Indyjska przyprawa do herbaty jest jednym z moich ulubionych smaków: piekę z nią babeczki, dodaję do naleśników i oczywiście robię herbatę:) Nie mogło jej zabraknąć w moim lubionym daniu śniadaniowym, gofrach. Możecie użyć gotowej mieszanki lub zrobić własną wg proporcji podanych w tym przepisie. Smacznego!
szklanka mąki
2-3 łyżki cukru
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka przyprawy chai
2-3 łyżki oliwy lub oleju
mleko sojowe waniliowe
Mieszamy suche składniki w dużej misce i dodajemy oliwę lub olej. Mieszamy aż powstaną grudki i dodajemy powoli mleko, cały czas mieszając, aż do osiągnięcia konsystencji ciasta biszkoptowego. Nagrzewamy gofrownicę i postępujemy wg instrukcji pamiętając o smarowaniu foremek za każdym razem.
niedziela, 27 lutego 2011
sobota, 26 lutego 2011
Pasta z akcentem południowym
Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że będąc weganką ograniczam sobie horyzonty kulinarne... Nie sądzę, żeby przyszło mi do głowy zjeść wiele rzeczy gdybym mogła zamiast tego dostać kanapkę z serem (jest to też główny mój argument przeciwko wegańskim serom. Wszyscy wrócimy do śmieci i byle czego): pieczona pietruszka, kalafior curry, sałatka z buraczkami z zupy, szparagi, te wszystkie rzeczy, które spróbowało się raz albo wcale i odrzuciło bo śmierdzą/trzeba gryźć/wymagają obierania/nie zasmakowały w danym połączeniu... Gdybym nie musiała opierać się na warzywach sezonowych w sezonie zimowym nie wiedziałaby, jak większość rzeczy smakuje razem. Na kolację zrobiłabym sobie zupkę instant ser w ziołach i po sprawie. Żadnych zapiekanek.
Nadal lubię i nie lubię wielu rzeczy, ale jem wszystko. Szukam nowych rozwiązań. Por okazał się smacznym surowym warzywem. Sok z kapusty kiszonej stawia na nogi zima jak nic innego. Niedługo pewnie runie ostatni bastion i zacznę jeść seler, ale na razie nie jestem aż tak zdesperowana. Chociaż może pieczony byłby dobry...
Ta pasta też powstała przez przypadek, z rzeczy z lodówki. Nigdy przedtem nie dodawałam oliwek do fasoli i chociaż przyznam, że całość na pewno prezentuje się lepiej z fasolą białą zamiast czerwonej, to pasta jest przepyszna i musicie ją zrobić, rady nie ma:
puszka fasoli
1/3 puszki krojonych pomidorów
duża garść oliwek, dowolnych, bez pestek
2 łyżki musztardy francuskiej
mały ząbek czosnku
trochę oliwy
natka pietruszki
świeży pieprz, rozmaryn i tymianek
Oliwki i natkę drobno posiekać. Zmiksować fasolę, pomidory i czosnek dodając trochę oliwy dla gładkości (i smaku). Pastę wymieszać z oliwkami, natką i musztardą, doprawić do smaku i zjeść:) Trzyma się kilka dni w lodówce.
Na fejsbuku możecie zobaczyć początki mojego nowego hobby, czyli robienia cukierków. W zeszłym roku ćwiczyłam robienie czekoladek, teraz czas na trudno dostępną masówkę.
Nadal lubię i nie lubię wielu rzeczy, ale jem wszystko. Szukam nowych rozwiązań. Por okazał się smacznym surowym warzywem. Sok z kapusty kiszonej stawia na nogi zima jak nic innego. Niedługo pewnie runie ostatni bastion i zacznę jeść seler, ale na razie nie jestem aż tak zdesperowana. Chociaż może pieczony byłby dobry...
Ta pasta też powstała przez przypadek, z rzeczy z lodówki. Nigdy przedtem nie dodawałam oliwek do fasoli i chociaż przyznam, że całość na pewno prezentuje się lepiej z fasolą białą zamiast czerwonej, to pasta jest przepyszna i musicie ją zrobić, rady nie ma:
puszka fasoli
1/3 puszki krojonych pomidorów
duża garść oliwek, dowolnych, bez pestek
2 łyżki musztardy francuskiej
mały ząbek czosnku
trochę oliwy
natka pietruszki
świeży pieprz, rozmaryn i tymianek
Oliwki i natkę drobno posiekać. Zmiksować fasolę, pomidory i czosnek dodając trochę oliwy dla gładkości (i smaku). Pastę wymieszać z oliwkami, natką i musztardą, doprawić do smaku i zjeść:) Trzyma się kilka dni w lodówce.
Na fejsbuku możecie zobaczyć początki mojego nowego hobby, czyli robienia cukierków. W zeszłym roku ćwiczyłam robienie czekoladek, teraz czas na trudno dostępną masówkę.
sobota, 19 lutego 2011
Placki kukurydziane z karmelizowanym grejpfrutem
Rozumiem, że skoro jestem chora od początku lutego to mąci mi się w głowie, ale żeby aż tak? Byłam święcie przekonana, że opublikowałam ten post, a okazuje się, że tak jak zostawiłam go sobie "do dokończenia rano" na początku lutego, tak nadal tu siedzi... do rzeczy więc:)
Kupiłam niedawno książkę Vegan Soul Kitchen, zawierającą przepisy na tradycyjne dania kuchni afroamerykańskiej - w wersji nietradycyjnej:) A może raczej neotradycyjnej, bo autor wielokrotnie podkreśla, że dany przepis w swoich źródłach na wersję roślinną, do której "podorzucano" mięso czy ryby w miarę, jak społeczeństwo się bogaciło. Znałam tę książkę już wcześniej i bardzo chciałam ją mieć, bo świetnie się ją czyta. Klimat też się udziela i przy przeglądaniu rozdziału na temat arbuza przychodzi poczucie, że tak naprawdę siedzimy w mrocznej głębi domu, bo na dworze panuje 40-stopniowy upał i nie da się nigdzie ruszyć, a bezwład mogą pokonać tylko aromatyczne dania.
Na śniadanie wybrałam placki kukurydziane, Johnny Blaze Cakes, które ożeniłam z ozdobą sałatki znajdującej się kilkadziesiąt stron wcześniej - karmelizowanym grejpfrutem. Prostota bije na głowę a przysięgam, że to było najbardziej wyrafinowane śniadanie, jakie jadłam. Gdybym miała restaurację, serwowałabym je gościom.
półtorej szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mąki (myślę, że spokojnie można ją zastąpić kukurydzianą, jeżeli chce się otrzymać danie bezglutenowe)
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli (chyba nie dodałam aż tyle...)
ćwierć łyżeczki pieprzy cayenne
2,5 szklanki naturalnego mleka sojowego lub innego
2 posiekane papryczki jalapeńo - nie miałam, więc podlałam sosem chili
oliwa
Całość śmiesznie prosta: zagotowujemy mleko w rondlu, do wrzącego wrzucamy wszystkie suche składniki uprzednio ze sobą wymieszane, starannie mieszamy żeby nie powstały grudki i zdejmujemy z ognia mieszając. Dodajemy jalapeńo, znowu mieszamy żeby ostygło i wkładamy do lodówki na 20 minut.
W międzyczasie przygotowujemy grejpfruta: obieramy go dokładnie, tak, żeby usunąć grubą, białą skórkę i jak najwięcej cienkiej białej też. Kroimy na plastry i układamy na serwetce, żeby odsączyć z nadmiaru soku. Na płaski talerzyk wysypujemy gruby cukier.
Rozgrzewamy patelnię i wyjmujemy ciasto z lodówki. Nakładamy kopiaste łyżki na patelnię i rozpłaszczamy je grzbietem łyżki, smażąc z każdej strony po 5-10 minut (zależy, jakie wam ciasto wyszło, jak grube są placki...) aż będą łatwo odchodzić od dna w jednym kawałku, zrumienione i zbrązowione.
W tym czasie stawiamy na mały ogień drugą patelnię z minimalną ilością tłuszczu. Każdy plaster grejpfruta obtaczamy w cukrze z obu stron i smażymy półtorej-dwie minuty z każdej strony - cukier będzie karmelizował się na patelni, rozsiewając zapach grejpfruta po całej kuchni i budząc wszystkich. Usmażone plastry odkładamy na schłodzony talerzyk i po minucie przewracamy je na drugą stronę, żeby stygnący karmel nie zadziałał jak mocny klej do porcelany.
Teraz tylko kładziemy ciepłe placki na talerz, na każdym placku plaster grejpfruta i podajemy. Można też, jeżeli ktoś nie przepada za tymi owocami, ułożyć piramidkę z placków i na niej jeden plaster do podziału - nadmiar jest wliczony w przepis. Dla dwóch osób spokojnie można podzielić go na pół.
Kupiłam niedawno książkę Vegan Soul Kitchen, zawierającą przepisy na tradycyjne dania kuchni afroamerykańskiej - w wersji nietradycyjnej:) A może raczej neotradycyjnej, bo autor wielokrotnie podkreśla, że dany przepis w swoich źródłach na wersję roślinną, do której "podorzucano" mięso czy ryby w miarę, jak społeczeństwo się bogaciło. Znałam tę książkę już wcześniej i bardzo chciałam ją mieć, bo świetnie się ją czyta. Klimat też się udziela i przy przeglądaniu rozdziału na temat arbuza przychodzi poczucie, że tak naprawdę siedzimy w mrocznej głębi domu, bo na dworze panuje 40-stopniowy upał i nie da się nigdzie ruszyć, a bezwład mogą pokonać tylko aromatyczne dania.
Na śniadanie wybrałam placki kukurydziane, Johnny Blaze Cakes, które ożeniłam z ozdobą sałatki znajdującej się kilkadziesiąt stron wcześniej - karmelizowanym grejpfrutem. Prostota bije na głowę a przysięgam, że to było najbardziej wyrafinowane śniadanie, jakie jadłam. Gdybym miała restaurację, serwowałabym je gościom.
półtorej szklanki kaszki kukurydzianej
pół szklanki mąki (myślę, że spokojnie można ją zastąpić kukurydzianą, jeżeli chce się otrzymać danie bezglutenowe)
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli (chyba nie dodałam aż tyle...)
ćwierć łyżeczki pieprzy cayenne
2,5 szklanki naturalnego mleka sojowego lub innego
2 posiekane papryczki jalapeńo - nie miałam, więc podlałam sosem chili
oliwa
Całość śmiesznie prosta: zagotowujemy mleko w rondlu, do wrzącego wrzucamy wszystkie suche składniki uprzednio ze sobą wymieszane, starannie mieszamy żeby nie powstały grudki i zdejmujemy z ognia mieszając. Dodajemy jalapeńo, znowu mieszamy żeby ostygło i wkładamy do lodówki na 20 minut.
W międzyczasie przygotowujemy grejpfruta: obieramy go dokładnie, tak, żeby usunąć grubą, białą skórkę i jak najwięcej cienkiej białej też. Kroimy na plastry i układamy na serwetce, żeby odsączyć z nadmiaru soku. Na płaski talerzyk wysypujemy gruby cukier.
Rozgrzewamy patelnię i wyjmujemy ciasto z lodówki. Nakładamy kopiaste łyżki na patelnię i rozpłaszczamy je grzbietem łyżki, smażąc z każdej strony po 5-10 minut (zależy, jakie wam ciasto wyszło, jak grube są placki...) aż będą łatwo odchodzić od dna w jednym kawałku, zrumienione i zbrązowione.
W tym czasie stawiamy na mały ogień drugą patelnię z minimalną ilością tłuszczu. Każdy plaster grejpfruta obtaczamy w cukrze z obu stron i smażymy półtorej-dwie minuty z każdej strony - cukier będzie karmelizował się na patelni, rozsiewając zapach grejpfruta po całej kuchni i budząc wszystkich. Usmażone plastry odkładamy na schłodzony talerzyk i po minucie przewracamy je na drugą stronę, żeby stygnący karmel nie zadziałał jak mocny klej do porcelany.
Teraz tylko kładziemy ciepłe placki na talerz, na każdym placku plaster grejpfruta i podajemy. Można też, jeżeli ktoś nie przepada za tymi owocami, ułożyć piramidkę z placków i na niej jeden plaster do podziału - nadmiar jest wliczony w przepis. Dla dwóch osób spokojnie można podzielić go na pół.
czwartek, 3 lutego 2011
Kiełbaski fasolowe Gillian
Znacie program Jesteś tym, co jesz? Bardzo lubię Gillian McKeith od kiedy się z nią zetknęłam: promuje dietę, z którą się bardzo zgadzam (i oczywiście nie przestrzegam), jest bardzo konkretna i konsekwentna w swoich poczynaniach i nie mam żadnych wątpliwości, że przestrzeganie jej zasad prowadzi do zdrowego życia. Mam już jej książkę Jesteś tym, co jesz. Ksiązka kucharska a niedawno kupiłam (za 15 zł! w taniej książce) Program doskonałego zdrowia. Najbardziej spodobały mi się kiełbaski fasolowe więc logiczne było, że wypróbuję je jako jedne z pierwszych.
W przepisie są dowolne orzechy, ja użyłam włoskich, bo najtańsze i najbardziej pod ręką. Poniżej podaję przepis tak, jak ja je zrobiłam, czyli pi razy oko tak, jak być powinno. Nie ma tam soli i nie jest potrzebna, za to nie lubiącym cebuli kazałabym się dwa razy zastanowić.
szklanka orzechów
średnia cebula
ząbek czosnku
puszka czerwonej fasoli
łyżeczka oliwy z oliwek
zioła prowansalskie
Posiekać orzechy i zmiksować na proszek. Dodać pokrojoną na kawałki cebulę (takie, żeby wasz blender załapał), rozgnieciony ząbek czosnku i, generalnie, resztę składników. Miksować cierpliwie na gładką masę - będzie taka różowawa. /Doprawić ziołami prowansalskimi do smaku i uformować 6 kiełbasek - najpierw zrobić kule wielkości mandarynki a potem rolować je jak plastelinę aż powstaną wałeczki długości ok 9 cm.
Książka mówi, że piec kiełbaski w 200 stopniach przez 10 minut, potem obrócić je, żeby przypiekły się z drugiej strony i piec jeszcze 5-7 minut. Ja położyłam je na patelni grillowej i zgrillowałam z każdej strony na brązowo.
Wypróbuję jeszcze kilka przepisów i przymierzam się do recenzji jej książek tutaj. Blog potrzebuje trochę zmian na wiosnę, a co jak co, ale na temat książek zawsze mam coś do powiedzenia:)
W przepisie są dowolne orzechy, ja użyłam włoskich, bo najtańsze i najbardziej pod ręką. Poniżej podaję przepis tak, jak ja je zrobiłam, czyli pi razy oko tak, jak być powinno. Nie ma tam soli i nie jest potrzebna, za to nie lubiącym cebuli kazałabym się dwa razy zastanowić.
szklanka orzechów
średnia cebula
ząbek czosnku
puszka czerwonej fasoli
łyżeczka oliwy z oliwek
zioła prowansalskie
Posiekać orzechy i zmiksować na proszek. Dodać pokrojoną na kawałki cebulę (takie, żeby wasz blender załapał), rozgnieciony ząbek czosnku i, generalnie, resztę składników. Miksować cierpliwie na gładką masę - będzie taka różowawa. /Doprawić ziołami prowansalskimi do smaku i uformować 6 kiełbasek - najpierw zrobić kule wielkości mandarynki a potem rolować je jak plastelinę aż powstaną wałeczki długości ok 9 cm.
Książka mówi, że piec kiełbaski w 200 stopniach przez 10 minut, potem obrócić je, żeby przypiekły się z drugiej strony i piec jeszcze 5-7 minut. Ja położyłam je na patelni grillowej i zgrillowałam z każdej strony na brązowo.
Wypróbuję jeszcze kilka przepisów i przymierzam się do recenzji jej książek tutaj. Blog potrzebuje trochę zmian na wiosnę, a co jak co, ale na temat książek zawsze mam coś do powiedzenia:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)