie sprawniej. Po tym zabiegu serek jest już gotowy do spożycia i bardzo smaczny:) A prezentuje się tak:


Zastosowałam się do rady autorki i zjadłam go ze świeżą figą - głównie dlatego, że przypadkiem ją zobaczyłam na promocji:) Jedliście kiedyś świeże figi? Są rewelacyjne.


Mam trochę pracy, ale obiecuję pojawiać się bardzo regularnie, nadrobić zaległości i powiadamiać o nowinkach, np. o wizycie w poznańskim wegańskim barze. W międzyczasie mam do was prośbę: wejdźcie na rzeczony profil na Facebooku,  odnajdźcie w połowie września cztery ankiety i wypowiedzcie się w nich, to mi bardzo ułatwi życie;) Jeżeli z jakiegoś powodu nie możecie tam odpowiedzieć, możecie napisać mi tutaj, w komentarzu, jakie jest wasze zdanie. Profil i ankiety wyświetlą się, nawet jeżeli nie macie tam konta, więc żaden diabeł nie będzie miał nad wami kontroli za to, że napiszecie, jakie przepisy lubicie! ;)

piątek, 2 września 2011

Września niet:/

Przykro mi bardzo, ale mam ostatnio bardzo poważne problemy z komputerem, który powoli traci kontakt z rzeczywistością, a nie chcę, żeby to się skończyło moim pracowaniem na maszynie do pisania. W związku z tym nie będę mogła zajmować się blogiem przez jakiś czas i bezpieczniej jest powiedzieć, że nie będzie mnie cały wrzesień, niż coś wam obiecywać. Trzymajcie kciuki, żeby za tydzień wszystko było ok, a ja postaram się wrócić z dużą ilością przepisów i kilkoma niespodziankami:)

piątek, 26 sierpnia 2011

Bułki-buki

Co ja takiego robię, że wychodzą mi brzydkie bułki? Proszę doświadczone o radę. Nawet jeżeli wkładam je do piekarnika idealnie okrągłe i sprężyste, w pieczeniu opadają, robią się płaskie, szerokie i kostropate. Nagle ujawniają się tajemnicze nieregularności w cieście, które potem wystają i spiekają się niemiłosiernie. Co mam zrobić, żeby wyszły okrągłe i gładkie? Przyjmę każdą radę.


Bułki cynamonowe z sułtankami i żurawiną
(na bazie ciasta od bułek z jabłkami)

2 i 1/3 szklanki mąki
3 deko drożdży  - ja daję pół kostki
3/4 szklanki ciepłego mleka sojowego waniliowego
1/3 szklanki cukru
1/4 szklanki oleju słonecznikowego
łyżka cynamonuszczypta soli
garść sułtanek i garść suszonej żurawiny, namoczonych w ciepłej wodzie na pół godziny i odciśniętych

Rozczyn: łyżkę mąki, łyżkę cukru i połowę mleka wymieszać z pokruszonymi drożdżami, przykryć ścierką i odstawić na 15 minut aż urośnie. Dobre urośnięcie poznajemy po tym, że zabrudziła się ścierka.

Wymieszać w misce pozostałe składniki,. Dodać rozczyn, wymieszać, przykryć ścierką i odstawić na pół godziny aż wyrośnie. Potem należy wyrobić ciasto, żeby powstała z niego zwarta kula, odrywać małe kulki i kłaść na blachę. Gotowe przykryć ścierką i zostawić jeszcze na 15 minut do wyrośnięcia, w tym czasie nagrzać piekarnik do 180 stopni. Piec pół godziny, aż zrobią się złote i patyczek włożony w bułkę wyjdzie suchy - standardowo.

No, to co robię źle?

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dwie sałatki z bazylią

No, to trochę dłużej mnie nie było, niż zaplanowałam, w międzyczasie wpadałam do domu odespać i wymienić ubrania, ale szczerze mówiąc bardzo nie chciało mi się siedzieć przy komputerze - i dlatego teraz Was zasypię zaległymi postami z tego miesiąca. Będzie o sałatkach i sosach, o wegańskich wojażach, naleśnikach piwnych i brzydkich bułkach, a także trochę standardowego narzekania na świat i życie:)

Mój ojciec przez przypadek wysiał bazylię. Pewnie mu się pomyliła z jakimiś nagietkami, w końcu opakowania nasion są taaaakie podobne... w każdym razie w efekcie mamy dwie dekoracyjne, pseudoantyczne donice wypełnione młodymi listkami bazylii:) Po raz pierwszy nie muszę na niej oszczędzać i dodaję do czego się da, dostając w zamian fantastyczne i proste sałatki i makarony.


Sałatka z różowej fasoli z bazylią


2 szklanki ugotowanej różowej (lub pstrokatej) fasoli
garść świeżych listków bazylii
4-6 listków świeżej mięty
sól ziołowa
4-8 łyżek oliwy
łyżeczka soku z limonki
szczypta mielonej kolendry
świeżo zmielony pieprz

Bazylię i miętę zgnieść w ręce, żeby zaczęły wydzielać zapach, i wymieszać z fasolą. Dodać pozostałe składniki dolewając powoli oliwę, najpierw 4 łyżki, potem w razie potrzeby więcej. Na koniec oprószyć świeżyć pieprzem.



Pomidory z bazyliowym winegretem


2 duże, dojrzałe pomidory, sparzone lub nie, wg uznania
pół małej cebulki
duża garść liści bazylii
łyżeczka soku z cytryny
4-6 łyżek oliwy
kropla sosu chili
gruboziarnista sól

Pomidory pokroić w kostkę wielkości m/w kości do gry. Cebulkę drobno posiekać i dodać do pomidorów - nie więcej niż łyżkę. W kubeczku wymieszać widelcem bazylię, sok, oliwę i sos chili - aż do otrzymania kremowego sosu z nieco zmaltretowanymi listkami. Próbowałam całość zmiksować na gładko, ale smakuje zdecydowanie gorzej... Wymieszać pomidory z sosem i posypać odrobiną soli, do smaku. Jest pyszna świeżo po podaniu i po kilku godzinach, kiedy pomidory puszczą sok - wtedy należy dodać mniej sosu.

Do zobaczenia jutro!

czwartek, 28 lipca 2011

Kremowy koktajl malinowy

Tak na sam koniec sezonu - kiedy maliny same wpadają do ręki z krzaka, kiedy pająki i inne już się obżarły malinami i sobą nawzajem, przypomniało mi się, że właściwie można pić koktajle owocowe. Przestałam pić mleko kiedy miałam 14 lat, wracając potem do niego okazjonalnie, i tak się odzwyczaiłam od napojów mlecznych, że nawet teraz, kiedy mogę spokojnie kupić czy zrobić mleko sojowe (albo np migdałowe) nie piję ich prawie wcale... ale szejki lubiłam.



Trudno jest zrobić szejka bez lodów, a nie ma najmniejszego sensu mrozić świeżo zerwanych, soczystych owoców, więc znalazłam inny sposób:

szklanka świeżych malin
szklanka bardzo zimnego mleka sojowego
mała garść nerkowców
łyżeczka brązowego cukru z melasą (można pominąć, jeżeli nie lubicie melasy albo macie mniej kwaśne maliny)
kruszony lód

W blenderze miksujemy mleko i nerkowce na bardzo gładką masę- to potrwa ok. 2 minut. Dodajemy maliny i miksujemy jeszcze raz, na gładko - powinno z tego wyjść pół litra bardzo gęstego koktajlu. Dosładzamy do smaku, wrzucamy do szklanki kruszony lód do 1/3 objętości i dopełniamy naszym napojem. Resztę trzymamy w lodówce; starcza na 3 lub 4 szklanki,w  zależności od wysokości i objętości lodu.



Zdjęcie pochodzi z jednego z nielicznych ostatnio gorących dni. Wiecie, jaki miesiąc właśnie się kończy? Lipcopad...

poniedziałek, 25 lipca 2011

Sałatka meksykańska

W zeszłym roku często spotykałam się ze znajomymi w pewnej kawiarni, serwującej też treściwie jedzenie - gdzie zawsze zamawiałam sałatkę meksykańską, bo to jedyna potrawa, którą mogłam zjeść:) I to dobra, treściwa w swojej prostocie, jedzona z ciepłą bagietką, ale bez masła czosnkowego (mogliby dać za to oliwę, ale już nie będę się czepiać). Byłam w szoku, kiedy jakiś czas temu odwiedziłam ją ponownie i okazało się, że całkiem dobrą potrawę postanowiono "polepszyć" kurczakiem. Po co? Co ma kurczak do kuchni meksykańskiej? Nie wiem; na szczęście robią je tuż przed podaniem, więc specjalne zamówienie nie było przeszkodą. Od teraz poznają mnie po haśle: meksykańska bez kurczaka, bagietka bez masła, podwójne espresso i woda z lodem (do tego pieczone ziemniaki na pół) :)


Postanowiłam zrobić sobie cała miskę tej sałatki w domu, z płonną nadzieją, że starczy mi na dwa śniadania i kolacje, albo przynajmniej na jeden cały dzień. Niestety zniknęła w tajemniczych okolicznościach: musicie ją zrobić, żeby sprawdzić, czy u was też zniknie!


puszka kukurydzy (chociaż o tej porze roku można użyć świeżej)
puszka czerwonej fasoli (łaskawie pozwalam ugotować ją samodzielnie;))
jeden duży, mięsisty pomidor albo dwa mniejsze; obrane lub nie, wedle potrzeb
pół średniej wielkości zielonej papryki
pół średniej wielkości czerwonej papryki
dwa duże kiszone ogórki

Pomidora pokroić w kostkę wielkości ziarna fasoli. Papryki obrać, pokroić w szerokie paski a potem w kostkę tej samej wielkości. Kiszone ogórki pokroić w cienkie plasterki, jeżeli są szerokie - przeciąć na pół. Fasolę i kukurydzę odsączyć, wszystko wymieszać i polać sosem.


Można to polać sosem fasolowym, winegretem albo zielonym sosem, ale ja zrobiłam nowy, jadowity, specjalnie na meksykańską nutę:

szczypiorek od jednej cebuli
duży ząbek czosnku
1/4 szklanki oliwy
2 łyżki soku z cytryny
łyżka ostrego sosu chili
sól do smaku
woda

Wszystkie składniki zblendować na gładką masę, po czym dodać tyle wody, ile potrzebujemy do uzyskania odpowiedniej ilości sosu - u mnie zazwyczaj 1/3 szklanki. Oczywiście można ją zastąpić większą ilością oliwy i octu, ale ja jestem boleśnie świadoma kaloryczności tychże i wolę po prostu rozwodnić, zwłaszcza, że wszystkie walory smakowe pozostają nienaruszone. Jeżeli dodajecie wody, rozbełtajcie sos widelcem, żeby dobrze się połączył.
Ranking i toplista blogów i stron