Pierwszy raz natknęłam się na ten ciekawy, idealny na lato napój w jakiejś książce - u Marcina Bruczkowskiego? W koreańskim opowiadaniu? Może jednak na blogu? W każdym razie bubble tea od razu przykuło moją uwagę. Najpopularniejsza na Tajwanie, rozprzestrzeniła się w krajach azjatyckich i w każdym zmieniła składniki. W niektórych miejscach obowiązkowo zawiera mleko, w innych nie; powinna mieć w środku kawałki owoców, ale nie musi. Moja wersja jest luźno oparta na przeczytanych przepisach, jest przepyszna w wersji owocowej, ale "uboga" też daje dużo radości.
Podstawą są ugotowane perełki tapioki - można je kupić w każdym sklepie prowadzącym żywność bezglutenową. Należy je namoczyć w ciepłej wodzie, aż urosną a potem gotować aż staną się miękkie i przezroczyste - gotowałam ją
tutaj. Warto użyć słodzonej wody lub soku owocowego, bo tapioka sama w sobie smaku nie ma, jest za to przyjemna do jedzenia i ładnie wygląda.
Przepis na herbatę bąbelkową:
Ostudzoną zieloną herbatę lekko słodzimy. Do szklanki wrzucamy kopiastą łyżkę tapioki, zalewamy do 2/3 herbatą i uzupełniamy sokiem owocowym: jabłkowym, brzoskwiniowym, pomarańczowym... Wczoraj wyprodukowałam ładną wersję, niestety nie udokumentowaną, która miała w szklance warstwy:
kruszonego lodu
tapioki
bardzo dojrzałych, rozpadających się malin
białych porzeczek
płatków róż
zalanych zieloną herbatą i słodkim sokiem jabłkowym, udekorowaną plastrem cytryny. Była piękna, pyszna i orzeźwiająca.
Najważniejsze: pijemy ją przez szeroką słomkę, tak, żeby perełki tapioki mogły przez nią przejść. Przez zwykłą też przechodzą, ale z większym trudem:)
Przy okazji chciałabym polecić obejrzany dziś film
Królowa słońca. Pojawił się na zeszłorocznym Food Film Fest, organizowanym przez Kuchnię.tv, która potem w ciągu roku emituje je na swoim kanale. Nie przepadam za dokumentami, ale muszę przyznać, że w ramach przed- (lub po-) obiedniego lenistwa udało mi się zobaczyć kilka wartościowych pozycji pochodzących z tego festiwalu.
Królowa słońca opowiada o hodowli pszczół we współczesnym rolnictwie. Punktem wyjścia jest zmniejszająca się ilość pszczół w Stanach Zjednoczonych: autorzy starają się dotrzeć do przyczyn takiego stanu, rozmawiając z przemysłowymi hodowcami pszczół, właścicielami wielkich sadów, nowoczesnymi pszczelarzami i ekologicznymi pasjonatami pszczelarstwa. Dorzucają do tego garść informacji na temat natury i zwyczajów tych owadów.
Mało kto wie, ale postulat nieużywania miodu pojawia się w pierwszej definicji weganizmu, tej ustalonej przez założyciela ruchu: uważał pozyskiwanie miodu za niepotrzebne okrucieństwo, służące jedynie do zaspokajania naszej przyjemności. Dziś ten postulat dzieli wielu wegan, z bardzo różnych powodów: większość zwolenników miodu argumentuje, że jest on jedynym zdrowym, naturalnym cukrem. Owszem, ale czy potrzebujemy jakiegokolwiek słodzika do życia? Miód jest bardzo zdrowy, ale wrzucony zimą do herbaty ma takie same wartości lecznicze jak łyżka cukru, chyba że wasza herbata jest na tyle chłodna, że możecie włożyć do niej palec i nie czujecie gorąca, jedynie ciepło (jakieś 40 stopni). Miód w wypiekach jest absurdem. Ten film bardzo dobrze pokazuje, dlaczego właściwie powinniśmy zrezygnować z hodowli pszczół, czym ona grozi i do czego może prowadzić.
Tutaj można obejrzeć trailer.
Moje osobiste zdanie jest takie: nie powinno używać się miodu do słodzenia, deserów ani w jakimkolwiek zbędnym celu. Jako lekarstwo jest on cenną alternatywą testowanych na zwierzętach, chemicznych leków na przeziębienie i dlatego uważam, że tradycyjna, zrównoważona, ekologiczna hodowla na małą skalę mogłaby mieć miejsce. Nie potrzebujemy go więcej, niż potrzebowali ludzie 400 lat temu. Pszczoły to inteligentne, społeczne owady zdające sobie sprawę z istnienia ludzi i tego, że są hodowane - i potrafią przeciwko temu protestować. Potrafią też współpracować, jeżeli są traktowane z szacunkiem, a wiemy jak to robić. Jeżeli obstajemy przy tym, że miód jest nam potrzebny, powinniśmy odpowiednio za niego odpłacić, a nie kraść i unieszczęśliwiać jego producentów.