środa, 29 kwietnia 2009

Co jest najważniejsze na blogu o jedzeniu?

Tak się ostatnio zastanawiałam, przeglądając moją listę blogów, która robi się powoli zbyt długa, żeby je codziennie przeglądać - co jest właściwie najważniejszą cechą bloga o jedzeniu?

Ja zaczęłam mój blog przede wszystkim pod wpływem Vegan Lunchbox - skromnego wizualnie bloga o niezmienionym od lat wyglądzie, prezentującego zawsze tak samo zrobione zdjęcia niesamowicie kreatywnych drugich śniadań, jakie autorka robi(ła) dla swojego synka. Na tej stronie nigdy nie było żadnych fajerwerków, żadnych eksperymentów ze światłem, kątem, dekoracją - szybkie zdjęcie zrobione rano i opisane bez żadnych anegdot, bez cytatów, stylizowania się na pisarkę i lizania palców w samym fartuchu.

Na drugim biegunie moich ulubionych blogów pasuje się What the hell does a vegan eat anyway? bazujące na skrajnie odmiennej idei - starannie dobrany szablon, zaprojektowany banner, duże, stylizowane zdjęcia, za każdym razem inaczej zrobione, chociaż połączone jedną stylistyką - i żadnych lub bardzo mało przepisów, tylko wymienione nazwy potraw, czasami linki, czasami krótkie objaśnienie co i jak, ale generalnie nic poza zdjęciami.

Są też blogi bazujące na mniej lub bardziej wątpliwej erudycji autora/autorki, pełne cytatów, poetyzujących opisów, zmian narracji, ozdobione lub nie mało amatorskimi lub półprofesjonalnymi zdjęciami. Są blogi bazujące na dizajnie, są bazujące na poczuciu humoru i osobowości autorki/autora, są takie, na których pojawiają się tylko przepisy i takie, na których przepisów nie ma wcale. Nie ma więc jednego wzoru postępowania, każdy pokazuje to, co jemu wydaje się najważniejsze - ale co jest najważniejsze dla czytelnika?

Chciałam o to zapytać was - jako moich czytelników ;) Co jest dla was wyznacznikiem dobrego bloga kulinarnego? Czy ważny jest jeden element, czy wszystko, czy sposób prezentacji wygrywa nad podmiotem prezentacji, co myślicie o dużych, kolorowych zdjęciach - po prostu jakie jest wasze zdanie na ten temat. Nad postami przez miesiąc powisi sobie ankieta, ale zapraszam też do komentowania tutaj - dzielenia się przemyśleniami, linkami, wykłócania z innymi i proponowania innych elementów, których ja nie zauważyłam.

Wypowiadając się jako pierwsza - nie znoszę, w żadnej dziedzinie, przerostu formy nad treścią. Owszem, lubię popatrzeć sobie na zdjęcia, ale gdybym z jakiegoś powodu miała zrezygnować z przeglądania 3/4 blogów, na które wchodzę, zostawiłabym te z tzw "zdjęciami poglądowymi" lub bez, z czytelnym menu i ciekawymi przepisami w których widać kreatywność kulinarną autora/autorki, a nie jej/jego osobowość i autopromocję. Jest to dokładnie ten sam powód, dla którego nie poważam Nigelli - w jej książkach nie ma ani śladu nowatorskich przepisów, wszystko widziano już 50 razy, a ona sama bazuje na sprzedawaniu siebie jako osoby, nie dobrej kuchni. Mam nieodparte wrażenie że spotkanie z Nigellą i próba porozmawiania z nią o jakichkolwiek jej własnych pomysłach i przemyśleniach skończyłaby się błyśnięciem zębami i propozycją dolania drinka.

Jeszcze jedno - nigdy nie chce mi się czytać długich postów, nawet podzielonych na akapity. Niniejszym więc zapraszam do wypowiadania się i kończę głupim gifem:

Anyżowa kaszka manna

Jedną z absolutnie niepotrzebnych rzeczy, jakie chciałam mieć, była zawsze kolekcja syropów do kawy o różnych smakach. Kawy dużo nie pijam, deserów nie robię, po co mi one - nie wiem. Przed zmasowanym zakupem zawsze powstrzymywał mnie skład owych, z góry nie zachęcający: syrop glukozowo-fruktozowy, sztuczny barwnik, sztuczny aromat, konserwantów od 1 do 6.

Ostatnio znalazłam jednak organiczny syrop anyżowy, do tego tańszy niż te wszystkie w kawiarniach, i używam go namiętnie w różnych konfiguracjach - od drinków, przez herbatę, ciasteczka (w planach), do dzisiejszego śniadania: kaszka manna na mleku sojowym (4 czubate łyżki kaszki na 1,5 szklanki mleka), nie słodzona, z łyżką syropu anyżowego (jest bardzo, bardzo mocny) i herbatą jaśminową. Pyszny, wyrazisty smak dla wielbicieli anyżku.

sobota, 25 kwietnia 2009

Ogrodowa sałatka z sosem migdałowym

Bardzo lubię szukanie świeżych ziół i roślin w lesie, na łące oraz we własnym ogrodzie i znalezienie w tym ostatnim kępek szczawiu zmotywowało mnie do zrobienia pysznej sałatki ze świeżych warzyw liściastych, doprawionej rewelacyjnym sosem z suszonych owoców i migdałów.




Jeżeli chodzi o sałatkę, to płuczemy, rozdrabniamy i mieszamy ze sobą:

garść liści szczawiu
garść liści mlecza (z roślin, które jeszcze nie zakwitły)
2 garście liści szpinaku
3 duże liście sałaty
2 duże liście kapusty pekińskiej, pozbawionej twardych fragmentów


W kwestii sosu sprawa jest bardziej skomplikowana, bo można go zrobić na 3 sposoby: 1) kompletnie kremowy (wtedy używamy blendera), 2) kompletnie chrupki (wtedy wszystko robimy ręcznie) lub 3) pośredni (wtedy blendujemy migdały i siekamy owoce). Niezależnie od decyzji, aby otrzymać pół filiżanki gęstego sosu potrzebujemy:

3 łyżki obranych i posiekanych migdałów lub migdałów w płatkach
3 suszone morele
łyżeczkę skórki pomarańczowej
łyżkę dowolnych suszonych owoców (zazwyczaj używam papai lub ananasa)
oliwę z oliwek - ok. 50 ml
łagodny ocet winny lub owocowy (np truskawkowy, taki jak robi Olga - ja użyłam hiszpańskiego octu z czerwonego wina) - ok. łyżeczki
pieprz ziołowy
sól czosnkową
łagodną paprykę lub paprykę wędzoną, w proszku (z wędzoną jest lepsze, ale trudno ją znaleźć, ja kupiłam w M&S)

Migdały i oliwę blendujemy (1 i 3) lub ucieramy pałką (2). Siekamy bardzo drobno suszone owoce i dodajemy do migdałów; chwilę rozcieramy pałką (2 i 3) lub blendujemy na gładką masę (1). Dodajemy przyprawy do smaku, dolewamy łyżeczkę octu i mieszamy. Jeżeli sos jest zbyt gęsty jak na nasz gust dodajemy trochę wody; całość roztrzepujemy widelcem i polewamy sałatkę przed podaniem.



Nie chciało mi się włączać blendera dla takiej ilości sosu, więc wszystko utarłam ręcznie. Śniadanie uzupełnił gęsty sok brzoskwiniowy, kawa i 3 ciasteczka orzechowe z oliwą z oliwek (kocham słodycze z Lidla).

wtorek, 21 kwietnia 2009

Tofu tahini

Zachęcona ostatnimi grzankami do zupy, zaczęłam różne rzeczy obsmażać w gęstym tahini. Okazuje się, że tłusta pasta sezamowa, odpowiednio potraktowana i na dobrej patelni, daje niesamowite efekty w kwestii skórki. Tak oto stworzyłam bardzo proste ciepłe kanapki z tofu, a przepis jest taki:

Pół kostki tofu przekrawamy na 2 cieńsze plastry i każdy z nich na 2 trójkąty. W filiżance mieszamy łyżkę tahini z łyżką sosu sojowego, lekko bełtając, żeby się połączyły. Na patelni rozgrzewamy cieniutką warstwę tłuszczu (albo w ogóle nic, ale na mojej samo tofu przywiera natychmiast) i kładziemy tam nasze trójkąty. Każdy z trójkątów polewamy łyżeczką naszą mieszanką, nakładając trochę i rozsmarowując tak, żeby troszkę ściekało po bokach, ale nie za bardzo. Po ok minucie odwracamy tofu razem z sosem na drugą stronę i powtarzamy operację po drugiej, zezłoconej stronie tak, żeby została nam jeszcze odrobinka sosu. Po minucie odwracamy po raz trzeci, smarujemy cienką warstwą sosu i posypujemy czarnym sezamem; odwracamy po raz ostatni i powtarzamy ostatni krok. Zdejmujemy tofu prosto na kanapki i polewamy dowolnym sosem, byle nie tłustym, ja wybrałam keczup.



Keczup przybrał na zdjęciu straszliwą barwę, w rzeczywistości był całkiem zwyczajnym keczupem ze sklepu.

Pudełka

Zbiorczy post pudełkowy, część jeszcze z zeszłego tygodnia:




Po prawej: małe, konserwowe kukurydze i oliwki (radzę dobrze osuszyć przed włożeniem)

Pośrodku: kasza jaglana gotowana z oliwą

Po lewej: farfocle sojowe z suszonymi grzybami (nie wiem, jakie to, bo zgubiłam etykietkę) w pikantnym sosie pomidorowym



Po prawej: sałata lodowa z marynowaną cebulką i ziarnami słonecznika

Pośrodku: makaron w stanie czystym :)

Po lewej: krwiste tofu po meksykańsku z mandarynką (jedną) - nie pamiętam, jak je robiłam :)




Tutaj postanowiłam wszystko wymieszać od razu i nie bawić się w bezsensowne przegródki, więc załadowałam do jednego pojemnika mieszankę fasolek gotowaną na parze, makaron młyńskie koła i glazurowane tofu z książki "Zaskakujące tofu", które w ramach inwencji własnej pokryłam na patelni sezamem. Obok poświąteczny deser waniliowy Alpro i jedna kwaśna mandarynka.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Zaskakujące tofu

Jakiś tydzień temu znudzona przeglądałam książki kucharskie w Empiku, jak zwykle psiocząc na polską ofertę, wydawców, zamordyzm i wszechobecne tłuszcze zwierzęce, aż nagle osłupiałam:

"Zaskakujące tofu" na półce. Twarda okładka, zdjęcia w środku. I polska autorka! Różnych rzeczy się spodziewałam, głównie zagranicznych, źle przetłumaczonych przedruków (mój faworyt to płatki drożdżowe przetłumaczone na drożdże spożywcze, gratuluję osobie, której uda się zrobić to danie wg polskiego przepisu - "Smażone pikantne tofu" w "Słynnych wegetarianach i ich przepisach") opatrzonych polskim wstępem jakiegoś niedoedukowanego dietetyka udowadniającego, że rośliny nie są w stanie dostarczyć białka ludziom i wszyscy weganie umrą w strasznych męczarniach (tu polecam świetny wywiad z prof. Witoldem Szostakiem w kwietniowym numerze "Natura i ty") wydanego na papierze toaletowym; słowem ostatnią rzeczą, na którą liczyłam, jest znalezienie w sieci księgarni na półce ładnie wydanej polskiej książki wegańskiej - bo w praktyce, nie licząc kilkakrotnie poproponowanego miodu oraz chyba raz wymienionego masła - jest to książka kompletnie wegańska.


Autorką jest Mariola Białołęcka, właścicielka wydawnictwa Czerwony słoń; jak podpowiada moja koleżanka, z którą kupowałam, prawdopodobnie spokrewniona z autorką fantasy Ewą Białołęcką :) (w każdym razie jakaś Ewa B. jest wymieniona w podziękowaniach). Autorka jest buddystką i stąd zapewne wypływa jej zainteresowanie moim ulubionym produktem sojowym (no prawie; wędzony tempeh wygrywa w przedbiegach).

Nie kupiłabym książki za 40 zł tylko dlatego, że jest; kupiłam dlatego, że wydała mi się rewelacyjna i testowanie przepisów w ciągu tygodnia tylko mnie w tym utwierdziło. Książka zawiera zarówno rady podstawowe, czasami zbyt oczywiste, żeby o nich pamiętać (odsączone tofu nie pryska w czasie smażenia; krojenie w trójkąty jest ładniejsze niż w kwadraty) oraz bardziej zaawansowane, podane w prostej i zrozumiałej formie, bez zbędnego poetyzowania. W książce podano ok 80 przepisów, z których kilka znalazło się na stronie internetowej sponsora, czyli polsoi: http://www.polsoja.com.pl/ksiazka.html

Dodatkowym atutem (dla mnie) jest to, że przepisy są podane wagowo/objętościowo wg kostek tofu polsoi, którego ja używam, bo jest najtańsze i najsmaczniejsze z mi dostępnych - nie muszę przeliczać, ile to jest 100 g, mogę zwyczajnie przekroić kostkę na pół. Przepisy są proste, ale bardzo pomysłowe i, zgodnie z tytułem, zaskakują nawet mnie: do kupna przekonały mnie przepisy na Creme brulee (tak, wegańskie!), tartę czekoladową, sałatki z dressingiem z tofu, zapiekankę po prowansalsku, nadziewane daktyle i zupy - krem z dodatkiem tofu.

Jeżeli chodzi o wypróbowanie przepisów, to na razie miałam czas na tylko 4:

słodki serek śliwkowy i sałatkę z jabłek, rukoli i tofu - do tych nie mam zdjęć, bo zamazałam obiektyw ciastem :)


naleśniki z tofu:




tofu glazurowane:



Podsumowując: książka jest bardzo dobra nie tylko jak na warunki polskie, ale w ogóle. Szata graficzna kolorowa i przejrzysta, styl jasny i zrozumiały, wszystkie potrzebne informacje są na miejscu. Naprawdę polecam, jak mało co mało kiedy.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Grzanki czosnkowe

W ramach dnia czosnku postanowiłam zrobić jakieś dobre grzanki, nie takie, o jakich się zazwyczaj myśli - z masłem i czosnkiem - tylko chrupiący chleb i górkę pachnących czosnkiem dodatków. Padło na lekko śródziemnomorskie klimaty - mamy ser, sok z cytryny, oliwę, cebulę, czosnek i oliwki z papryką.


Śródziemnomorskie grzanki czosnkowe

4 kromki chleba tostowego (lub bagietka)
pół kostki twardego tofu
pół małej cebuli
2 ząbki czosnku
garść zielonych oliwek z papryką
oliwa z oliwek
2 łyżki soku z cytryny
sól, tymianek
majonez wege


Najpierw kroimy tofu na plastry, a każdy plaster wszerz na słupki. W miseczce polewamy je sokiem z cytryny, łyżką oliwy i solą, starannie mieszamy "wcierając" mieszankę w słupki sera. Odstawiamy w chłodne miejsce.

Cebulę i czosnek obieramy i siekamy drobno. Rozgrzewamy oliwę na patelni i wrzucamy warzywa na średni ogień, smażymy aż cebula się zeszkli i dodajemy tofu i tymianek. Całość smażymy aż tofu zezłoci się ze wszystkich stron.

Grzanki podpiekamy w opiekaczu lub na tej samej patelni, na której smażyliśmy ser, będą wtedy bardziej aromatyczne.

Grzanki smarujemy lekko majonezem, żeby całość się przykleiła. Pokrojone w oponki oliwki mieszamy z czosnkowo-cebulowym tofu i nakładamy hojnie na kanapki.


19 kwietnia 2009r. - Dzień Czosnku

sobota, 18 kwietnia 2009

Grillowane kanapki z awokado II

Miałam ochotę zrobić dzisiaj grillowane kanapki z awokado i przypomniałam sobie, że mam jeszcze trochę "cheddara" który należałoby zużyć, więc postanowiłam połączyć te dwa przepisy. Dodałam jeszcze kilka z moich ulubionych składników (marynowane cebulki, prażona cebula) i całość wyszła naprawdę bardzo dobra.


Przepis na 4 kanapki:

8 kromek pieczywa tostowego

1 dojrzałe awokado
4 łyżki kremu cheddar
5-8 marynowanych cebulek
2 łyżki prażonej cebuli
łyżka nasion słonecznika (wyłuskanych)
łyżka soku z cytryny
ew. sól i pieprz

Obieramy awokado, wyjmujemy z niego pestkę i rozgniatamy dokładnie widelcem. Mieszamy z kremem cheddar na jednolitą masę, dodajemy resztę składników (nie kroimy cebulek, chyba że ktoś bardzo musi) i mieszamy.

Gotową pastą smarujemy 4 kromki chleba, przykrywamy pozostałymi i grillujemy (na patelni lub na świeżym powietrzu) do uzyskania pożądanego stopnia spalenia chleba. Mój jest mocno spalony, jak widać - i wiem, że to nie jest zdrowe ;)

wtorek, 14 kwietnia 2009

Krem "cheddar"

Najpierw wegańska część stołu wielkanocnego:


O lewej, w kierunku wskazówek zegara: pasztet fasolowy, jajka tofu, parówki sojowe, ogórki w majonezie w łódce z wiosłującym kalafiorowym barankiem, sałatka z mandarynkami, sałata w sosie vinegret, groszek w majonezie.


Na blogu V de Vegana znalazłam ciekawy przepis na "wegański cheddar", który postanowiłam zrobić jako sos do warzyw oraz krem do kanapek. Wyszedł bardzo smaczny, chociaż trudno mi powiedzieć, co ma wspólnego z cheddarem, bo takiego prawdziwego chyba nigdynie jadłam...


ćwierć szklanki mąki kukurydzianej
2 kopiaste łyżki mąki pszennej
duża łyżka margaryny
3/4 szklanki płatków drożdżowych, których tyle nie miałam, więc dodałam jakieś 5 łyżek
1-2 łyżeczki słodkiej papryki, zastąpiłam 1 łyżeczką słodkiej i 1 wędzonej papryki
1,5 - 2 szklanki wody
opcjonalnie:łyżka musztardy
sól



Rozpuszczamy margarynę i do rozpuszczonej dodajemy mąkę pszenną. Na tym etapie zorientowałam się, że dodałam za dużo mąki chyba i dolałam jeszcze trochę oliwy, żeby było bardziej kremowe. Podsmażamy na złoto.

Dodajemy mąkę kukurydzianą, płatki drożdżowe (albo trochę, jak ja, albo rzeczywiście pół paczki, jak w przepisie - jak kto lubi) i przyprawy, mieszamy i dolewamy wody (oraz dodajemy musztardę, w mojej wersji). Radze dolać najpierw trochę, wymieszać, dolać do 1,5 szklanki i potem, jakby się robiło za gęste zanim się zagotuje, dolać jeszcze. Zagotować mocno mieszając i kiedy masa będzie bardzo gęsta, zdjąć z ognia.

Na ciepło smakuje inaczej niż na zimno, ma wtedy bardzo serowy posmak, doskonale nadaje się jako gęsty sos. Później gęstnieje na krem, smak staje się mniej wyraźny i bardziej tłusty.


Autor poleca na kanapkach z marmoladą z gorzkiej pomarańczy; nie mam, to nie spróbowałam.

sobota, 11 kwietnia 2009

Życzenia wielkanocne

Jako że blog kulinarny, to i życzenia będą kulinarne :)


Życzę wam wszystkim, żeby święta w rodzinie nikomu się nie przejadły; żeby obowiązkowy żur z kiełbasą i sałatka z majonezem nie przesłoniły całej idei święta; żeby kościół nie był tym samym, co religia, żeby spotkanie oznaczało tylko radość oczekiwania, żeby jajka się nie przegotowały a barany z masła nie roztopiły; żebyście wszyscy wyszli po śniadaniu na spacer i żeby słońce świeciło jak nigdy.

Żeby nikt, ani człowiek, ani zwierzę, nie ucierpiał z waszej winy, i żebyście wy nie cierpieli przez nie.



Życzenia składały: kalafiorowe baranki, ziołowe kulki i rzeżucha.

Chrzanowe jaja tofu

To będzie zdaje się moja ostatnia propozycja do Kuchni Wielkanocnej, jako że po Wielkanocy dań świątecznych przygotowywać nie planuję ;)


Jajek nie jem. Nie jem ich, bo są dla mnie symbolem wykorzystywania bogu ducha winnych zwierząt w makabryczny sposób, odbierania im wszelkich praw: do życia zgodnie z naturą, do własnego miejsca, do komfortu rozmnażania i opieki nad potomstwem. Jajko to dla mnie symbol życia w podstawowym tego słowa znaczeniu: coś rośnie i rodzi się, żeby być wolne, a nie służyć.

Dlatego śmieszą mnie argumenty niektórych wegan, że jajko jako symbol nie powinno być używane w wegańskim śniadaniu wielkanocnym: widzieliście drodzy współczujący na jakimś stole ŻYWEGO barana albo zająca? A statuetki są. Chciałam zrobić barana sushi w formie do masła, ale żadna mnie nie satysfakcjonowała, więc zostałam jedynie przy robieniu jajek z tofu.


Do zrobienia chrzanowych jajek tofu potrzebny jest zgodnie z nazwą chrzan i tofu - to z okrągłego pudełka, nie w kostce, bo musi być miękkie (niestety ten fakt znacznie podnosi koszt dania). Oprócz tofu, którego jest mało, użyjemy kaszki manny w charakterze wypełniacza, rzeżuchy w charakterze przyprawy oraz przeróżnych przypraw w charakterze upisankowienia podmiotu.


pudełko tofu naturalnego
4-5 łyżek suchej kaszki manny, najlepiej błyskawicznej
bulion w formie dowolnej, 1,5 szklanki
łyżka chrzanu
łyżka posiekanej rzeżuchy
majonez wege
sól, pieprz


Gotujemy kaszkę mannę w bulionie wg przepisu. Ciepłą zdejmujemy z ognia, chwilę mieszamy i dodajemy odsączone tofu. Rozcieramy je dokładnie na jednolitą masę - ręcznie lub mikserem. Dodajemy chrzan, rzeżuchę i pieprz, soli do smaku. Odstawiamy do ostygnięcia.

Zimna masa powinna zdecydowanie zgęstnieć, więc dodajemy do niej majonezu w takiej ilości, żeby całość ładnie się lepiła i był dość miękka, ale zwarta. Nabieramy po łyżeczce masy, lepimy z niej jajopodobne gałki i obtaczamy w jednym z kilku proponowanych ubranek dla naszych jajek. Moje były trzy:


Żółta panierka

1/2 kurkumy
1/3 imbiru
1/6 pieprzu cytrynowego


Czerwona panierka

1/2 słodkiej papryki
1/2 wędzonej papryki


Ziołowa panierka

1/5 suszonej mięty
1/5 suszonego tymianku
1/5 suszonej bazylii
1/5 suszonego oregano
1/5 suszonego rozmarynu


Polecam robienie ich kolorami, tzn najpierw same ziołowe, potem same żółte i na końcu same czerwone, uważając, żeby przyprawy nie wymieszały się np na łyżce do przenoszenia masy. Gotowe jajka układamy na talerzu i chłodzimy przez noc w lodówce; zrobią się bardziej twarde i zdecydowane w smaku.



Enjoy :)

piątek, 10 kwietnia 2009

Ostatnie pudełka

Dwa pudełka z tego tygodnia; pierwsze z fasolkami, drugie z makaronem razowym.


Po lewej: mieszanka fasolek szparagowych fix-mix ugotowana na parze i orientalne tofu, smażone w oleju z wędzoną papryką, chana masalą i pieprzem. Okazało się, że źle wyliczyłam potrzebną ilość fasolki, więc dodałam też trochę cieciorki z puszki.

Po prawej: 2 pokrojone dojrzałe banany



Po lewej: parówka tofu w makaronie razowym z czarnym sezamem

Po prawej: sałata lodowa z dodatkiem połówek marynowanej cebulki. W rybce sos vinaigrette z przyprawami z torebki :) Tam były zdaje się ziarna słonecznika i cośtam, wiem tylko, że zatkało mi buteleczkę i nie mogę jej teraz wyczyścić, więc następnym razem chyba wezmę osobno oliwę z octem i osobno przyprawy..

czwartek, 9 kwietnia 2009

bita kawa i tajski deser na śniadanie

Dzisiaj dwa słodkie przepisy na intencję letniego wegetarianizmu mojej koleżanki, która zażądała kiedyś więcej słodyczy:


Pierwszy przepis to zmodyfikowana na użytek wegański bita kawa z forum cincin. Modyfikacja polegała tylko i wyłącznie na użyciu świeżego, ciepłego mleka sojowego z łyżeczką śmietanki kokosowej dla aromatu, więc nie będę się produkować i kopiować przepisu:


Słodka, sycąca, pyszna, w enigmatyczny sposób przypomina w smaku kogel mogel - to musi być ten ubity na pianę cukier, innego wytłumaczenia nie widzę ;)



Drugi przepis przyniosła ze sobą koleżanka, pokazując mi broszurkę zdobytą na dniu tajskim: banany w mleku kokosowym. To jest ponoć tajski deser, ale osobiście nie widziałam przeszkód, żeby zrobić z niego lepszą wersję śniadaniowej zupy mlecznej :)


4 banany
szklanka mleka kokosowego
4 łyżki cukru (użyłam brązowego)


Z mleka oddzielamy śmietankę do osobnego naczynia. W wysokim (!!!) garnku kładziemy pokrojone na krzyż (na pół i wzdłuż) banany i zalewamy chudym mlekiem kokosowym - jeżeli mamy gęste, można je rozcieńczyć wodą. Gotujemy banany na średnim ogniu, bo mleko kipi strasznie. Kiedy zacznie się gotować i nie ucieknie, dodajemy cukier i odłożoną śmietankę, zdejmujemy z ognia i podajemy na ciepło.



To jest przepis, jak się okazało, na 3 porcje - bardzo sycące porcje. Udekorowałam je dodatkowo kończącym mi się niestety płynnym karmelem.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Ogórki z majonezem

Odkryłam dzisiaj ze zdziwieniem, że nasz domowy, świąteczny specjał jest w ogóle szerszej publiczności (w moim mieszkaniu) nieznany, więc dotarło do mnie, że może szerszej też nie (zresztą zamieszczałam już bardziej oczywiste rzeczy). Oryginalny przepis, czyli ogórki kiszone plus majonez, wzbogaciłam o ulubione wiosenne dodatki, a ponieważ ta prościutka i szybciutka sałatka jest dla mnie jak najbardziej tradycyjna, dołączam ją do Kuchni Wielkanocnej.


Wielkanocna sałatka z ogórków kiszonych

4 średnie ogórki kiszone (ilości tak naprawdę dowolne)
pół słoika marynowanych cebulek
pół małego słoika wege majonezu
szczypiorek
pieprz


Ogórki kroimy w drobną kosteczkę a cebulki przekrawamy na pół - oczywiście jedno i drugie porządnie odsączone z zalewy! Siekamy szczypiorek. Mieszamy całość z majonezem i dodajemy pieprzu; soli nie radzę, chyba że ktoś ma wybitnie niedorobione ogórki.



Ta sałatka działa pomocniczo i odświeżająco po dużych ilościach raczej mdławego jedzenia, jakim są jajka i tradycyjne polskie sałatki majonezowe (których nie cierpię). Jako że takich rzeczy nie jem, dzisiaj połączyłam ją z chlebem razowym posmarowanym masłem orzechowym, tapenadą z suszonych pomidorów i migdałów (o wiele mniej smaczna niż to się wydaje z nazwy) i świeżą bazylią. Do picia wybrałam nie herbatę, tylko sok żurawinowy.

sobota, 4 kwietnia 2009

Sałatka z sosem ziołowym i falafle z pesto

To jest moje śniadanie dokładnie sprzed tygodnia, tylko nie chciało mi się go wpisać:P Wykorzystano tu resztki z poprzedniego dnia, wielodaniowego obiadu który powstał na skutek kuchennej szajby. Sałatka na bazie przepisu z "Kuchni Wegetariańskiej" okazała się być pyszna, zwłaszcza uzupełniona o pyszny, aromatyczny sos autorstwa mojej współlokatorki - tajemniczej ręki pojawiającej się od czasu do czasu na zdjęciach :)



Sałatka

2 cukinie pokrojone w pałeczki
3/4 szklanki zielonej fasolki szparagowej
1zielona papryka
2 łodygi selera
w oryginale jeszcze pęczek rukwi wodnej, zignorowany w naszej wersji


Sos

garść nerkowców
pół szklanki mleka sojowego
mała główka czosnku
1-2 łyżeczki soku z cytryny
3 garście suszonej mięty lub 1 świeżej
2 cm kawałek świeżego imbiru
łyżka oliwy z oliwek
sól


Pokrojone wedle gustu cukinię i fasolkę ugotować na parze do miękkości i ostudzić. Paprykę umyć, wypestkować i pokroić w słupki tej samej długości co cukinia i fasolka. Umyte łodygi selera pociąć w talarki. Wymieszać wszystkie warzywa w misce, lekko je soląc. Wstawić do lodówki.

Do sosu obieramy czosnek i imbir, a następnie wszystkie składniki przekładamy do wysokiego naczynia i cierpliwie blendujemy na gładką masę. Wstawiamy do lodówki i polewamy nim sałatkę tuż przed podaniem, bo inaczej warzywa wchłoną cały jego smak i nie będzie już takie smaczne. Możemy też podać osobno sałatkę i osobno sos tak, żeby każdy zmieszał je w dowolnych proporcjach.


Tutaj sałatkę jadłam w towarzystwie moich ulubionych falafli z domowym pesto i była przepyszna, więc zamierzam ją zrobić jeszcze raz na Wielkanoc, co włącza ją niniejszym do akcji Kuchnia Wielkanocna :)

Wiosenna sojecznica

Pyszna, delikatna sojecznica ze szczypiorkiem, imbirem i bazylią, na chrupiącym krakersie ryżowym.



2-4 krakersy z brązowego ryżu, najlepiej solone
pół kostki naturalnego tofu
ćwierć średniej cebuli
1,5 cm kawałek imbiru
świeży szczypiorek i bazylia
łyżka sosu sojowego
łyżeczka curry
szczypta soli i pieprzu
coś do posmarowania krakersa - margaryna, majonez, sos...


W miseczce kruszymy tofu na kawałeczki, dodajemy curry, sól, pieprz, sos sojowy i zalewamy wrzątkiem na 10 minut, mieszając tak, żeby cała woda się zabarwiła.

Siekamy drobno cebulkę i imbir i podsmażamy na oliwie aż cebula się zeszkli. Odlewamy 3/4 wody i resztę zawartości miseczki przenosimy na patelnię uważając na pryskający olej. Smażymy aż płyn wyparuje a tofu zrobi się intensywnie złotożółte.

Krakersy smarujemy i nakładamy kopczyki sojecznicy w ilości dowolnej, ale tak, żeby nie pospadała przy jedzeniu :) Posypujemy siekanym szczypiorkiem i bazylią.


Pyszne z zieloną herbatą; chyba po raz pierwszy posmakowały mi te ryżowe wióry.

piątek, 3 kwietnia 2009

grillowany seitan i 2 ciabatty

Ostatnio nie miałam zupełnie czasu na uzupełnianie wpisów, więc uzbierało mi się kilka różnych potraw do zaprezentowania i to jest moje internetowe zadanie na weekend :) Na pierwszy ogień pójdą 2 piknikowe ciabatty, jedna z duszonymi pieczarkami i wędzonym tofu, a druga z grillowanym seitanem, szczypiorkiem i majonezem.

Kanapkami zajmę się później, a najpierw podam przepis na grillowany seitan, który będzie moją pierwszą propozycją w ramach Kuchni Wielkanocnej:


Pikantny, orientalny seitan z grilla

pół kg seitanu przygotowanego wg tego przepisu (przepis kończy się po wypłukaniu)
1,5 litra bulionu warzywnego
łyżka suszonej pietruszki
łyżeczka suszonej bazylii lub ziół prowansalskich
50 ml sosu sojowego
50 ml ostrego sosu chili
sól, pieprz



Na zdjęciu powyżej widzimy gotowy, świeżo opłukany seitan; postanowiłam tym razem przygotować go z mąki chlebowej 1100 i muszę przyznać, że wyszedł bardzo smaczny (chociaż z otrębami), tak więc zachęcam do eksperymentów z grubą mąką.

Zagotowujemy bulion z suszonymi ziołami, ew. pieprzem i dużą ilością soli, jak na ziemniaki. Do wrzącego wrzucamy cały seitan i gotujemy na średnim ogniu, aż nie wypłynie (co mu trochę zajmie; pamiętajcie, żeby wziąć większy garnek, bo się rozrasta!). Po wypłynięciu zmniejszamy ogień i gotujemy jeszcze minutę/dwie, po czym wyjmujemy do ostudzenia. Bulion można zachować jako podstawę do zup, świetnie się sprawdza.

Wystudzony seitan kroimy najpierw na 2 placki, a potem każdy na 4 kotlety, w sumie 8:


Teraz pakujemy je w coś nieprzylepnego i zamrażamy na kość. W zamrażalniku mogą leżeć miesiącami i nic im nie jest; można tez niby użyć świeżego, ale zamrażanie nadaje seitanowi ciekawszą i bardziej odpowiednią do grillowania teksturę.

Dalsza część odbywa się na przydomowym grillu lub patelni grillowej, które odpowiednio rozgrzewamy. Seitan wyjmujemy z zamrażalnika na krótko przed obróbką, tak, żeby był jeszcze dość twardy, kiedy zaczynamy go grillować. W szklance lub dzbanuszku mieszamy sos sojowy z sosem chili i pół szklanki wody, tworząc z tego marynatę do podlewania seitanu; kładziemy go na grillu i kiedy zacznie syczeć OD GÓRY polewamy (najlepiej smarujemy pędzelkiem) go delikatnie naszym sosem, powtarzając tę czynność co jakiś czas. Nie marynujemy w nim wcześniej, nie polewamy części, która akurat się smaży, tylko górną. Kiedy jedna strona będzie gotowa, odwracamy i smarujemy gorącą część górną tak, żeby nie zdążyła wyschnąć. Po przygotowaniu drugiej strony jeszcze raz przewracamy kotleciki do pierwotnej pozycji i grillujemy minutę.

Tak przyrządzony seitan jest pyszny świeżo zrobiony, z chrupiącymi warzywami, ryżem w stylu orientalnym lub na zimno, jako dodatek do kanapek.





Ciabatta 1:

1 świeża ciabatta
2 lub 3 kotleciki seitanowe wg powyższego przepisu
2 łyżki siekanego szczypiorku
wege majonez

Ciabattę rozkrajamy i smarujemy z obu stron majonezem*. Jedną stronę posypujemy siekanym szczypiorkiem (nie przy krawędziach, bo wyleci). Zimne kotleciki kroimy na plasterki i układamy na warstwie szczypiorku; przykrywamy drugą połową :)

* nigdy nie lubiłam majonezu, takie zwykłego, więc nie korciło mnie za bardzo robienie wersji wege, ale ostatnio uznałam, że mi się przyda na święta i kupiłam pioruńsko drogi słoiczek Orico. Smakuje zupełnie jak zwyczajny majonez z tym, że jest lepszy - to znaczy, smakuje mi :P



Ciabatta 2:


1 świeża ciabatta
1/3 opakowania wędzonego tofu
3 do 5 pieczarek
sos sojowy
majonez wege
olej


Pieczarki czyścimy i kroimy na plasterki razem z nóżkami (mogą zostać z kapeluszem lub tworzyć autonomiczny plaster, jak kto woli). Na patelni rozgrzewamy odrobinę oleju i wrzucamy pieczarki, smażąc po 2 minuty z każdej strony. Mieszamy sos sojowy z wodą w proporcji 1:1 dla sosu jasnego lub 1:3 dla sosu ciemnego i pół szklanki tej mieszanki wylewamy na patelnię. Dusimy na wolnym ogniu przez 5 minut, po czym przewracamy plasterki na 2 stronę, dolewamy trochę sosu jeżeli wyparował i dusimy następne 3-4 minuty. Zdejmujemy z patelni do przestygnięcia.

Tofu kroimy na plasterki. Rozkrojoną ciabattę smarujemy majonezem, układamy plasterki tofu i ciepłe pieczarki, przykrywamy drugą połową.


Ta kanapka, w odróżnieniu od poprzedniej, powinna być jedzona na ciepło zaraz po usmażeniu pieczarek. Obie są pyszne, proste i szybkie do przygotowania w warunkach polowych i zadają kłam powszechnie panującej opinii, że na kanapce musi się znaleźć szynka, pomidor i żółty ser. Jeżeli znacie osoby podzielające taką opinię to przygotujcie przy nim jedną z powyższych ciabatt a potem zjedzcie na jego oczach i zostawcie mu tylko mały kawałeczek, żeby skisnął z zazdrości :>
Ranking i toplista blogów i stron