sobota, 18 czerwca 2011

o Gillian McKeith

Postanowiłam ożywić swoje życie towarzyskie, więc jestem trochę do tyłu z recenzjami i innymi komputerowo-internetowymi rzeczami w moim życiu - ale już lecę, żeby dalej opowiadać, o nieistniejących przyjaciół też trzeba dbać:)

Bardzo lubiłam oglądać program Jesteś tym, co jesz w południe na dwójce - podobała mi się dieta, którą pani McKeith serwowała swoim ofiarom, sam pomysł z zastawianiem stołu i ogólnie wszystkie walory rozrywkowo - edukacyjne, więc kiedy zobaczyłam jej książki w księgarniach, postanowiłam je przejrzeć - i w efekcie zabrałam do domu. Ponieważ obie posiadane (z 4 wydanych, chyba że coś się zmieniło) są na ten sam temat, uwzględniam je w jednym poście.




Z flagowych publikacji programu wybrałam część praktyczną, czyli Jesteś tym, co jesz: książka kucharska ponieważ uznałam, że naoglądałam się wystarczająco, żeby znać filozofię autorki, za to zawsze brakowało mi przepisów na przygotowywane dania. W tej publikacji także mamy część teoretyczną, krótszą (zajmuje ok. 40 stron) i poświęconą praktycznym aspektom komponowania zdrowych posiłków oraz temu, co jest zdrowym jedzeniem i dlaczego nie to, co lubimy. Gillian McKeith niejednokrotnie przekonuje czytelnika do próbowania nowych rzeczy i kombinacji smaków, posiłkując się przy tym anegdotkami i łagodnym tonem. Styl części teoretycznej jest bardzo przyjazny, nie ma tu protekcjonalnego edukowania prostaczków, nachalnej propagandy chwytającej się niskiej retoryki ani hurraoptymistycznego dowcipu, charakterystycznego dla amerykańskich poradników; nie mam pojęcia, jak wyglądają brytyjskie, ale jeżeli są pisane w ten sposób, mają u mnie dużego plusa.

Książka to jednak przede wszystkim przepisy, pooddzielane apetycznymi zdjęciami i ułożonymi przejrzyście według posiłków, do których pasują. Dowcipnie ponazywane koktajle i soki oddzielone są od sekcji śniadaniowej, w której znajdują się sałatki, wariacje na temat zup mlecznych i owsianek z użyciem każdego możliwego chyba ziarna, a także bliższe brytyjskiej klasyce pozycje jak tosty dyniowe z fasolką. Mamy tu też sekcję ze słodyczami, bardzo potrzebną, bo dieta McKeith wyklucza cukier i wszystko jemu podobne; w zamian proponuje przeróżne kombinacje owocowe, gdzie jedne składniki są treścią a inne przyprawą - jej mus cytrynowy jest naprawdę przepyszny. Najbardziej jednak przypadła mi do gustu, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, sekcja zup. Nigdy albo prawie nigdy nie robię zup wg przepisu, po prostu wrzucam co się da do garnka, ona jednak zachęciła mnie do eksperymentów i po zrealizowaniu wszystkich opisanych pomysłów trudno mi wybrać najlepszą. Najdziwniejszą będzie zdecydowanie zupa z sałaty i prosa - zrobiłam ją, tak jak przypuszczam każdy, tylko dlatego, że nie mogłam sobie wyobrazić jej smaku. Okazała się być bardzo delikatna i pożywna, idealna na ciepłe, leniwe dni. Zachęciła mnie tym do podawania sałaty na ciepło, co znacznie poprawia jej smak.

Jeżeli chodzi o jej wegańskość, to większość przepisów "spełnia normy". Autorka nie używa mleka krowiego ani śmietany, w jednym przepisie pojawia się biały ser, w dwóch jajka a w kilku mięso i ryby, w sumie jest to mniej niż 10% z całości. Nie jest to przy tym książka stricte wegańska, więc można ją podarować rodzinie pod pretekstem a potem pokazać, że jednak da się bez mięsa:) Dla mnie jest to publikacja idealna, dobrze przetłumaczona (żadnych poślizgów na owocach tropikalnych czy egzotycznych przyprawach! Da się, ludzie, da się!), przejrzysta, ciekawa, zdrowa i inspirująca. Z wydanych po polsku książek, do tej sięgam najczęściej.


Ocena w skali szkolnej: 6

Co z niej wyniosłam: używam za dużo soli, jem za mało surowych warzyw i zdecydowanie za dużo słodyczy, ale poza tym jestem na naprawdę dobrej drodze do bycia niezdrowo zdrową:)

Ulubiony przepis: smakowało mi dokładnie wszystko, co zrobiłam, ale najciekawszym ze stosowanych na co dzień przepisów był chyba duszony tempeh (no bo w ogóle, zapomniałabym, kupiłam ją bo w środku były przepisy na tempeh w liczbie mnogiej, co je rzadkim rarytasem)



Zachęcona doskonałymi potrawami i bogatsza o wiedzę, że nie jestem aż tak dobrze poinformowana w kwestii zdrowego odżywiania jak mi się wydawało, nabyłam w taniej księgarni Program doskonałego zdrowia w doskonałej cenie 15 zł:)



Ta książka jest przewodnikiem dla tych, których nie stać na własnego dietetyka (w osobie jakiegoś ucznia Gillian) a podoba im się ten sposób żywienia i chcieliby poprawić swoje nawyki oraz stan zdrowia. Napakowana przepisami, zawiera 28-dniowy program  żywienia, plan "odtrutki" dla tych bardziej niezdrowych, część teoretyczną, z której wynika, że wszyscy kwalifikujemy się do odtrucia i wskazówki do dostosowania stylu życia do nowej diety.

Początek książki jest ułożony jak coś w rodzaju wywiadu przeprowadzanego na ofiarach w programie  - albo przez dietetyka na jego kliencie - połączonego z wykładem na temat tego, jak bardzo źle robimy. Ton jest bardziej dydaktyczny niż w opisywanej wyżej książce, bo też cel inny: niezdecydowani ludzie mają raz na zawsze zerwać ze złymi nawykami i zacząć jeść jarmuż :> (to jest taki mroczny żart dla wegan, kiedy już zaczynasz jeść jarmuż i wiesz, gdzie go dostać, nie ma dla Ciebie odwrotu). McKeith zdaje się z góry mieć czytelnika za lenia i obiboka, więc co rusz zamieszcza przeróżne motywujące go informacje i fragmenty mające go na celu przekonać, że wisi mu nad okapem i patrzy w talerz - i jeżeli kiedykolwiek stosowaliście dietę z książki to wiecie, że ma rację, bo wszyscy sobie olewamy "szczególiki"; dla osób nowych może się to wydać nieco nachalne i powtarzalne.

Kiedy już dowiadujemy się o co chodzi przechodzimy do 28-dniowego menu, w skrócie: absolutnie fantastyczne przepisy. Moja kopi ma mnóstwo karteczek - zakładek zaznaczających najciekawsze dla mnie propozycje: zupa z czarnej fasoli z awokado, zapiekanka z adzuki, orientalna sałatka z cukini, pasztet z nerkowców... podobnie jak w Jesteś tym, co jesz możemy tu znaleźć trochę niewegańskich przepisów, ale jest ich bardzo mało. Następne rozdziały, poświęcone odtruwaniu i utrzymaniu diety, również zawierają propozycje ciekawych posiłków. Zgadzam się z filozofią żywieniową Gillian McKeith i chciałabym kiedyś odżywiać się tak w stu procentach - kiedy będę starsza, ustatkowana i bardziej odpowiedzialna. Boże, uczyć mnie świętym, ale jeszcze nie teraz.


Ocena w skali szkolnej: 6

Co z niej wyniosłam: dużo motywujących informacji i wskazówek na temat zdrowego odżywiania oraz kilka zupełnie zniechęcających

Ulubiony przepis: Kiełbaski fasolowe

7 komentarzy:

  1. Hm, dzisiaj ta Pani byla w Dzien Dobry TVN, a podobno jutro zagosci w jednym z warszawskich Empikow :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tę pierwszą książkę, przepisy są naprawdę ciekawe, chociaż chyba nie potrafiłabym się stosować do sztandarowej zasady niełączenia produktów z różnych kategorii :)
    Zupa marchwiowo-migdałowa jest boska!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na każdą z książek dosłownie czatuję by kupić w niższej cenie. Zachęciłaś mnie do ich kupna już jakiś czas temu, a ten post tylko mnie utwierdza, że warto zainwestować w książki Gillian.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie do Gilian zachęciłaś wcześniejszymi wpisami na blogu :) podoba mi się jej holistyczne podejście (nie wierzyłam że kiedyś użyję tego słowa w mojej pozytywnej wypowiedzi) bo polskie programy o odchudzaniu i zdrowi (jak ten ostatni na tvn "cofnąć zegar") to jakaś pomyłka wielka (włączając w to trenerów na siłowni nie korygujących podstawoych błędów postawy w czasie ćwiczeń, co ZAWSZE kończy się urazami lub uszkodzeniem kręgosłupa)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ksiazke Gillian mam od kilku lat i choc nie do wszystkich zasad sie stosuje (prawde powiedziawszy dawniej bardziej ich przestrzegalam...), ale nadal siegam do pewnych przepisow i porad. Dobrze, ze jest dostepna i po polsku :)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Heh, a ja kupiłam jej (pierwszą bodajże) książkę "You are what you eat" w... lumpeksie!!! Za dwa złote, niemal nieużywana (tyle, że po angielsku) :) i przyznam, że całkiem ciekawie jest wszystko opisane, szczegółowo wytłumaczone, ale ponieważ jest napisana po angielsku mam problem tylko z rozszyfrowaniem tych niektórych nazw rodzajów groszków czy kiełków, ale co tam :P

    OdpowiedzUsuń
  7. niedawno odkryłam sklep w Świętochłowicach "jesteś tym co jesz" gdzie sprzedają jej produkty. jest tez sklep internetowy sklep.gillianmckeith.pl. ostatnio działam według je książki boot camp ;)

    OdpowiedzUsuń

Pisz na temat :>

Ranking i toplista blogów i stron